Niepokoje na folwarku

KALENDARZ POŚCIGU ZA UKŁADEM
Minęło 637 dni od rozpoczęcia pościgu za układem!
a „UKŁADU” ANI ŚLADU, zaś o nowym GADU, GADU!

W lipcu 1980 roku Zbyszek Bujak i Zbyszek Janas, wtedy młodzi robotnicy z Ursusa, zwrócili się do mnie i do Ryszarda Bugaja o zaopiniowanie ich projektu tak zwanego dodatku drożyźnianego, czyli sposobu waloryzacji płac wobec narastającej wtedy inflacji. Nasza opinia była im potrzeba jako ekonomiczne uwiarygodnienie pomysłu, który chcieli wprowadzić do postulatów przygotowującej się do strajku załogi fabryki. Doskonale zdawałem sobie sprawę z narastającego kryzysu gospodarczego i z tego, że każda podwyżka płac w takich warunkach doprowadzi do jeszcze większego napięcia na rynku, do jeszcze bardziej pustych sklepów, bo wtedy inflacja przejawiała się nie tyle wzrostem cen, co pustoszejącymi półkami. Byłem rozdarty między sumieniem zawodowym a racjami, jakie ten powstający ruch społeczny niósł dla kraju. Podpisałem się pod projektem.
Potem przez cały okres „Solidarności”, a także przez lata po wprowadzeniu stanu wojennego, we wszystkim, co pisałem, a co dotyczyło gospodarki, byłem przeciwny rozkręcaniu popytu przez uleganie naciskom płacowym. Oczywiście nie dlatego, że nie życzyłem ludziom dobrych zarobków, lecz dlatego, że dobrze znałem złe skutki wywracania stabilności gospodarki tą właśnie drogą, co zawsze najbardziej odbijało się na tak zwanym szarym człowieku. Za takie nastawienie solidnie obrywałem, pamiętam szczególnie „wycisk”, jaki dali mi stoczniowcy w Gdańsku, kiedy wkrótce po podpisaniu porozumienia gdańskiego tłumaczyłem im, że w ówczesnej sytuacji podwyżki płac to niedobre rozwiązanie. Prawie nie wyjechałem z tego zebrania na taczce, na szczęście nie mieli jej pod ręką. Ale się nie zrażałem i przez cały okres po roku 1989 nie czułem w swych emocjach sympatii dla strajków i demonstracji mających na celu wyciskanie z budżetu dodatkowych pieniędzy. Moje nastawienie nie miało nic wspólnego z tym, czy daną ekipę rządową popierałem, czy byłem jej przeciwny. Zawsze górę brało patrzenie na to, co po wygranej strajkujących będzie się działo z państwową kasą i z sytuacją gospodarki, z jej wzrostem, który jest podstawą naszego bytu.
Patrząc teraz na strajkujące pielęgniarki i lekarzy, po raz pierwszy od roku 1980 odczuwam podobne jak wtedy rozdarcie. Oczywiście sytuacja ekonomiczna jest zupełnie inna niż wtedy i możliwość bezpiecznego, choć częściowego uwzględnienia postulatów płacowych tych środowisk jest o wiele większa. To w połączeniu z faktem, że płace pielęgniarek i lekarzy są bardzo niskie, uspokaja moje sumienie zawodowe i pozwala patrzeć na ten ruch bez obaw. A tak naprawdę patrzę na niego z sympatią i z nadzieją. Mam nadzieję, że odsłoni on, zdemaskuje prawdziwe oblicze rządów obecnej koalicji. PiS, bo ono tu decyduje, uzyskało duże poparcie, obiecując państwo solidarne, posługując się językiem w istocie rzeczy podobnym do tego, którym „maluczkich” wabił SLD Leszka Millera. Gruszek na wierzbie nie było w słowach, ale były w dawaniu do zrozumienia. Miały wyrosnąć na trupie liberalizmu i Trzeciej Rzeczypospolitej. Otóż państwo solidarne w słowach tej partii miało tyle wspólnego z państwem solidarnym w ich pragnieniach, w ich wrażliwości, co dziadek Tuska z Wehrmachtem. Owszem, jak się da, to coś rzucimy, ale cele główne były gdzie indziej, bardzo daleko od spraw i obietnic socjalnych, dzięki którym PiS zdobyło tak duże poparcie, by móc rządzić. Celami głównymi były i są: rewanż na prawdziwych i wyimaginowanych wrogach, głównie obu braci, oraz głęboka przebudowa ustroju w kierunku państwa znacznie bardziej podejrzliwego, represyjnego, zuniformizowanego, scentralizowanego, właściwie autorytarnego, takiej współczesnej wersji sanacyjnej dyktatury. To nie jest histeria, jak zarzucają ostrzegającym bliscy władzy komentatorzy. Zamiary są klarowne i tylko dlatego nie stają się szybko rzeczywistością, że na przeszkodzie stoją konstytucja i Trybunał Konstytucyjny. Jeśli Trybunał zostanie obezwładniony, „odzyskany”, zobaczymy chwast, czyli IV RP w pełnej krasie. Nigdy w osiemnastoleciu, ktokolwiek by rządził, nie mieliśmy do czynienia z tak radykalnym dążeniem do zamiany państwa w folwark jednej formacji, czasami wręcz w folwark „wąskiego zarządu”, jak obecnie. W folwark, w którym są właściciele i ich protegowani oraz klienci i oni się liczą, a reszta to fornale, no i buntownicy, którym chciałoby się, jak tym z białego miasteczka, powiedzieć „spieprzaj, babo”, ale na razie trzeba postawić kawę.

 

Wydanie: 2007, 27/2007

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy