Niedźwiedzica z Baligrodu

Niedźwiedzica z Baligrodu

Wieczorne mgły powoli podnosiły się nad polaną. W małej, ciasnej ambonie stojącej na skraju lasu robiło się wilgotno i chłodno. Opatuliłem się szczelniej kocem. Choć był koniec sierpnia, pogoda z dnia na dzień robiła się iście październikowa.
– Masz, wypij, bo mi się przeziębisz. – Kazek podał mi termos. Gdy nalewałem do kubka parującą herbatę, wnętrze pomieszczenia wypełnił znajomy zapach.
– „Mama” zrobiła nam maliny – powiedział leśniczy, wręczając mi kawałek suchego kabanosa. „Mamą” nazywał swoją żonę, drobną, troskliwą kobietę. Zawsze dbała o to, żeby do lasu zabierał ze sobą prowiant. Gdy wychodziliśmy z domu, w plecaku czekały na niego termos z kawą lub herbatą i coś do jedzenia. Teraz malinowa herbata wyjątkowo się przydała. Siedzieliśmy na ambonie już jakieś półtorej godziny. Od zachodu wiał lekki wiatr. Nieopodal na rozłożystym świerku przysiadł puszczyk i swoimi wielkimi, czarnymi oczami patrzył w naszym kierunku.
– A wiesz, Marcinku, że ja się trochę boję niedźwiedzi. – Kazek po cichu zaczął rozmowę. Zrobiłem wielkie oczy.
– Nie wierzę…
– A widzisz. Myślę, że wszystko ma swój początek w dwóch zdarzeniach sprzed wielu lat. Kiedyś wybrałem się z żoną na ambonę. Był piękny, ciepły październik. Siedzieliśmy sobie razem podobnie jak my teraz. Mieliśmy obserwować rykowisko, ale zamiast byków na polanie pojawiła się niedźwiedzica. Miała piękne, ciemnobrązowe futro. – Kazek poprawił kołnierz zielonego polaru i wtulił się w ścianę ambony. – Chodziła wokół nas przez 15 minut, potem zniknęła za naszymi plecami gdzieś w leśnej gęstwinie. Posiedzieliśmy jeszcze jakiś czas z nadzieją, że w końcu zobaczymy ryczącego byka, ale nic z tego. Była absolutna cisza. Nawet sowy się nie odzywały. – Kazio przerwał na chwilę i pokazał palcem puszczyka siedzącego naprzeciw naszej ambony. – Ponieważ zapadł zmrok, postanowiliśmy wracać. Ja szedłem pierwszy, żona za mną. Ciemno, że oko wykol. Nagle nadepnąłem na coś miękkiego. Tak jakbyś wszedł stopą na poduszkę mocno nabitą pierzem. To coś nagle się poderwało i łamiąc gałęzie, uciekło z wielkim rykiem. Ja zresztą zrobiłem podobnie. Do dziś żona się śmieje, że takiego ryku jak ten w moim wykonaniu nie wydają z siebie najokazalsze byki.
– Co to było?
– Nadepnąłem na łapę śpiącej niedźwiedzicy. Nie wiem, dlaczego położyła się akurat na naszym szlaku. Mówię ci, normalnie na nią wszedłem. – Kazio uśmiechnął się od ucha do ucha, spojrzał przez okno ambony na polanę i upewniwszy się, że nie ma na niej nic zajmującego, wrócił do opowieści.
– Kilka lat później miałem podobne spotkanie. Byłem jeszcze młodym leśniczym. Pamiętam, że tamten rok wyjątkowo obrodził w maliny. – Jakby dla podkreślenia tych słów leśniczy nalał do kubka aromatycznej herbaty. – Któregoś dnia miałem mniej pracy, więc wybrałem się na malinobranie. To było gdzieś niedaleko Połomy. Owoców tam było tyle, że aż krzaki się uginały. Wychodzę zza zakrętu i widzę jakiś kształt majaczący przy szlaku. Wyglądał mi na jelenia, więc idę dalej schylony i zbieram malinki do koszyka. Wtedy usłyszałem ciche mruknięcie. Podniosłem głowę i zamarłem. Kilkanaście metrów ode mnie stał gigantyczny niedźwiedź i patrzył na mnie tymi swoimi ślepiami. Potężny samiec stanął nagle na dwóch łapach, a mnie sparaliżowało. Chciałem uciekać, ale nie mogłem zrobić nawet kroku. Niedźwiedź ruszył wolno w moją stronę i znowu stanął jak żołnierz na warcie. Pomyślałem sobie, że to koniec, że zaraz mnie zaatakuje. Ale on tylko stał, węszył wysoko w powietrzu i patrzył. Gdy odwrócił swój potężny łeb w kierunku dojrzałych malin, udało mi się zrobić kilka kroków w tył. Kiedy znalazłem się za zakrętem i straciłem go z pola widzenia, puściłem się pędem do domu. W leśniczówce, oddalonej o 2 km, byłem w kilka minut. Do dziś mam tego gigantycznego niedźwiedzia przed oczami.
– Leśniczy wzdrygnął się, jakby chciał strząsnąć z siebie te wspomnienia. – To od tamtej pory mam dla nich respekt. Trzymam dystans.
Ledwo Kazek skończył opowiadanie, puszczyk poderwał się do lotu. Leśnik położył palec na ustach, co oznaczało, że mamy zachować absolutną ciszę. Chwilę później na polanę wturlały się dwie puszyste kulki, a za nimi powoli kroczyła ich potężna mama. Spojrzałem na Kazia.
Był wyraźnie wzruszony. To była Aga, jego ukochana niedźwiedzica. Widziałem ją tylko raz, wtedy na ambonie. Kazio twierdzi, że i tak miałem
szczęście, bo Aga pojawiała się w tamtych rejonach niezwykle rzadko. Była średniego wzrostu, miała charakterystyczne żółtorude futro wokół dość masywnego łba. Niedźwiadki Grzesio i Lesio – tak Kazek nazywał jej młode – miały wtedy niecały rok. Wszystkim niedźwiedziom imiona nadaje sam Kazimierz, ale Aga jest wyjątkiem i jako jedyna imię ma nadane „z urzędu”. To znaczy przez naukowców. Gdy niedźwiedzica miała cztery lata, schwytała ją grupa specjalistów badających duże drapieżniki. Uśpili Agę, zmierzyli, zważyli i założyli jej obrożę z nadajnikiem. Kazek bardzo to przeżywał.
– Mówili, że robią to dla nauki, ale ona tego nadajnika nie znosiła. Drapała się tak mocno, że aż wyłysiała na szyi. Zaczęła mieć jakieś problemy skórne. Na szczęście po roku zdalnie odczepili jej obrożę, ale ślady po tym urządzeniu miała na szyi jeszcze długo – opowiadał mi, pokazując zdjęcia swojej ulubienicy. Tak więc naukowcy, na swoje potrzeby, nadali niedźwiedzicy imię, a leśniczy pogodził się z tym wyborem.
– Bo trafili w dziesiątkę, to imię pasuje do niej najbardziej. Wyobrażasz sobie Krystynę lub Barbarę? – Fakt, nie wyobrażałem sobie…
Emocjonalny stosunek do Agi wynika u Kazka prawdopodobnie z tego, że zna ją od jej najmłodszych lat. W swoim komputerze ma skrzętnie schowane zdjęcia całej jej rodziny, matki, rodzeństwa i wujostwa.
Mama Agi, stara niedźwiedzica, przywędrowała pewnej jesieni z sąsiedniego nadleśnictwa. Była już w ciąży. Na gawrę wybrała stuletnią jodłę położoną niedaleko starego szlaku zrywkowego. Urodziła tam dwoje dzieci. Mała Aga była niezdarą. Odstawała od rodziny, zaglądała we wszystkie zakamarki, wywracała się na pniach, jak gapa gubiła się między skałami.
Jako dwulatka stale przebywała w rejonie gawry. Była nieufna, na widok ludzi szybko znikała w gęstwinie.
– Jedynie na mnie reagowała jakoś inaczej. Zawsze mi się przyglądała z ciekawością. I tak jest do dziś. – Kazio uśmiechnął się pod wąsem.
Aga na swoją gawrę wybrała tę samą jodłę, w której się urodziła. Leśniczy zawsze mówił, że dostała ją od swojej matki w spadku. Kiedyś wybraliśmy się wspólnie na spacer z nadzieją podpatrzenia bieszczadzkich żubrów. W połowie drogi Kazek nagle skręcił ze szlaku.
– Chodź, coś ci pokażę – szepnął tajemniczo.
Droga nie była łatwa. Szliśmy jakimiś jarami raz pod górę, raz w dół. Dreptaliśmy gęsiego wzdłuż osypujących się skał, czasem wspinaliśmy się po zboczach tak stromych, że trzeba było się trzymać wystających z ziemi korzeni. Gdy dotarliśmy
do małego wzniesienia po kolana porosłego trawą, Kazek stanął, zatrzymał mnie gestem dłoni i podał lornetkę.
– Spójrz w dół i powiedz, co widzisz.
Poniżej rozpościerała się wąska jak lejek dolina. Smukłe buki o szerokich czuprynach falowały, tańcząc z wiatrem „przytulańca”. Lustrowałem całą okolicę w prawo i w lewo. Przyglądałem się każdemu kamieniowi, każdemu wykrotowi i pniakowi. Po chwili jednak skapitulowałem.
– Spójrz na koronę tej jodły, a potem zjedź lornetką po pniu.
– Leśniczy wskazał rozłożyste drzewo rosnące samotnie między bukami. Zrobiłem, jak powiedział, i dopiero teraz u dołu potężnego pnia zauważyłem szeroką jamę.
Niedźwiedzie wybierają na gawry różne miejsca, czasem jest to kupa zwalonych gałęzi, czasem szeroki fragment ziemi pod korzeniami przewróconego drzewa. Bywa, że śpią pod głębokim załomem skalnym. Dobrze się czują wszędzie tam, gdzie nie pada na głowę, nie wieje i można spokojnie ułożyć łeb między łapami. Niedźwiedzice, które spodziewają się potomstwa, najchętniej jednak wprowadzają się między spróchniałe pnie drzew. Takie lokum jest potem dobrą ochroną dla nowo narodzonych niedźwiadków.
Pomyślałem, że ta gawra bardzo pasuje do… płci pięknej. Cudna stuletnia jodła w zacisznym miejscu. Można to porównać do apartamentu na luksusowym osiedlu.
– A jak tam jest w środku? Mają dużo miejsca?
– Wyobraź sobie, że właśnie nie. Dorosły człowiek ledwo się przeciśnie. Kiedyś naukowcy zaglądali do tej gawry, zbierali materiał genetyczny, pobierali próbki futra i powiem ci, że mieli problemy z wejściem. – Kazek puścił w moją stronę oko.
– Nie rozumiem. W jaki sposób zatem wchodzi niedźwiedź, jeśli człowiek ma problem?
– One mają jakiś taki układ kostny, że bez problemu składają się przy wchodzeniu i wychodzeniu. Natura je tak przystosowała. Obserwowałem kiedyś Agę, jak wychodziła ze swojego domu. Przeciskała się najpierw jedną łapą, potem drugą, a później wyciągała resztę ciała. Śmiesznie to wyglądało. Wewnątrz gawry nic nie ma, niedźwiedzie śpią na gołej ziemi. Jedyną izolacją jest ich własne futro.
– I niedźwiedzice rodzą zimą w tej gołej jamie młode?
– Tak, ale dzięki temu, że jest tam ciasno, jest też bardzo ciepło. Matka swoim ciałem ogrzewa całe wnętrze. Na zewnątrz może być minus 20 stopni, a tam nowo narodzone maleństwo tuli się w cieple do matczynego cyca. Ale matka do wiosny jest więźniem swojej gawry. Nie może wyjść, bo chłód zabiłby młode. Zmienia tylko pozy, przekręca się. Wyobraź sobie, jak musi być cierpliwa. To jest dopiero poświęcenie. – Leśniczy poprawił czuprynę. – Matka zaczyna wychodzić z małymi, gdy już nieco podrosną i na zewnątrz jest ciepło. Najpierw są wycieczki na dwa-trzy kroki od gawry, z każdym dniem o kilka kroków dalej, ale zawsze pod czujnym okiem matki. Ta gawra, którą teraz oglądasz, to miejsce narodzin Agi, tutaj też urodziła swoje pierwsze młode, a potem Grzesia i Lesia. Naukowcy twierdzą, że niedźwiedzica nigdy nie rodzi dwa razy w tej samej gawrze. Z tego wynika, że moja Aga także dlatego jest wyjątkowa.
– Aga dwa razy miała młode? – zapytałem zdziwiony, bo byłem przekonany, że jedynym jej potomstwem są dwa niedźwiadki, które niedawno poznałem. Kazio posmutniał, widać było, że wracające wspomnienia sprawiły mu ból.
– Miała wcześniej jedno. Piękną szarą kuleczkę. Widziałem, jak uczy ją wspinania się na drzewo, pokonywania powalonych gałęzi, znajdowania pożywienia, jak po niedźwiedziemu odkrywa przed maluchem świat. Była bardzo troskliwą matką. Pewnego jednak dnia zdarzyła się tragedia. W poszukiwaniu pożywienia musiała pokonać z młodym potok. Kilka razy widziałem, jak próbuje z nim wejść do wody. Cofała się i wracała, jakby nie mogła się zdecydować. Kilka dni wcześniej mocno padało, woda była wysoka, a nurt przeraźliwie szybki. Matczyny instynkt podpowiadał jej odwrót, jednak głód był silniejszy. Wokół jej gawry są same skały, prawie żadnych roślin. Przyjeżdżam pewnego ranka nad potok i widzę po drugiej stronie samą Agę. Chodzi w prawo i w lewo, pomrukuje. Dziecka nigdzie nie było. – Kazek spojrzał na bieszczadzkie szczyty i wziął głęboki oddech. – Mówię ci, Marcinku, płakałem jak bóbr. Wskoczyłem do auta i jeździłem wzdłuż potoku w tę i z powrotem z nadzieją, że go gdzieś znajdę. Kilka kilometrów w dół i w górę. Niestety, żadnego śladu. Nawet jeśli przeżył, to nie dałby rady wilkom albo rysiom. Taki niedźwiadek bez matki jest zupełnie bezbronny. Aga bardzo przeżyła stratę dziecka. Ludzie mówią, że zwierzęta nie mają uczuć. Nie wierz im, to wierutna bzdura. Ona chodziła kilka godzin nad tym potokiem i płakała. Dosłownie. W jej pomrukiwaniu słyszałem nutę, której nigdy wcześniej nie było. Tamtego dnia wróciłem jeszcze nad potok późnym popołudniem. Weszliśmy prawie na siebie, ja po jednej stronie wody, ona po drugiej. Patrzyła na mnie smutnym wzrokiem i wydała ten pomruk, który będę pamiętał już chyba zawsze. Pełen żalu i bólu. Różne rzeczy w lesie widziałem, znam przyrodę i rządzące nią prawa, ale tego niedźwiedziego lamentu nie zapomnę do końca życia. Myślałem, że po stracie dziecka odejdzie z tych stron na zawsze. Po roku jednak wróciła, i to w błogosławionym stanie. Jakiś czas potem wydała na świat Grzesia i Lesia.
Leśniczy skończył opowiadanie historii Agi, a ja ukradkiem przetarłem mokre oczy rękawem swetra.

Fragmenty książki
Marcina Szumowskiego Niedźwiedzica z Baligrodu i inne historie Kazimierza Nóżki, Oficyna 4eM, Warszawa 2020

Wydanie: 2020, 30/2020

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy