Nie kupuję taniej propagandy

Nie kupuję taniej propagandy

Czy twoim zdaniem jakieś niebezpieczeństwa czyhają na naszą piłkę – reprezentacyjną i klubową?

– To wbrew pozorom, po organizacyjnej wpadce Legii Warszawa w kwalifikacjach Ligi Mistrzów w roku ubiegłym, zasadne pytanie. O ile nie spodziewam się, że w którymkolwiek klubie ktoś ponownie się pomyli, licząc do trzech, o tyle do obecności funduszy inwestycyjnych, które od początku roku są współautorami największych transferów w mistrzowskiej Legii i wicemistrzowskim Lechu Poznań – a co za tym idzie, również współwłaścicielami kart zawodników – podchodzę nieufnie. W kapitalizmie nikt nie działa z pobudek altruistycznych, mam zatem nadzieję, że nowi rozgrywający obecność w polskim futbolu traktują systemowo, a nie spekulacyjnie, i na ewentualne zyski nastawili się w długim okresie. Być może sięgnięcie po kapitał z tego sektora to jedyne wyjście, aby nasze kluby nadrobiły zapóźnienia finansowe, a przede wszystkim organizacyjne w stosunku do lepszej piłkarsko części Europy i przestały się bawić wyłącznie we własnej, krajowej piaskownicy. Uwierzę w to jednak, dopiero jak zobaczę pozytywne efekty. Dlatego że dotąd polski futbol nie miał szczęścia do inwestorów. O reprezentację jestem spokojniejszy. Pozostaje przecież w rękach Człowieka Roku w polskim futbolu według tygodnika „Piłka Nożna” – Adama Nawałki. To tytan pracy, ale wykonywanej w mądry i dobrze zaprojektowany sposób. Selekcjoner, który ma licencję na pracę na tak wysokim poziomie, a szczególnie kwalifikacje, dzięki temu, że Szkoła Trenerów przy PZPN istniała już wtedy, gdy on się edukował. To à propos historii związku.

W programie internetowym „AS Wywiadu” zapytany o szanse Bońka na reelekcję odpowiedziałeś: „Dzisiaj żadnych”. Zabrzmiało to co najmniej jak groźne memento.

– To była jedynie konstatacja wynikająca ze znajomości ordynacji wyborczej w PZPN. Skoro ponad połowa głosów podczas walnego zgromadzenia delegatów, które wybiera prezesa, należy do szefów wojewódzkich struktur związku, zwanych baronami, a trzy czwarte z nich to dziś zdeklarowani opozycjoniści wobec urzędującego prezesa, trudno, abym Zbigniewowi Bońkowi wieszczył triumf. Co więcej, jeśli nie uda się zmienić w czerwcu statutu, a klimat w środowisku będzie za rok przypominał obecny, to moim zdaniem wiosną przyszłego roku dowiemy się, że boss piłkarskiej federacji nie będzie się ubiegał o reelekcję. Tak to w każdym razie wygląda z dzisiejszej perspektywy. Pojawiły się już zresztą zupełnie inne poważne kandydatury. Apetytu na powtórny start w wyborach nie kryje Roman Kosecki, a z najlepszego możliwego źródła, bo od samego zainteresowanego, wiem, że kandydowanie bardzo poważnie rozważa współwłaściciel Legii Maciej Wandzel. Jakby tego było mało, skoro już tak sobie plotkujemy, w kuluarach gali „Piłki Nożnej” (co prawda, już grubo po północy, kiedy stopień rozbawienia sięgał zenitu) usłyszałem nawet deklarację od Cezarego Kucharskiego, posła na Sejm obecnej kadencji i menedżera Roberta Lewandowskiego, że jeśli nie zgłosi się żaden sensowny kontrkandydat dla Bońka, to on jest gotów stanąć w szranki. Zwłaszcza że już nie zamierza się ubiegać o mandat parlamentarny. Nie wiem tylko, czy Czarek nie żartował.

Odnoszę wrażenie, że szczególnie ostatnio zaczęto się ciebie obawiać, bo rzeczywiście masz świetnych informatorów, a wiesz znacznie więcej, niż ujawniasz i piszesz.

– Nie zauważyłem lęku przed moją osobą, za to z pewnością zwiększyło się zainteresowanie publikacjami tygodnika „Piłka Nożna”, odkąd stanowczo i jednoznacznie opowiedzieliśmy się przeciw przekłamywaniu rzeczywistości i historii futbolu w Polsce. Inaczej być jednak nie mogło, bo właśnie tak pojmuję istotę dziennikarstwa. Za co zresztą, jako człowiek, który miał duży wpływ na moje zawodowe ukształtowanie, również ponosisz odpowiedzialność. Aha, od wspomnianego wyżej momentu znacznie wzrósł w internecie poziom hejtu pod moim adresem (przypadek?), a także agresja jednego z mediów PZPN – tego najbardziej bulwarowego – w stosunku do magazynu, na którego linię mam wpływ. W przeciwieństwie jednak do prezesa Bońka nikt w redakcji nie histeryzuje z tego powodu. Wolność słowa ma swoją cenę, ale jeśli ktoś jest przekonany do tego, co robi, wie również, że obrazić go mogą ewentualnie tylko ci, których szanuje. Zresztą stara piłkarska zasada, popularna, wręcz sztandarowa w czasach, kiedy pracowaliśmy razem w redakcji „Przeglądu Sportowego”, głosi, że nieważne jak, byle pisali i nazwiska nie przekręcali. Co dedykuję szefowi PZPN, który najwyraźniej przegapił ten okres.

Foto: Krzysztof Żuczkowski

Strony: 1 2 3

Wydanie: 11/2015, 2015

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy