Kto zarżnie polskie kino?

Rzadko u nas, naprawdę rzadko, głos mediów zdecydowanie różni się od zgodnej opinii ludzi kultury. Tych zasłużonych i kontestującej młodzi. Tak było w zeszłym tygodniu. Ale tym razem opór nie dotyczył tylko wartości kulturalnych.
W Polsce nadal obowiązuje ustawa o kinematografii z 1987 r. A ściślej strzępy tej ustawy. Nie mamy nowoczesnych regulacji, zwłaszcza dotyczących współpracy z krajami UE. Wyklucza to w praktyce koprodukcje z bogatymi producentami. Jaki jest stan polskiego kina, każdy widzi. Czy raczej nie widzi, bo kuse budżety z dotacji państwowej i kiesy producentów prywatnych nie wystarczają na roczną produkcję kilkunastu pełnometrażowych filmów.
Nową ustawę o kinematografii próbowano już uchwalić w drugiej kadencji Sejmu RP. W trzeciej kadencji były dwa wykluczające się projekty. W efekcie oba poszły do piachu. W tej kadencji też były dwa, ale alternatywne. Powołana podkomisja, której przewodniczyłem, z wielką pomocą ekspertów, biura legislacyjnego i twórczą rolą Ministerstwa Kultury, które godziło się na zmiany rządowego projektu, zmontowała jeden projekt. I cud się stał!
Do tej pory środowisko filmowe było skłócone. Reżyserzy boczyli się na producentów, twórcy na dystrybutorów, nadawcy na twórców. I nagle, publicznie, podczas posiedzenia sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu reżyserzy, operatorzy, aktorzy, animatorzy, producenci i dystrybutorzy kinowi zaakceptowali ten projekt. Nie dlatego, że jest aż taki dobry. Po prostu stan kinematografii jest tak katastrofalny, a odłożenie uchwalenia nowej ustawy dno jeszcze pogłębi.
Projekt zawiera rozwiązania sprawdzone w innych krajach UE, a także własne. Nie budzi sprzeciwów z wyjątkiem dwóch środowisk – telewizji komercyjnych TVN i Polsat oraz operatorów kablowych. Przyczyna jest prosta. Komisja przyjęła zasadę, że na budżety filmów polskich powinni się składać wszyscy, którzy z filmów korzystają. Czyli też właściciele kin, sprzedawcy nośników z nagranymi filmami, nadawcy zagranicznych płatnych telewizji i wyżej wymienieni. Warto wspomnieć, że poważną częścią budżetu przyszłych filmów nadal będą dotacje z budżetu państwa i zysków totalizatora sportowego. Ale zaprotestowali jedynie operatorzy kablowi i telewizje komercyjne.
Nagle w Polsacie, TVN 24 i Radiu TOK FM zaczęto zgodnie, używając takich samych argumentów, obrzydzać społeczeństwu projekt ustawy. Upowszechniając informacje fałszywe. Można było stamtąd się dowiedzieć, że ściągane z telewizji prywatnych \”haracze\” na polskie kino ich dysponent, Polski Instytut Sztuki Filmowej, przeznaczy na pensje dla urzędasów. A przecież w projekcie napisano, że na administrację będzie dotacja celowa w budżecie państwa. Polsat roztaczał w dziennikach wizję upadku małych kin. A przecież zadaniem instytutu będzie dofinansowanie właśnie ich. Tak się składało, że w zainteresowanych finansowo telewizjach i Radiu TOK FM, zwącym się pierwszym radiem informacyjnym, nie informowano o zapisach projektu ustawy, eksponowano zaś jego przeciwników. A przecież głos twórców i producentów jest zgodny i aprobujący tekst ustawy.
To oczywiste, że prywatni właściciele stacji telewizyjnych i sieci kablowych nie palą się do wykładania pieniędzy z własnej kieszeni. Ale w ich dalekosiężnym interesie jest współudział w tworzeniu polskiego kina. Z kinem jest jak z lasem. Nie można z niego korzystać, nie sadząc nowych drzewek.
Kino to nie tylko produkcja filmów i ich odbiór. To ważny element tożsamości narodowej i poziomu kulturalnego państwa. Społeczeństwo ubogie kulturalnie nie stworzy wysokiej cywilizacji, nie będzie innowacyjne i pracowite. Czasem warto wyrzucić drobne pieniądze na kulturę, aby wróciły wielkie.

Wydanie: 08/2005, 2005

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy