Niemoc lekarza rodzinnego

Niemoc lekarza rodzinnego

Ograniczenie możliwości wystawiania przez lekarzy pierwszego kontaktu skierowań na badania sprawi, że pacjent będzie na diagnozę czekał dłużej lub w ogóle z niej zrezygnuje Założenia były bardzo rozsądne i obiecujące. Lekarz rodzinny miał być łącznikiem między systemem powszechnej opieki zdrowotnej a społeczeństwem. Miał być dostępny dzień i noc, mieć pod opieką ok. 2-2,5 tys. osób ze swojego rejonu, z których tylko część, ta z dolegliwościami i chorobami, czyli jakieś 30-40%, miała się stać jego pacjentami. Najszybciej wycofano się z całodobowej opieki lekarza rodzinnego, bo uznano, że za wcześnie na taki luksus, zresztą lekarzy o takiej specjalności jest za mało. Z 24-godzinnej dostępności zeszliśmy do zaledwie 10-godzinnej – od 8 do 18 – ale i tak lekarz rodzinny załatwia 80% problemów zdrowotnych, z którymi zgłaszają się do niego pacjenci. Po wprowadzeniu w 1993 r. reformy lekarz rodzinny stał się jednym z najważniejszych ogniw nowego systemu. Miał zapewniać pacjentom ciągłą i systematyczną opiekę, bez względu na ich wiek i płeć. Miał odgrywać rolę lekarza pierwszego kontaktu, mając odpowiednie wykształcenie i kompetencje wystarczające do tego, by diagnozować i leczyć większość chorób, z którymi ludzie zgłaszają się do przychodni. Uznano więc, że każdy pacjent powinien trafić najpierw do lekarza rodzinnego, a dopiero w następnej kolejności być kierowany do specjalisty. Za mało medyków Kiedy wprowadzano reformę, wyliczono, że w skali całego kraju docelowo trzeba będzie stworzyć 16-18 tys. stanowisk pracy dla lekarzy rodzinnych, jednak do realizacji tego celu jest jeszcze daleko. Mamy ok. 12 tys. lekarzy, którzy ukończyli specjalizację z medycyny rodzinnej (trwa ona cztery lata, podczas gdy większość pozostałych od pięciu do sześciu lat), ale tylko ok. 600 z nich zajęło się praktyką lekarską zgodnie z modelem zarysowanym przez twórców reformy zdrowia. Model ów zakładał bowiem, że na czele takiej przychodni stoi lekarz ze specjalizacją z medycyny rodzinnej. Ma do dyspozycji gabinety lekarski i zabiegowy, recepcję, poczekalnię, zaplecze sanitarno-higieniczne i socjalne oraz pokój dla rezydenta, jeśli lekarz szkoli przyszłych specjalistów, którzy odbywają u niego praktyki w dziedzinie medycyny rodzinnej. W sumie przychodnia lekarza rodzinnego miała być samodzielnym ekonomicznie ośrodkiem zdrowia, który wykonuje liczne usługi refundowane przez Narodowy Fundusz Zdrowia, czyli leczy pacjentów bezpłatnie. Okazało się jednak, że to, co może i umie lekarz rodzinny, to za mało. Nie podejmuje się on choćby najbardziej podstawowych zabiegów chirurgicznych, ginekologicznych, nie wykonuje elementarnych badań np. wzroku, słuchu, nie przyjmuje dzieci z ich typowymi problemami i chorobami wieku rozwojowego itd. Tymi wszystkimi sprawami nadal zajmują się lekarze specjaliści, którzy też są nieodzowni w podstawowej opiece zdrowotnej. Za mało grosza Ale jeszcze większą przeszkodą we wdrożeniu modelu powszechnej opieki zdrowotnej opartej na lekarzach rodzinnych są pieniądze. Z jednej strony, lekarze rodzinni uzyskali całkiem przyzwoite źródło utrzymania dzięki sporej liczbie mieszkańców i potencjalnych pacjentów, którzy się do nich zapisują. Z drugiej, za każde zlecone badanie lekarz rodzinny musi zapłacić z puli przyznawanej mu co miesiąc na każdego zapisanego pacjenta w ramach kapitacji (czyli liczenia „od głowy”). Z tych pieniędzy musi też utrzymać cały zespół swej przychodni i opłacić wszystkie należności. Według przygotowanej przez „Puls Medycyny” listy płac za rok 2009 lekarze rodzinni wcale nie zarabiają źle w porównaniu z innymi specjalistami. Np. lekarz rodzinny z kilkunastoletnim stażem, współwłaściciel przychodni, która ma kontrakt z NFZ, zarabia miesięcznie ok. 13 tys. zł. Pacjenci przeciętnie odwiedzają lekarza rodzinnego cztery razy w roku, a chorzy przewlekle dwa, trzy razy w miesiącu. Stawka kapitacyjna wynosi obecnie 8 zł za miesiąc, co daje 96 zł na rok. Jednak każda wizyta, każde zlecone badanie czy zabieg kosztuje i lekarz rodzinny musi tak dysponować swoją pulą, aby mu wystarczyło pieniędzy do końca roku. A płacić musi np. za zdjęcie rentgenowskie kręgosłupa czy USG jamy brzusznej po ok. 40-50 zł. Podstawowe badania laboratoryjne są tańsze, ale nie brakuje badań o wiele droższych, które mogą pożreć roczną stawkę przewidzianą nie tylko na jednego pacjenta, ale na kilku czy kilkunastu. Wydłużanie kolejek Stąd wzięło się zapewne zarządzenie, które od 1 stycznia zaserwował lekarzom i pacjentom NFZ. Mówi ono, że lekarz rodzinny nie może kierować chorych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 05/2010, 2010

Kategorie: Kraj