Gdy zawieszenie broni zostało zerwane, Izrael rozszerzył operację na południową część Strefy Gazy Krótko udało się utrzymać zawieszenie broni między Izraelem a Hamasem. Gdy trwał rozejm, codziennie dochodziło do wymiany zakładników, ale już od 1 grudnia izraelskie samoloty i artyleria zaczęły ponownie bombardować Strefę Gazy, po tym jak według Izraela Hamas złamał ustalenia dotyczące przerwy w walkach. Po kolejnym tygodniu izraelscy przywódcy ogłosili też, że rozszerzają działania, i żołnierze Sił Obrony Izraela wkroczyli do południowej części tego skrawka ziemi. Tym samym sytuacja cywilów stała się o wiele trudniejsza, choć już wcześniej organizacje humanitarne biły na alarm. Dzisiaj w Strefie Gazy trudno znaleźć miejsce nieobjęte działaniami zbrojnymi. Jak podaje UNRWA, agencja Narodów Zjednoczonych ds. pomocy uchodźcom palestyńskim, prawie 1,9 mln, czyli ponad 85% mieszkańców Gazy zostało wysiedlonych od 7 października. Dodatkowo według informacji ministerstwa zdrowia w Gazie zabitych zostało ponad 16 tys. osób, a 1,2 tys. mieszkańców Izraela zginęło w ataku Hamasu 7 października, od którego zaczęła się eskalacja konfliktu (dane na 7 grudnia). 4 grudnia komunikat o sytuacji humanitarnej na obszarze objętym walkami wydała Lynn Hastings, koordynatorka ONZ ds. pomocy humanitarnej na terytoriach palestyńskich, podkreślając, że system Narodów Zjednoczonych i organizacje pozarządowe nie będą w stanie poradzić sobie z pogłębiającym się kryzysem. „Ciągle kurczy się” bowiem przestrzeń, w której dozwolona jest reakcja humanitarna. Dwie główne drogi biegnące wzdłuż całej Strefy Gazy są zamknięte dla ciężarówek dystrybuujących niezbędne towary, co utrudnia udzielanie pomocy. Hastings wezwała też do umożliwienia dostaw do Gazy produktów z sektora komercyjnego, który musi zaopatrzyć sklepy i targowiska. Bez tego się nie obejdzie, gdyż wsparcie docierające do Strefy ciężarówkami jest kroplą w morzu potrzeb. Izraelscy przywódcy nie chcą się zgodzić na zakończenie działań zbrojnych, tłumacząc, że operacja będzie trwała aż do osiągnięcia wszystkich jej celów, czyli całkowitej likwidacji możliwości operacyjnych Hamasu i uwolnienia 138 zakładników pozostałych w Gazie. Presja Stanów Zjednoczonych, głównego sojusznika Tel Awiwu, sprawiła jednak, że Izrael zgodził się na wpuszczenie do Gazy dostaw paliwa, potrzebnego do zasilania agregatów prądotwórczych. Dzięki nim mogą działać szpitale, w których także gromadzą się wysiedleni mieszkańcy. Obecnie do Strefy Gazy wwożonych jest 69 tys. litrów paliwa dziennie, ale dostawy mają wzrosnąć do 120 tys. Czyli i tak będą niewiele większe niż te, które przekraczały granicę podczas wcześniejszego zawieszenia broni. Decyzja o zezwoleniu na takie dostawy spotkała się z krytyką ministrów Itamara Ben Gwira i Becalela Smotricza, liderów wchodzącej w skład rządu skrajnie prawicowej frakcji Religijnych Syjonistów. Poparł ich były premier Naftali Bennett. Ben Gwir, który wcześniej domagał się, by premier Netanjahu przyjął go do wąskiego „gabinetu wojennego” podejmującego kluczowe decyzje w czasie konfliktu, od pewnego czasu głośno wyraża niezadowolenie z jego działań. Przekonuje, że paliwo będzie wykorzystywane przede wszystkim przez Hamas do nasilenia działań przeciw Izraelowi. Tak samo ocenił sytuację Naftali Bennett, podkreślając, że to straszliwy błąd. Decyzji o zwiększeniu dostaw paliwa bronił natomiast Ron Dermer, minister spraw strategicznych, obserwator w gabinecie wojennym. Jego zdaniem konieczne jest dalsze pozyskiwanie wsparcia Stanów Zjednoczonych, co dziś nie jest oczywiste i bezwarunkowe, zwłaszcza w obliczu presji wywieranej przez Waszyngton. Trudno jednak podejrzewać, że Amerykanie przestaliby wspierać Izrael, nawet jeśli dziś opinia publiczna jest w dużej mierze propalestyńska lub przynajmniej rozdarta wewnętrznie. Widać to choćby w tym, jak różne opinie o konflikcie wyrażają znane amerykańskie instytucje. Podczas wysłuchania w Izbie Reprezentantów prezydenci Uniwersytetu Harvarda, MIT i Uniwersytetu Pensylwanii pytani byli o antysemickie incydenty na uczelniach podczas propalestyńskich demonstracji organizowanych przez studentów czy po prostu na korytarzach uczelni. Od początku obecnej eskalacji konfliktu izraelsko-palestyńskiego Departament Edukacji Stanów Zjednoczonych otworzył kilka śledztw w sprawie takich zdarzeń na uniwersytetach, w koledżach i szkołach niższych poziomów. Republikańska członkini Izby Reprezentantów Elise Stefanik przekonywała we wtorek, 5 grudnia, że wezwania do intifady (dla Palestyńczyków termin ten oznacza powstanie) mogą być uważane










