Nikt ci tyle nie da, ile Morawiecki obieca

Nikt ci tyle nie da, ile Morawiecki obieca

Poznań, 28.04.2017. Wicepremier, minister rozwoju i finansów Mateusz Morawiecki podczas prezentacji innowacyjnego napędu elektrycznego z elektrycznym pięciofazowym indukcyjnym silnikiem, pokazywanego na arenie międzynarodowej w trakcie Hannover Messe 2017, 28 bm. w zakładach H. Cegielskiego w Poznaniu. (zuz) PAP/Bartosz Jankowski

Rząd PiS świetnie inwestuje na papierze, w rzeczywistości wielkie projekty premiera wcale nie powstają Jeden z najważniejszych mitów, dzięki którym Zjednoczona Prawica rządzi drugą kadencję i wygrywa kolejne wybory, to mit zrealizowanych obietnic. I zwolennicy, i zdeklarowani wrogowie Kaczyńskiego, Morawieckiego i Szydło zdają się zgadzać w jednej sprawie – oni robią to, co mówią. Rządzącym pomaga z pewnością to, że obietnice najgłośniejsze i niezwykle atrakcyjne propagandowo – takie jak obniżenie wieku emerytalnego i wprowadzenie programu 500+ – rzeczywiście zrealizowano szybko i bez wahania. Dla wielu Polaków była to pozytywna odmiana po rządach koalicji PO-PSL, która szybko i zdecydowanie realizowała przede wszystkim reformy bolesne. A te przyjazne dla obywatela wprowadzała powoli i bez fanfar. Jednak prawda na temat wyborczych obietnic PiS jest bardziej skomplikowana. Zjednoczona Prawica bowiem prowadzi zwłaszcza w dwóch kategoriach – w składaniu obietnic i dmuchaniu w balon oczekiwań. Niektóre poprzednie ekipy nie umiały lub nie chciały chwalić się ukończonymi inwestycjami i projektami, a słynne przecinanie wstęgi wydawało się obciachem, ale PiS nie ma żadnych hamulców. Rzeczywistość też go nie krępuje. W exposé z 2017 r. premier Morawiecki powiedział, że buduje „Polskę wielkich projektów”. I od tamtego czasu każdy projekt zyskuje wielką propagandową obudowę, a język, którym władza mówi o swoich posunięciach, charakteryzuje prawdziwie imperialny rozmach. Raz po raz słyszymy, że budujemy „polską Dolinę Krzemową”, „nową Gdynię”, „kolejny COP”. Język towarzyszący tym projektom jest pomieszaniem optymizmu amerykańskiej korporacji z pychą sanacyjnego aparatczyka. Styl ten w równych proporcjach czerpie z nowoczesnego PR i z radzieckiego myślenia o rozwoju. Panuje mania przyklejania do wszystkiego, w co dziś inwestuje Polska, przymiotnika narodowy. Pojawienie się na horyzoncie unijnego Funduszu Odbudowy wraz z rekordowym transferem gotówki do Polski w oczywisty sposób dało dodatkowy impuls tej propagandzie. Mowa jest o kolejnym New Dealu, nowym planie Marshalla, największym skoku rozwojowym w historii! Rządzący powinni uważać – co już ostatnio pisałem – żeby nie pochwalić się niechcący „wielkim skokiem naprzód” Mao Zedonga. Bo mówić łatwo, jednak weryfikacja obietnic przynosi szybkie otrzeźwienie. Szał księgowego Obietnicami PiS rządzi pewna żelazna prawidłowość. Władza świetnie dotychczas poradziła sobie z planami o, nazwijmy to, księgowym charakterze. Jeśli jakaś reforma lub program wymaga przełożenia cyfr w budżetowych tabelach, podniesienia jednego podatku lub świadczenia, wyemitowania jednorazowych obligacji czy wymyślenia jakiejś finansowej dźwigni – we wszystkich tych przypadkach rząd Morawieckiego kroczy sprawnie i prędko. Jeśli jednak trzeba wyjść poza ekran komputera, natychmiast robi się gorzej. Być może „wielkie projekty”, jakich chciał premier Morawiecki, są właśnie tym, co idzie najbardziej opornie. Prawie każda reforma, która wymaga budowy nowej infrastruktury, zaangażowania przemysłu lub nauki, koordynacji ponadresortowej i włączenia samorządu, wlecze się lub stoi w miejscu. Polski samochód elektryczny, Centralny Port Komunikacyjny, budowa polskiej elektrowni atomowej i polskich wiatraków na Bałtyku, tanie mieszkania na wynajem – żaden z tych projektów na dobre nie wyszedł z bloków startowych, a zaraz będziemy na półmetku drugiej kadencji rządów Zjednoczonej Prawicy. Kto pamięta choćby taki projekt jak Luxtorpeda 2.0? Premier Morawiecki, gdy był jeszcze ministrem rozwoju, obiecał dofinansować budowę polskiej innowacyjnej lokomotywy, która miała nawiązywać do chluby międzywojennego kolejnictwa. Projekt wystartował w 2016 r. i w ciągu czterech-pięciu lat powinien był dać Polsce nowy produkt. Dziś doniesienia branżowych portali przypominają, że PKP inwestuje w polskie lokomotywy – ale remontując stare elektryczne „siódemki” albo kupując nasze nowe konstrukcje, z których żadna nie pojedzie szybciej niż 200 km/godz. Całkiem niedawno Polskie Koleje Państwowe dały też do zrozumienia, że do końca 2023 r. nie planują w ogóle zakupu podobnych lokomotyw – nawet gdyby istniały. Luxtorpeda 2.0 nie jest jednak ani wyjątkowym, ani szczególnie rażącym przykładem niezrealizowanej obietnicy rozwojowej. Podobny schemat powtarza się przy największych i najbardziej spektakularnych obietnicach składanych od 2014 r. Wystarczy im się przyjrzeć. Setki tysięcy mieszkań teoretycznych W żadnym chyba innym wypadku obietnice nie rozjechały się tak mocno z rzeczywistością jak w kwestii mieszkalnictwa.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2021, 22/2021

Kategorie: Kraj