Nauka czytania

Komunikaty o stanie gospodarki polskiej brzmią u nas jak głos – a raczej GUS – wołającego na puszczy. Nikt go nie słucha, a jeśli słyszy, to nie rozumie. Po prostu w wirze walki politycznej przed zbliżającymi się wyborami nikt tym głosem zbytnio się nie przejmuje. I to na bardzo różnych płaszczyznach. Tak więc na przykład trwa równocześnie dziki atak na rządzący SLD (w nagłówkach prawicowych gazet brukowych ukazują się już bez żadnej żenady zwroty „gangsterzy z SLD” lub „szmatlewica”), a w tym samym czasie także prawicowa, lecz solidniejsza prasa przynosi radosne komunikaty o naszym wspaniałym wzroście gospodarczym („Gospodarka na piątkę” – „Gazeta Wyborcza”, „Dobry rok ze słabszym końcem” – „Rzeczpospolita”), nie widząc pomiędzy tymi faktami żadnego związku. A przecież, na zdrowy rozum, jeśli ten znakomity wzrost czy też „gospodarka na piątkę” są naprawdę rzeczywistością, to fakty te nastąpiły w trakcie rządów „gangsterów z SLD” i „szmatlewicy”, która objęła władzę w 2001 r. z kolosalną „dziurą budżetową”, którą do ostatniej chwili swoich rządów skrywała AWS. A jeśli owe optymistyczne wyniki gospodarcze są także rezultatem naszego wstąpienia do Unii Europejskiej, funduszy pomocowych z Unii itd., to przecież rządy lewicy i wyłonionego przez lewicę prezydenta zdołały sfinalizować naszą akcesję europejską na niezłych, jak się okazuje w praktyce, warunkach. Powiem od razu: nie byłem nigdy zbytnim entuzjastą powoływania się na te osiągnięcia gospodarcze przez liderów lewicy, wówczas gdy miały one przesłaniać błędy i skandale polityczne, a także jaskrawe zaniedbania w polityce społecznej. Teraz jednak zwykła uczciwość nakazuje wziąć je pod uwagę, gdy czytamy dane przedstawiane przez Główny Urząd Statystyczny, a równocześnie słyszymy o „niewiarygodnym skandalu”, jakim jest rzekomo przyjęcie przez SLD jesiennego, a nie czerwcowego terminu wyborów parlamentarnych. Kto wie bowiem, czy te miesiące nie są ostatnimi miesiącami polskiego wzrostu gospodarczego, jakikolwiek on by był, przed objęciem rządów przez prawicę? A z owym terminem wyborów uznanym za skandal i „złamanie obietnicy” złożonej przez prezydenta i rząd wyborcom, też można by polemizować. Uczynił to już zresztą niedawno liberalny publicysta Janusz Majcherek w „Loży prasowej” TVN 24, mówiąc trafnie, że domaganie się przez większość opinii wcześniejszych wyborów wynika z niezrozumienia przez nasze społeczeństwo zasad demokracji parlamentarnej. Wybory bowiem są kontraktem zawieranym przez społeczeństwo z określonymi siłami politycznymi i jest to kontrakt czteroletni, którego nie można zerwać na podstawie zwykłego rozczarowania. Gdyby tak było, to wątpię, czy jakikolwiek rząd i Sejm utrzymałby się w Polsce dłużej niż pół roku… Ale to tylko dygresja. Wróćmy natomiast do świeżo ogłoszonych danych GUS. Otóż jest rzeczą zabawną, że ten sam komunikat, opublikowany w końcu stycznia 2005 r., przyjęty został zupełnie inaczej przez cytowaną już prasę, a inaczej przez media elektroniczne, m.in. przez „Fakty TVN” i „Wiadomości TVP”. Jest to zapewne przypadek, ale podczas kiedy gazety mówią o wzroście PKB, nieco niższym, niż oczekiwano, lecz ciągle w okolicach 5%, a także o wzroście inwestycji dokonywanych przez przedsiębiorców, telewizje z kolei alarmują, że już 11% Polaków żyje w strefie ubóstwa, co oznacza ponaddwukrotny wzrost nędzy w ciągu ostatnich siedmiu lat, a większość Polaków, w tym także drobni przedsiębiorcy, uważa, że ich sytuacja materialna pogorszyła się. W drugiej połowie minionego roku spadła wartość zakupów dokonywanych przez ludność, czego nie wyjaśnia do końca wyższa, niż przewidywano, stopa inflacji, nie zmniejszyło się także, mimo owych inwestycji, katastrofalne bezrobocie, oscylujące ciągle około 20% siły roboczej. A więc jak to właściwie się dzieje i dlaczego mimo potwierdzanego przez dane GUS wzrostu gospodarczego powiększa się równocześnie społeczna nędza, sięgająca po coraz nowe grupy naszych rodaków? Jest to niestety spór stary, do którego nasza lewica polityczna wydaje się całkowicie nieprzygotowana. Streszcza się on mniej więcej w prostej formule, że sam liczony statystycznie wzrost gospodarczy, mierzony wskaźnikami PKB, a pozbawiony odpowiedniej polityki społecznej, nie oznacza wcale poprawy sytuacji materialnej ludności. Nie jest więc tak, o czym przekonują liberałowie, że bogactwo gromadzone przez przedsiębiorców spływa jak kaskada na dół, trafiając choćby kropelką do pustych kieszeni najuboższych. Jest raczej przeciwnie, co opisał już w latach 70. Friedrich Schumacher („Małe jest piękne”), dowodząc na przykładzie krajów „Trzeciego Świata” – jak się kiedyś

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 06/2005, 2005

Kategorie: Felietony