Od trzech lat minister Paweł Graś zalicza wpadki i skandale. Kiedy wyczerpie się cierpliwość premiera? Polacy wybrali rząd Platformy Obywatelskiej, ale czy wybrali też rzecznika tego rządu Pawła Grasia? On sam robi wszystko, aby z gabinetu Donalda Tuska jak najszybciej wylecieć, mimo to od trzech lat jakaś dziwna siła trzyma go na stanowisku. Kiedy Paweł Graś był szeregowym politykiem Platformy, jego sprawy prywatne i majątkowe nikogo specjalnie nie interesowały. Gdy jednak znalazł się w kręgu władzy, został posłem, a potem ministrem, nawet drobiazgi mogły go zdyskwalifikować. I dyskwalifikowały. Zaczęło się od oświadczenia majątkowego, do którego nie wpisał, że zasiada we władzach prywatnej spółki, a więc od złamania zasady, że urzędnik wysokiego szczebla nie może równolegle pełnić funkcji zarządczych w biznesie, i to jeszcze z obcym kapitałem. Do tego dziennikarze wyniuchali, że Graś od kikunastu lat mieszka w zabytkowej willi w Zabierzowie, należącej do spółki, której właścicielem jest Niemiec Paul Rogler. Zamiast opłat za wynajem lokalu Graś musiał tylko… sprzątać. „Rzecznik rządu dozorcą u Niemca”, krzyczały tabloidy. A urząd skarbowy i CBA zainteresowały się tym, dlaczego Graś nie zapłacił podatku od pół miliona zł, bo tyle przez kilkanaście lat musiałby zapłacić, gdyby wynajmował willę, ani nie wpisał do poselskiego rejestru korzyści. Minister dozorca? Zostając w lutym 2009 r. rzecznikiem rządu, Paweł Graś twierdził, że zrezygnował ze stanowiska w zarządzie spółki Agemark, której właścicielem jest Paul Rogler. Okazało się to nieprawdą, Graś podpisywał dokumenty Agemarku także po objęciu rządowej posady. Gdy wyszło to na jaw, Graś powiedział premierowi, że podpisy są podrobione, ale grafolodzy orzekli, że to nieprawda. Mimo to znów mu się upiekło, prokuratura sprawę umorzyła, a premier uwierzył, że „jest dobrze”. Po prawdzie, serca do pracy w Agemarku Paweł Graś ani jego żona, która była wiceprezesem, nie mieli. Zapominali np. złożyć sprawozdanie z działalności spółki, uiścić opłatę sądową czy zapłacić za ogłoszenie w „Monitorze Sądowym i Gospodarczym”. Z tego powodu już w 2005 r. ścigał ich Sąd Rejonowy dla Krakowa-Śródmieścia. Jednak wezwania nie docierały do adresata, choć pisma wysyłano na trzy adresy – do Zabierzowa oraz w dwa inne miejsca, bo formalnie Paweł Graś był zameldowany u swoich rodziców, a żona u swoich. Wreszcie sąd dwukrotnie ukarał Grasiów grzywnami po 1000 zł. Kary zostały wpłacone, ale potem zwrócone, bo okazało się, że w willi należącej do spółki Grasiowie nie mogą się zameldować; posiadłość bowiem jest biurowcem, a w biurze gmina nie zamelduje. Wszystko to opisywaliśmy w „Przeglądzie”. Jednak pozycji Grasia to nie zachwiało, podobnie jak powtarzające się ataki opozycyjnych posłów. „Rzecznik rządu w randze ministra, członka Rady Ministrów, jest wizytówką premiera i wizytówką rządu. (…) Dlatego tego typu stanowiska powinny zajmować osoby o nieskazitelnej opinii, które swoimi zachowaniami i postawą nie budzą najmniejszych wątpliwości co do powagi rządu”, przypominał nie bez racji poseł Maks Kraczkowski. W tej sytuacji zupełnym drobiazgiem jest zafundowanie przez Grasia synowi pobytu w sopockim hotelu Sheraton za państwowe pieniądze. Pod koniec sierpnia 2009 r. rzecznik rządu pojechał do Trójmiasta, żeby dopilnować przygotowań do obchodów 70-lecia wybuchu II wojny światowej. Graś nocowaniu syna za pieniądze podatników nawet nie zaprzeczał: „Miałem zarezerwowany nocleg. Syn spał ze mną w pokoju. Ale koszty wyżywienia pokryłem osobiście”, tłumaczył. Tyle że wcześniej zapewniał, że w hotelu nocowali jedynie ministrowie. Tę wpadkę ministra wykorzystało w kampanijnej kreskówce PiS: „Zobaczyć radość dziecka – bezcenne. Za wszystko inne zapłacą podatnicy”. Minister niedorzecznik? Na to wszystko nakłada się nieudolność Grasia jako rzecznika rządu. Od najgorszego rzecznika, którym był za czasów Jana Olszewskiego Marcin Gugulski, nazwany „rzecznikiem tysiąclecia”, dzieli go już tylko ta ksywa. Rzecznik Graś nie odbiera telefonów od dziennikarzy, a wypowiada się publicznie rzadko. Może to i lepiej, bo często kończy się to kolejną aferą albo przynosi wstyd. Jak wpis na Twitterze z lipca zeszłego roku: „Polska znakiem nadzieji [pisownia oryginalna] dla Europy”. Wpadek przy komentowaniu rozmaitych spraw ma bez liku. Wszystko bierze się z bardzo powierzchownego, lekceważącego stosunku do odbiorców podawanych przez niego informacji. A z powodu tego niechlujstwa może czasem dojść nawet do napięcia w stosunkach międzynarodowych. Jedną z takich afer rozpętanych przez min. Grasia była podana przez niego
Tagi:
Franciszek Jacik









