Nihil novi

Nihil novi

Jaka jest kondycja nauki polskiej, wszyscy wiemy. Jest zła. Co do tego zgodni są niemal wszyscy. I rząd i środowisko naukowe. Wszyscy chcą, aby było lepiej. Różnice zaczynają się, gdy mowa o drogach poprawy. Rząd domaga się cudu. Także w nauce. Ale cudu nie będzie. Potrzebny jest zgodny wysiłek środowisk naukowych i rządu. Niestety, wiele wskazuje na to, że tego zgodnego wysiłku nie będzie. Rząd, w każdym razie minister Kudrycka i premier Tusk, nie chcą nawet ze środowiskiem naukowym dyskutować. Odprawa rektorów, jaką urządził ostatnio premier, przypomina odprawy komendantów wojewódzkich, jakie w PRL-u urządzali ministrowie spraw wewnętrznych. Słuchać i realizować. Pan premier zakomunikował rektorom, co rząd zamierza. Nie chciał słuchać, co rektorzy mają na ten temat do powiedzenia. Zlekceważył też apel kilkudziesięciu wybitnych uczonych humanistów. Wygląda na to, że rząd Platformy tak samo traktuje środowisko naukowe, jak niedawno min. Ziobro traktował środowiska prawnicze. Rząd wie lepiej. Rząd zrobi porządek, a opinie środowiska ma za nic. To zły sygnał. Tak nie rozwiązuje się poważnych problemów w demokratycznym państwie. Na aktualną złą kondycję nauki polskiej pracowały kolejne rządy. Nauka polska od lat jest niedoinwestowana. Procent PKB przeznaczany na naukę jest bodaj najniższy w krajach europejskich. Oczywiście nie wszystko zależy od pieniędzy. Organizacja nauki jest przestarzała. Uniwersytety państwowe i inne wyższe uczelnie przypominają stare państwowe fabryki. W obecnej strukturze i przy obecnych zasadach funkcjonowania są w stanie zmarnować każde pieniądze, a efekt w postaci rozwoju nauki będzie niewielki. Tak więc zwiększenie finansowania wymaga równocześnie zasadniczej reformy instytucji naukowych. Jedno bez drugiego nie ma sensu. Jednak propozycje rządu dotyczące reformy są złe i nieprzemyślane. A te reformy mają poprzedzić zwiększone finansowanie. To ostatnie jest obiecane dopiero za kilka lat. Może będzie, a może nie. Nie ma bowiem żadnych gwarancji, że za klika lat nadal będzie rządzić Platforma, a nawet jak będzie rządzić, to nie wiadomo, jak będzie wtedy wyglądał wzrost gospodarczy, jakie wydatki okażą się doraźnie ważniejsze niż wydatki na naukę. Ważniejsze z uwagi na sytuację społeczną, na napięcia społeczne, na zbliżające się wybory. Każdy rząd po 1989 r. obiecywał zwiększone nakłady na naukę, ale żadnemu nie udawało się dotąd obietnic zrealizować. Zawsze coś doraźnie było od nauki ważniejsze. Skąd pewność, że tym razem będzie inaczej? Najbardziej kontrowersyjnym pomysłem rządu, kontestowanym przez środowisko naukowe, jest zniesienie habilitacji. Argumenty rządu, że przyspieszy to awans młodszej kadry naukowej, zwiększy konkurencyjność w nauce, wreszcie upodobni strukturę polskiego środowiska naukowego do struktury środowisk naukowych w krajach przodującej nauki, gdzie z reguły nie ma habilitacji, są co najmniej wątpliwe. Natomiast negatywne skutki uboczne tego zabiegu są łatwe do przewidzenia. Przyspieszenie awansu naukowego młodej kadry można osiągnąć łatwo w inny sposób. Dziś płace asystentów czy doktorantów są tak głodowe, że po pierwsze najzdolniejsi absolwenci szukają zatrudnienia poza nauką, a jeśli już decydują się zostać na uczelni, to pracę naukową łączyć muszą z innymi pracami zarobkowymi, inaczej nie byliby w stanie utrzymać siebie i rodziny, nie mówiąc już o kupnie mieszkania. Krótko mówiąc, z konieczności chałturząc, na pracę naukową czasu mają niewiele. Jeśli chce się to zmienić, to nie wystarczy apelować do nich, odwoływać się do ich poczucia honoru, tylko podnieść im uposażenie. Wtedy można nawet oficjalnie zakazać im pracy poza uczelnią i narzucić rygory czasowe dla zrobienia doktoratu, a później habilitacji. Nie ma innego modelu rozwoju naukowego młodego człowieka jak w relacji mistrz-uczeń. Nic innego nie wymyślono. Profesorowie muszą mieć czas dla swoich asystentów czy doktorantów. Dziś zwykle go nie mają. Zarabiając wielokrotnie mniej niż ich koledzy w innych krajach, też na ogół dorabiają poza macierzystą uczelnią. Tu, gdzie to możliwe, gdy specjalność na to pozwala, prowadzą dodatkowo własne firmy (prawnicy – kancelarie, lekarze – gabinety lekarskie, informatycy – firmy informatyczne) albo dorabiają w szkołach prywatnych. I na to jest sposób. Trzeba profesorom podnieść wynagrodzenie o 100% i zakazać im pracy poza macierzystą uczelnią. Tak kiedyś było. Był tzw. dodatek za jednoetatowość. Kto podejmował dodatkową pracę, tracił

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17-18/2008, 2008

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki