Niepokorny

Niepokorny

Odszedł Kazimierz Koźniewski, znakomity dziennikarz, wybitny historyk prasy

Odszedł Kazimierz Koźniewski, fanatyk państwa, a to w naszych do obrzydzenia roszczeniowych czasach gasnący gatunek.
Nie zawsze zachowywał umiar w swoim politycznym kredo. Chłód poglądów i ocen to ostatnia z cech, które można by przypisać Koźniewskiemu. Po jakimś burzliwym zebraniu w Związku Literatów Polskich ktoś trafnie zauważył, że nasz lord paradoks potrafi w kilka minut obrócić przeciw sobie całą salę, zaczynając od własnych stronników. To mu nie przeszkadzało, przeciwnie. Lubił złościć. W jedynej ze swych najlepszych książek przedstawia ludzi idących pod prąd stereotypom. Niepokornych i przekornych. Mógłby rozpocząć od siebie.
Zarzucano mu zbytnią atencję dla państwa, nieuwagę na kardynalne błędy władzy. Tym, którzy oskarżali go – niekiedy słusznie – o zbyt uległe, bezkrytyczne zapatrzenie w państwo, pozwolę sobie przypomnieć, że po haniebnym marcu 1968 r. nie za wielu publicystów tak wyraźnie, z taką pasją wyraziło w druku swój gniew i wstyd. I to Koźniewski przestrzegł: jeśli tak pójdziemy, dojdziemy do faszyzmu. Mało kto wie, że ciekawy, na dobrym poziomie utrzymany mimo środowiskowego bojkotu tygodnik „Tu i teraz” przestał wychodzić po naciskach… Moskwy! Towarzyszy ambasady sowieckiej! Moskwie nie spodobały się publikacje „Tu i Teraz”.
Miał swoje świętości – dobro państwa, harcerstwo jako system wartości – miał i nienawiść, zaczynając od skrajnej, faszyzującej prawicy, od nietolerancji, szowinizmu, ciasnego polocentryzmu. Jeszcze przed wojną jako student Uniwersytetu Warszawskiego, zwalczając haniebny numerus clausus, oponując przeciw ławkowemu gettu dla Żydów – bronił dobrego imienia Polaków.
Zajadle uparty. Przekonać się nie dał prawie nigdy, krytyki do wiadomości nie przyjmował. Jednak można mu było powiedzieć dużo przykrych słów, zjechać Jego tekst – nie zachowywał urazy, o czym aż za dobrze wiedzieli podwładni redaktora naczelnego w „Magazynie Polskim”, potem w „Tu i teraz”. Co jak co, nie był małostkowy.
Nie nudziliśmy się przy Nim. Kiedyś w „Polityce” zgadało się o piosenkarce na bezkonkurencyjnym topie, jej „Małgośka” i „Wozy kolorowe” grzmiały ze wszystkich okien. Kazik zniecierpliwił się niezrozumiałą dla siebie rozmową i spytał: „A kto to jest ta jakaś Rodowicz?”. Osłupieliśmy. Cóż, cały on. Człowiek ostrych pasji i wielkiej łagodności. Wbrew pozorom mocno skomplikowana osobowość – jeśli w każdym z nas siedzi tuzin nas, to w Koźniewskim siedziały dwa tuziny. Toteż nie był postacią tuzinkową.
Autor wysoko nakładowych i wznawianych książek, rasowy publicysta, popełniał szkolne błędy. W artykułach, w wystąpieniach publicznych – o kilka słów, o kilka gestów za daleko.
Tak, skłonny do przesady, do irytujących uproszczeń. Nie zawsze sprawiedliwy w konfrontowaniu racji. Audiatur et altera pars to nie była jego specjalność.
Apodyktyczny demokrata. Tym też się wyróżniał.
Lord paradoks. Niecierpliwość, pośpiech – i fenomenalna, benedyktyńska pracowitość. Drażniący upór – i ujmująca delikatność. Doprowadzanie ludzi do furii – i zjednywanie ich sobie niekłamaną życzliwością. Lubił prowokować do politycznych awantur, lubił atakować. Lubił być atakowany. Przy całym rozgłosie i hałasie wokół siebie pozostał nieśmiałym człowiekiem.
Nie pozwalał się wyręczać. Od opiekowania się był On, nie życzył sobie wzajemności w trosce. Do ostatka już ciężko schorowany. Poruszający się z coraz większym trudem wykazywał karygodną – tak jest! karygodną – samowystarczalność. Pozorował zdrowie, robił wszystko, żeby osłabić prawdę o swojej słabnącej kondycji. Nie przyznawał się. Oszukiwał i nas, i siebie. Dopiero w ostatnich tygodniach przestał ukrywać, że jest już zmęczony.
Odszedł jedyny tej miary polski historyk prasy. Czytywał – żadne tam przeglądał, czytał! – niewyobrażalnie dużo gazet. Periodyków. Imponującą wiedzę o tygodnikach, które od lat międzywojennych zaczynając, tyle znaczyły w polskim życiu umysłowym, przekazał w czterech tomach świetnej monografii. Najpierw chciał ją zatytułować „Tygodniki, mon amour”. Ale tak naprawdę kochał tylko jeden. W jego zabudowanym książkami mieszkaniu zostały – starannie oprawione i chronione – wszystkie roczniki „Polityki”.

 

Wydanie: 17-18/2005, 2005

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy