Nierozliczona rzeź na Woli

Nierozliczona rzeź na Woli

Zobaczyłem, iż dom nr 54 stoi w płomieniach, słyszałem dochodzące straszne krzyki i wołanie dzieci „mamo” Kiedy w dniach obchodów rocznicy wybuchu powstania warszawskiego składany jest hołd powstańcom, często ich walka pokazywana jest jako przygoda młodych ludzi, którzy chwycili za broń. W prawicowej polityce historycznej powstanie wybuchło przeciw Niemcom, a tak naprawdę przeciw Rosji, zakończyło się zwycięstwem (moralnym) i dzięki niemu Polacy zostali Polakami. 1 sierpnia warszawiacy śpiewają powstańcze piosenki w atmosferze prawie pikniku. A przecież ta rocznica powinna być dniem żałoby, upamiętniającym śmierć co najmniej 150 tys. mieszkańców miasta, skazanych na zagładę i zamordowanych nierzadko z bezwzględnym okrucieństwem. Również przez Polaków. Wola i Ochota były pierwszymi dzielnicami, w których Niemcy przystąpili do uderzenia na powstańców, a także miejscami największych tragedii. O ile zbrodnie na Ochocie (w mniejszej skali) były w zasadzie efektem przyzwolenia dowództwa Niemców na mordowanie, o tyle na Woli były one systematycznym działaniem, realizowanym z iście niemiecką precyzją. A dokładnie ludobójstwem. Dowódca AK gen. Bór-Komorowski wiedział o masakrach, 6 sierpnia bowiem ppłk Jan Mazurkiewicz „Radosław” informował go: „Nieprzyjaciel paląc kolejne domy – wycina ludność Woli… Szykuje się wielka tragedia, tak jak historyczna rzeź Pragi… Jeśli możecie dać pomoc, to szybko, godzin zostało niewiele…”. Trudno powiedzieć, że powstańcy uchylali się od udzielenia pomocy ludności Woli, bo robili to na miarę możliwości, należy jednak zapytać, czy dowódcy AK po 6 sierpnia nie powinni zakończyć powstania. Prezentujemy fragmenty protokołów zeznań mieszkańców Woli, złożonych przed warszawską Komisją Badania Zbrodni Niemieckich w 1946 r., które ukazały się w czteroczęściowej publikacji „Ludność cywilna w powstaniu warszawskim” (PIW, Warszawa 1974). Paweł Dybicz WIESŁAWA CHEŁMIŃSKA, lat 14, (…) opisała 6 maja 1946 r. przebieg egzekucji w piwnicy szpitala św. Łazarza, położonego przy ulicy Leszno. Na podwórzu esesmani kazali nam stanąć pod murem tego budynku, z którego wyszliśmy. Stała tam już grupa wyprowadzona z sąsiedniej piwnicy, licząc na oko, mogło być ponad pięćset osób. Personel lekarsko-sanitarny został odprowadzony. Pozostała ludność cywilna i ranni. Posłyszałam strzały dochodzące z piwnicy i zobaczyłam, iż esesmani przez okna strzelają do leżących w piwnicy rannych. Po pewnym czasie zaprzestano strzelać, a esesmani zaczęli wołać do piwnicy po kilka osób z naszej grupy, a zaraz potem, jak wchodziły, słyszałam strzały. Gdy w grupie pozostało około trzydziestu osób, zawołano mnie do piwnicy z matką. (…) Zaraz za drzwiami po wejściu zobaczyłam na ziemi krew, a w oddziale piwnicy naprzeciwko wejścia stos trupów wysokości 1 metra. Paliło się światło elektryczne. Na korytarzu stała grupa esesmanów, a przy wejściu do każdego oddziału stał esesman z bronią gotową do strzału (z rozpylaczem). Kazano mi wejść do oddziału, gdzie leżał stos trupów wielkości jednego metra i kałuże krwi. Mnie i matce kazano wejść na zwłoki. Matka weszła pierwsza i widziałam, jak esesman strzelił jej w tył głowy i jak upadła. Weszłam za nią i upadłam, nie czekając, aż żołnierz strzeli do mnie. Strzelił jednak, raniąc mnie w prawe ramię. Po mnie musiało wchodzić na stos około 20 osób, zanim je rozstrzelano. Na mnie upadło kilka zwłok, tylko głowę miałam nieprzykrytą. (…) Nie wiem, kiedy Niemcy wzniecili pożar. (…) Wydostałam się spod trupów i przeszłam do następnego oddziału piwnicy, gdzie leżało wewnątrz przy drzwiach około piętnastu zwłok. Schowałam się pod stołem w obawie przed nadejściem żołnierzy niemieckich. Było bardzo gorąco, dusił zapach spalenizny, a materace zakrywające okna zaczęły się tlić. Po pewnym czasie dostrzegłam, iż jakaś kobieta kręci się pomiędzy zwłokami. Stojący na podwórzu koło piwnicy żołnierz zastrzelił ją. Dołączyła do mnie chora na zapalenie płuc Maria Rykiel (…). Poza nią nie widziałam, by ktoś z rozstrzelanych dawał znaki życia. Rano razem z Ryklową wyszłyśmy z piwnicy, ponieważ na podwórzu nie było Niemców. Widząc, iż pożar nie objął kuchni, weszłam tam i zobaczyłam zwłoki mej siostry i innych ciężko rannych. Zwłoki miały ślady postrzałów. (…) Zakłamana historia powstania w naszej księgarni STEFAN URLICH, zeznanie z 26 stycznia 1946 r.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 34/2022

Kategorie: Historia