To nie my powinniśmy się wstydzić

To nie my powinniśmy się wstydzić

Dlaczego taka cisza

Anna z Trójmiasta jest o jakieś 30 lat starsza od mojego pierwszego rozmówcy i też nie chce podać prawdziwego imienia ani nazwiska. – Wie pani, mam studentów – tłumaczy. Mówi, że to nie jest jej pierwsze gorzkie doświadczenie związane z respektowaniem praworządności w Polsce. Jakiś czas temu weszła w spór z urzędem miasta i deweloperem, który zbudował obok jej domu obiekt wyższy, niż pozwalały przepisy, i zasłonił jej świat. Sąd przyznał Annie rację po latach, gdy już wyprowadziła się stamtąd. Z drugim mężem zdecydowali, że sprzedadzą oba swoje mieszkania, by mieć środki na wynajem lokum w atrakcyjnym widokowo miejscu i trochę pomóc dzieciom. Około pół miliona złotych umieścili na lokatach w Amber Gold.

– Firmę sprawdzaliśmy długo i skrupulatnie – mówi. – Dzwoniłam nawet do centrali w Warszawie, pytając, jakie jest zabezpieczenie. Otrzymałam informację, że firma jest ubezpieczona na 300 tys. euro. Oczywiście wiedzieliśmy o zawiadomieniu KNF, jednak umorzenie postępowania przez prokuraturę ostatecznie nas przekonało. Na początku było cudownie, telefony z informacją o lokacie, kulturalna obsługa w oddziale, kawa dla klientów, pełen profesjonalizm. No i wszędzie te gigantyczne reklamy, w każdym miasteczku jak Polska długa i szeroka: w Chojnicach, Kościerzynie, Kartuzach. Billboardy z kluczem i chwytliwymi hasłami: bezpieczeństwo, zaufanie, zysk. Wszystko w stylistyce podobnej do pewnego banku, który do dziś funkcjonuje na rynku. Niczego nie podejrzewaliśmy. O problemach dowiedziałam się latem 2012 r. z esemesa od przyjaciółki. Byliśmy na wakacjach.
Na początku miała nadzieję, że jednak coś się wyjaśni. Kiedy było już tylko gorzej, powtarzała sobie jak mantrę: – Nie mogę się denerwować, to tylko pieniądze, zdrowie jest najważniejsze.

Albo pocieszała się, że przecież oszukanych są tysiące, a wielu z nich jest w gorszej sytuacji niż ona. – Znam taką historię, że ktoś stracił wszystkie środki przeznaczone na ratującą życie operację, to dopiero tragedia – podkreśla, wciąż próbując siebie uspokoić i usprawiedliwić.

– Jednak bardziej od strat finansowych wkurza mnie ta hipokryzja – dodaje. – Kolega dopiero niedawno mi się przyznał, że też utopił pieniądze w AG. Znam poszkodowanych prawników, profesorów, ludzi na stanowiskach, w różnym wieku, którzy ten fakt starannie ukrywają. Chyba nam wmówiono ten wstyd. W mediach na okrągło pokazuje się zdenerwowanego starszego pana, który szturmuje wejście do oddziału AG i coś tam wykrzykuje. Manipuluje się opinią publiczną, by wierzyła, że poszkodowani to głupi, pazerni dziadkowie i babcie. Nie my powinniśmy się wstydzić, lecz prokuratorzy, sędziowie, skarbówka, UOKiK, politycy. Nie uwierzę, że o procederze nic nie wiedzieli prawnicy AG, członkowie rady nadzorczej czy nawet szefowie BGŻ, w którego skrytkach podobno leżało moje złoto. Jeśli nam zarzuca się bezkrytyczność, to trzeba ją też zarzucić panu Andrzejowi Wajdzie, który wziął z AG środki na film o Wałęsie, gdańskim dominikanom, dyrektorowi oliwskiego zoo. Co z tego, że potem oddali pieniądze. Jak ocenić zachowanie prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza czy marszałka województwa, którzy w grudniu 2011 r. na płycie lotniska w Rębiechowie podczas uroczystości otwarcia nowego terminalu ciągnęli samolot firmy OLT Express należącej do AG?

Anna przyznaje, że zgrzeszyłaby, mówiąc, że klepie biedę. Lecz przez te straty musi więcej dorabiać. Kocha swoją pracę, ale siły już nie te. Dzięki zaoszczędzonym środkom mogłaby poza tym częściej odwiedzać mieszkające za granicą dzieci, podróżować, realizować odkładane na potem pasje. Do pozwu stowarzyszenia przystępuje na zasadzie: jeżeli nie gram, to nie wygrywam. Na odchodnym mówi, że jeszcze jedno ją zastanawia – dlaczego sprawę tak szybko wyciszono.

Niby-radca, niby-kancelaria

Helsińska Fundacja Praw Człowieka w odpowiedzi z 29 listopada 2012 r. na pismo mojego pierwszego rozmówcy udzieliła mu porad z zakresu prawa upadłościowego i naprawczego. W punkcie drugim poinformowała też, że kancelaria Dobrzyniecki & Partners Law Office LLP przygotowuje pozew zbiorowy przeciwko skarbowi państwa, gdyż zaniechania instytucji państwowych doprowadziły do zawierania umów ze spółką.
21 października 2014 r. w „Dzienniku Bałtyckim” ukazała się publikacja „Niby-radca, kancelaria niby z Londynu i skrzywdzeni przez Amber Gold”. Tekst odnosi się do kancelarii Dobrzynieckiego. „Fikcyjny prawnik z wirtualnej kancelarii naciągnął pokrzywdzonych przez Amber Gold na sute honoraria za swoje usługi. Oszukał ich? Naszym zdaniem, tak, bo nie powiedział o sobie prawdy. Ludzie myśleli, że powierzają walkę o odszkodowania renomowanej, światowej kancelarii. Byli pewni, że zarządza nią człowiek ze świetnym wykształceniem prawniczym prowadzący interesy w Londynie, Nowym Jorku, Szanghaju i Dubaju. Ale to bujdy”, piszą Marcin Rybak z „Polski Gazety Wrocławskiej” i Mira Suchodolska z „Dziennika Gazety Prawnej”.

Autorzy tekstu odtworzyli drogę Andrzeja Dobrzynieckiego, byłego wrocławskiego policjanta z wydziału przestępczości gospodarczej, który w 2001 r. wziął udział w filmowanej przez TVN akcji prowadzonej wspólnie z firmą detektywa Rutkowskiego. Ich zdaniem, jeden człowiek używał dwóch tożsamości. Pierwsza to Andrzej Dobrzyniecki-Cartier, partner w londyńskiej kancelarii, lobbysta, bywały w świecie, druga zaś… to Joanna ścigana przez prawo. W 2010 r. skazana na karę grzywny i oskarżona o oszustwo (proces toczy się do dziś). W 2009 r. w Londynie została założona spółka partnerska Dobrzyniecki & Partners Law Office LLP, jej partnerem zarządzającym jest Andrzej Dobrzyniecki, absolwent prawa Uniwersytetu Wrocławskiego, jak utrzymuje, choć na uczelni nie ma po nim śladu.

Latem 2012 r., gdy wybuchła afera Amber Gold i upadły linie lotnicze OLT Express, kancelaria ogłosiła w mediach, że złożyła pozew dotyczący unieważnienia sprzedaży za 1 euro niemieckiej spółki OLT Germany kontrolowanej przez AG. Pojawiły się również doniesienia, że szykuje pozew zbiorowy przeciw skarbowi państwa. Poszkodowani przez AG zaczęli dostawać korespondencję od londyńskiej kancelarii.

– Dzwoniło nawet 100 osób dziennie, większość zapłaciła 1230 zł honorarium – opowiada jeden ze świadków. Tymczasem żadne pozwy nie wpłynęły. Sam Dobrzyniecki mówi autorom tekstu, że złożył w sądzie w Gdańsku pozew w imieniu jednej osoby, ale sąd go odrzucił. Dziennikarze nie znaleźli takiej sprawy.

– Pisemna oferta potwierdzona później wielokrotnie mejlami i rozmowami telefonicznymi wydawała się na początku w pełni wiarygodna – relacjonuje Jacek Kupiec, klient Dobrzynieckiego. – Potem jednak zaczęły się problemy. Na co dzień trudno było czegokolwiek się dowiedzieć. A gdy naciskałem mocniej, zagrozili, że zostanie złożone powództwo o pociągnięcie mnie do odpowiedzialności karnej i odszkodowawczej. Otrzymałem pismo w tej sprawie.

W internecie wciąż można znaleźć informacje o kancelarii Dobrzynieckiego. Dzwonię pod warszawski numer stacjonarny na ul. Emilii Plater 53. Odbiera kobieta, mówi, że kancelarii tu nie ma, że sprawa już nieaktualna. Gdy pytam w Krajowej Izbie Radców Prawnych, czy podjęto jakieś kroki wobec kancelarii Dobrzynieckiego, zostaję odesłana z kwitkiem.

Moi rozmówcy z Trójmiasta z usług kancelarii Andrzeja Dobrzynieckiego nie korzystali.

Będzie kolejny pozew

„Choć były problemy z zebraniem wymaganej liczby osób, do 21 listopada ukonstytuowała się grupa 112 osób. Oznacza to, że został spełniony określony w umowach o świadczenie usług prawnych warunek przygotowania i wniesienia przez naszą Kancelarię pozwu”, czytam w komunikacie kancelarii Drzewiecki, Tomaszek i Wspólnicy.

– Zamiast akcentować ogólnie ciążący na instytucjach państwa – prawnie wątpliwy – obowiązek ostrzegania konsumentów przed działalnością parabanków i wskazywać wiele instytucji, które powinny były podjąć jakieś działania, chcemy jako podstawę roszczeń wskazać wyłącznie zaniechanie prokuratury, polegające na istotnie spóźnionym (o mniej więcej dwa i pół roku) wszczęciu śledztwa i postawieniu zarzutów. W związku z powyższym zaniechaniem naruszającym przepisy Kodeksu postępowania karnego wiele osób mogło powierzyć spółce Amber Gold swoje środki. Nie miałyby takiej możliwości, gdyby prokuratura wykonała swój obowiązek w terminie, tj. w styczniu 2010 r., co czyni skarb państwa odpowiedzialnym za poniesioną przez byłych klientów spółki szkodę – tłumaczy Tomasz Krawczyk z kancelarii.

Do 10 grudnia 2014 r. do pozwu przystąpiło już 150 osób, jego złożenie w sądzie planuje się na styczeń 2015 r.

Na finiszu jest też śledztwo prokuratorskie dotyczące gdańskiej piramidy finansowej. Należy ono do najbardziej złożonych w historii polskiego wymiaru sprawiedliwości. Pracuje nad nim grupa dziewięciu prokuratorów, asystentów i funkcjonariuszy ABW z delegatur w Gdańsku i Łodzi. Podejrzanym szefom AG Marcinowi P. i jego żonie zarzuca się doprowadzenie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem ok. 18 tys. osób na kwotę 851 mln zł. Za oszustwa grozi im 15 lat więzienia, oboje nie przyznają się do winy. Marcin P. usłyszał w śledztwie 25 zarzutów, jego żona 17.

Foto: Włodzimierz Wasyluk/Reporter

Strony: 1 2

Wydanie: 01-02/2015, 2015

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy