Nie chcą chcieć

Coraz częściej, z coraz to innych ust i z powodu coraz to nowych zdarzeń słyszę, że rządząca nami partia dzieli się i kłóci, że Jarosław Kaczyński, uważany dotąd za Paganiniego polityki, pogubił się i stracił panowanie nad sytuacją i nad swoimi koalicjantami, Giertychem i Lepperem, którzy próbują bezkarnie, do jakiej granicy mogą się posunąć, że zagranica wzrusza już na nasz widok ramionami, że nawet najwierniejsi, jak Dorn czy Jurek, każdy z innych powodów, mają już tego dość… Słowem, logicznym wnioskiem z tego wszystkiego jest wniosek, że Kaczyńscy muszą przegrać. Ciekawe przy tym, że większość rozmówców i komentatorów widzi raczej ową przegraną w efekcie wyborów, a więc za dwa lata z okładem, nie zaś wcześniej, w drodze jakichś gwałtownych wydarzeń, i gotowi są na to spokojnie poczekać. Co do mnie, nie jestem tego taki pewny. Żeby bowiem przegrać, trzeba mieć do kogo przegrać, taka jest zasada każdej gry. Tymczasem na naszym horyzoncie politycznym nie widzę żadnej realnej siły, która naprawdę chciałaby władzę PiS odebrać. Platforma jest na to zbyt niemrawa i w rezultacie, chcąc oczywiście stać się większością parlamentarną, we wszystkich zasadniczych kwestiach jest zbyt podobna do PiS, aby naprawdę chciała burzyć PiS-owski porządek. Natomiast lewica razem z demokratami jest zbyt słaba i ciągle zbyt mało rozwścieczona rządami PiS, aby zdobyć się na jakiś wyraźniejszy ruch, choćby taki, na jakie stać ruchy kobiece lub gejowskie, które przynajmniej potrafią wyprowadzić ludzi na ulicę. Nie wierzę też w pokojowe, a więc wyborcze oddanie władzy przez PiS. Ta antykomunistyczna partia jest bowiem tak zapatrzona w model partii „leninowskiego typu”, który imponuje jej najwyraźniej, że nie tylko wierzy w swoją dziejową misję, ale też uważa, że raz zdobytej władzy się nie oddaje. Mamy więc sytuację paradoksalną. Coraz częściej słyszy się, że w systemie, który nas otacza, „trudno jest oddychać”, opinie takie wygłaszają na łamach prasy osoby, które dotychczas nie miały kłopotu z oddychaniem, sztandarowe zaś hasła IV RP dawno już zamieniły się we własną parodię. Lustracja, zwłaszcza od czasu, kiedy Marek Piwowski zadeklarował się jako dobrowolny i prawdziwy agent, a nie żaden tam wpisany wbrew woli i wiedzy TW, stała się nową wersją „Rejsu”, w niedawnej zaś publikacji Instytutu Studiów Politycznych PAN „Transformacja, elity, społeczeństwo” pod redakcją prof. Marii Jarosz czytam, że na panewce spaliła także walka z łże-elitami i na tabeli najbardziej szanowanych zawodów nadal na pierwszych miejscach figurują profesorowie, naukowcy i lekarze – mimo zakuwania ich w kajdanki – a zawodem najmniej szanowanym jest polityk, a więc ten, który miałby owe łże-autorytety strącić z piedestału. Nie koniec jednak na tym. Otóż w tej samej publikacji znajduję opinię, że zdaniem większości badanych członków naszego społeczeństwa inicjatywa niezbędnych zmian musi wyjść od elit politycznych. I w ten sposób krąg się zamyka: politycy, najmniej szanowani ludzie w Polsce, którzy w dodatku zdaniem większości ankietowanych zarabiają za dużo i niezbyt uczciwie, mają, jak się okazuje, wymyślić dla nas model życia społecznego, w którym poczujemy się usatysfakcjonowani! Jest to sytuacja godna zastanowienia. Okazuje się bowiem, że ten osobliwy stan rozkładu i niekoherencji działań, raz nerwowych i niepoczytalnych, raz zaś niezdarnych i rozlazłych, nie jest jedynie wytworem warstw rządzących czy też elit politycznych różnej orientacji, lecz jest to stan ducha naszego społeczeństwa. Wskazywałoby to na jakiś zagadkowy niedowład woli społecznej, powszechną anomię. Normalnie bowiem ludzie wypracowują sobie jakiś model, czasem także utopijny, który uważają za wartościowy, a często wręcz niezbędny im do życia, i w taki lub inny sposób starają się go wymóc na rządzących. W naszym wypadku natomiast oglądamy zjawisko przedziwne: narzucany czy też wymuszany przez władzę model autorytarny budzi oczywisty i słuszny niesmak coraz szerszych kręgów, alternatywą jednak dla niego nie jest żaden wyraźniejszy model chciany czy pożądany przez społeczeństwo, lecz oczekiwanie, że ktoś go wymyśli w jego imieniu. Co gorsza zaś – co przyznają także autorzy wspomnianego opracowania PAN – samo zdefiniowanie, czym jest i jak widzi rzeczywistość obecne społeczeństwo polskie, jest zadaniem coraz trudniejszym. Kłopocze to nie tylko naukowców. Niedawno na przykład pewien mój znajomy

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 11/2007, 2007

Kategorie: Felietony