Obama – nie będzie Waterloo

Obama – nie będzie Waterloo

Prezydent USA prowadzi zaciętą walkę o epokową reformę opieki zdrowotnej Prezydent Barack Obama jest zdecydowany. Chce przeprowadzić gigantyczną reformę opieki zdrowotnej do końca roku. Swych przeciwników nazywa cynikami i czarnowidzami, którzy dbają tylko o interesy wielkich koncernów. Konserwatyści stawiają twardy opór. Postanowili storpedować plany gospodarza Białego Domu, a przy okazji pozbawić go charyzmy młodego zwycięzcy, pognębić, doprowadzić do klęski całej prezydentury. Na różne sposoby odsądzają Obamę od czci i wiary i oczerniają go w oczach obywateli. Publicysta Jonah Goldberg w bestsellerowej książce „Liberal Fascism” opisał prezydenta jako odrodzonego Lenina, który dybie na swobody Amerykanów i pragnie oddać władzę socjalistyczno-bolszewickim biurokratom. Stojąca na czele radykalnego skrzydła Republikanów była kandydatka na wiceprezydenta USA i eksgubernator Alaski Sarah Palin oskarżyła Obamę o to, że zamierza stworzyć „panele śmierci”, które będą rozstrzygać, kto zasłużył na terapię, a kto musi umrzeć. Sprzymierzony z Palin publicysta William Kristol radzi na łamach „Weekly Standard”: „Republikanie nie powinni obecnie działać konstruktywnie czy też brać na siebie współodpowiedzialności”. Niech prezydent sam wpadnie w pułapkę swych kosztownych planów. Konserwatywny moderator radiowy Rush Limbaugh uznał reformatorskie koncepcje Obamy za „ułożone według scenariusza Adolfa Hitlera”. Na wiecach przeciwnicy reformy demonstrują z plakatami, pokazującymi obecnego prezydenta USA z wąsikiem wodza III Rzeszy. Rozpuszczają nieprawdziwe plotki, że z pieniędzy podatników finansowane będą aborcje, jak również ubezpieczenie zdrowotne dla nielegalnych imigrantów. Senator Jim DeMint przepowiada, że wielka przebudowa opieki zdrowotnej przyniesie Obamie Waterloo. DeMint typowany jest na kandydata Republikanów na prezydenta w najbliższych wyborach właśnie z powodu swych zajadłych antyobamowskich tyrad. Wraz z przeciwnikami reformy hałaśliwie protestują birthers (urodzeniowcy), zwolennicy teorii spiskowych, którzy twierdzą, że Barack Obama nie urodził się na terytorium USA, nie ma więc prawa do sprawowania najwyższego urzędu. Umiarkowani Republikanie próbują „udoskonalać” plany reform i grać na zwłokę – jesienią 2010 r. przypada mid term election, czyli wybory do Kongresu w połowie kadencji – podczas kampanii wyborczej przeprowadzenie reformy, zwłaszcza o wymiarze historycznym, nie jest możliwe. A jednak nawet wielu notabli z obozu konserwatywnego przyznaje, że zmiany są konieczne. Stany Zjednoczone są jedynym zamożnym krajem przemysłowym świata, który nie ma powszechnego systemu opieki zdrowotnej. Według różnych szacunków, od 45 do 47 mln Amerykanów (15% populacji) nie ma żadnego ubezpieczenia zdrowotnego. Na skutek kryzysu gospodarczego pracę, a wraz z nią ubezpieczenie zdrowotne, traci 14 tys. ludzi. Według danych Światowej Organizacji Zdrowia, każdego roku z powodu braku ubezpieczenia zdrowotnego umierają tysiące Amerykanów. Niekiedy ich śmierć trafia na pierwsze strony gazet. Przed dwoma laty wielu wzruszył tragiczny los 12-letniego Deamonte’a Drivera mieszkającego pod Waszyngtonem. Chłopiec nabawił się infekcji zęba, a ponieważ rodziny nie stać było na leczenie stomatologiczne, zakażenie dotarło aż do mózgu. Chorego nie udało się uratować. Prezydent Obama nie chce, aby tego rodzaju tragiczne przypadki powtarzały się w przyszłości. Wiele problemów kraju obecny prezydent odziedziczył po administracji George’a W. Busha. Ale historyczna reforma opieki zdrowotnej to inicjatywa własna Obamy. Jest ona konieczna także ze względów finansowych. Amerykański system jest drogi i nieefektywny. Stany Zjednoczone wydają rocznie na opiekę zdrowotną aż 6,5 tys. dol. na jednego mieszkańca (według innych obliczeń 7,5 tys., 2,5 razy tyle co w Niemczech). Ale o podziale tych środków decydują w szerokim zakresie lekarze, a zwłaszcza właściciele prywatnych klinik i grube ryby przemysłu farmaceutycznego, troszczący się nie tylko o pacjenta, lecz także, a może przede wszystkim, o swoje konta bankowe. Państwo nie sprawuje nad tym przemysłem opieki zdrowotnej właściwie żadnej kontroli. Skutki są widoczne jak na dłoni. Od 2000 r. przemysł farmaceutyczny, szpitale i amerykańscy lekarze zwiększyli obroty finansowe o 70%. Prezydent Obama nazwał to zjawisko inflacją zdrowia. Eksperci renomowanego Institute of Medicine oceniają, że jedna trzecia wydatków rocznych Stanów Zjednoczonych na opiekę zdrowotną (700 mld dol., więcej, niż wynosi budżet Departamentu Obrony) to „czyste marnotrawstwo”. Co więcej, system opieki zdrowotnej pochłania coraz większą część dochodu narodowego brutto USA

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2009, 35/2009

Kategorie: Świat