Teraz, gdy generał Wojciech Jaruzelski jest mściwe prześladowany i gdy media bezustannie napuszczają na niego opinię publiczną, prawie niemożliwością psychologiczną jest obiektywne, a więc też krytyczne rozważenie jego decyzji politycznych. Każda uwaga krytyczna może być odczytana jako przyłączenie się do nagonki. W tym komentarzu padną krytyczne uwagi o polityce Generała, tym mocniej więc chcę podkreślić na początku, że ci wszyscy generałowie, których nazwiskami chrzci się dziś ulice, do pięt mu nie dorastali, jeśli chodzi o zasługi dla Polski i znaczenie w historii. Wojciech Jaruzelski przeżył ucieczkę przed Niemcami w 1939 r., wywózkę na Sybir dwa lata później, wyszedł żywy z Gułagu, los szczęśliwy sprawił, że nie zginął na froncie ani po wojnie w walkach z bandami UPA. Dopiero na starość, gdy mógł się spodziewać co najmniej spokoju, zdarzyło się, że wpadł w niewinne rączki „Solidarności”. Tej „Solidarności” dziś rozmnożonej na różne stronnictwa i frakcje, której przez nikogo nieprzymuszany nieostrożnie przekazał władzę. Nie pytam, z jakich powodów został postawiony przed sądem, bo oskarżyciele dziennikarscy, partyjni i inni nie potrafią tego zrozumiale wyartykułować. Głoszą, że nie chcą zemsty, tylko sprawiedliwości i żeby rzeczy zostały właściwie nazwane. Dlatego oskarżają go o zorganizowanie grupy przestępczej. To jasne, że gdyby chcieli zemsty, toby go oskarżyli o pedofilię lub odrolnienie ziemi na Mazurach. Nareszcie po dwudziestu latach namysłu wynaleźli właściwe dla rzeczy słowo. Mówią, że ma być ukarany za wprowadzenie stanu wojennego. Którego stanu wojennego, bo były dwa? Jeden rzeczywisty, w którym się żyło, i drugi urojony, w którym Tadeusz Mazowiecki został od razu zamordowany, jak wiadomo, a na wrocławskim stadionie o głodzie i na mrozie trzymano tysiące „Solidarności”. Jeżeli wnikniemy w sytuację tych ludzi (a wchodzi w grę prawie całe pokolenie), którzy przeżywają ekstazę największej nienawiści do autorów stanu wojennego, to najpierw dowiemy się, że ich najmilsze wspomnienia pochodzą z tamtego czasu (gdy się zbiorą w kilku, nie są w stanie o niczym innym rozmawiać), a następnie zauważymy, że w ich ówczesnej zabawie w obalanie ustroju była silna przymieszka strachu przed tym, czym stan wojenny mógł być, ale nie był. Gdy sobie uświadomili, że nie było czego się bać, głęboko się zawstydzili. U tych pretendentów do ról heroicznych uczucie przeżytego strachu jest zepchnięte do podświadomości i stamtąd nieustająco pobudza uczucia zemsty. Zwolennicy stanu wojennego z 1981 r. mieli czas i powody, żeby zmienić zdanie. Czy nie lepiej było wówczas zostawić „Solidarność” sam na sam z Breżniewem, Andropowem i Armią Radziecką? Umyć w porę ręce od całej tej sprawy? Coś podobnego – jak dziś zapewnia – proponował Stanisław Kania. Można to było zrobić jeszcze przed Kanią i ogłosić wzorem Talleyranda: nasi zwyciężają! A którzy są „nasi”, okazałoby się niebawem. Stan wojenny uwypuklił najważniejszą cechę etyki politycznej Jaruzelskiego: poczucie odpowiedzialności. Cecha, której w ogóle nie widać wśród tych, którzy teraz trzęsą Polską. Poczucie odpowiedzialności jest widoczne w postępowaniu Generała od młodych lat. I ono nie pozwoliło mu w 1981 r. „umyć rąk”. Piłatowi w strasznej aferze ukrzyżowania niewinnego było łatwiej – był w obcym kraju, daleko od ojczyzny. To nie stan wojenny jest przyczyną prześladowań Jaruzelskiego przez solidarnościowy aparat władzy. W wyniku skutecznej operacji 13 grudnia Generał stał się panem Polski. Od tego, jaki użytek zrobi ze swej władzy, będzie zależało, kto kogo będzie sądził: on ich czy oni jego. Gdy się zostało dyrektorem lub tylko zajęło miejsce dyrektora, jak generał Jaruzelski, trzeba nim albo być do końca życia, albo oddać władzę w bardzo zaufane ręce, co się mało któremu dyrektorowi udało. Ateńczycy powtarzali sobie: być dyrektorem to niesprawiedliwe, ale przestać nim być to bardzo niebezpieczne. Przyczyny teraźniejszych prześladowań Jaruzelskiego i jego współpracowników powstały dopiero, gdy oddał władzę „Solidarności”, nie przedtem. To oczywiste. Biały admirał Kołczak mówił: „Winny jest ten, komu przydarza się nieszczęście, nawet jeśli z punktu widzenia prawa jest niewinny”. Wina Jaruzelskiego – „wina” w solidarnościowym sensie tego słowa, w zwyczajnym języku to może znaczyć „zasługa” – została przesądzona w momencie, gdy jego wysłańcy powiedzieli biskupom: zalegalizujemy ponownie „Solidarność”, pod warunkiem że weźmie ona udział w wyborach… Obawa, że w nadchodzących wyborach frekwencja może spaść do 60% i zdelegitymizować ustrój, tak przycisnęła rządzącą ekipę, że postanowiła ona spowodować eutanazję systemu.
Tagi:
Bronisław Łagowski









