Odcinanie skrzydeł

Odcinanie skrzydeł

26 pazdziernika Wamag manifestował przed siedziba Kopex-u w Zabrzu. Wykrzyczano wszystko, co tak bardzo boli ludzi, zagrozonych zwolnieniami, ale odbijalo sie to od zamknietej bramy i murow opustoszalego budynku. fot. Wioletta Waluk

Pracownicy wałbrzyskiego Wamagu bezrobociem zapłacą za długi Kopeksu O wałbrzyskim Wamagu pisaliśmy pod koniec lata z cichą nadzieją, że zakład uda się uratować. Właściciel – Kopex Machinery w Zabrzu – podpisał wtedy porozumienie, że po redukcji zatrudnienia i wyprzedaży części majątku załoga będzie mogła pod własnym szyldem, a nie samego Kopeksu, dalej produkować. Tymczasem jeszcze związkowcy nie skonsultowali listy zwalnianych, gdy gruchnęła wieść, że zakład jednak upadnie. W Wałbrzychu pojawiło się dwóch likwidatorów, a pracownikom przestano wypłacać pensje. Obietnice sprzed roku i prawie 200-letnia historia firmy okazały się nic niewarte. Wygląda na to, że od początku, od ubiegłorocznego hucznego nowego otwarcia Wamag był skazany na likwidację. Obietnice zaś były klasycznym zagraniem „ciemny lud to kupi”. Kiedy „ciemny lud” od jesieni 2015 r. z radością przyjmował zlecenia i z zapałem je realizował, w zaciszach gabinetów toczyła się gra. Gra, czasem ciemna Na stronach internetowych poświęconych sprawom przemysłu można wyszukać ślady tej gry. W 2012 r. Kopex przejął Zabrzańskie Zakłady Mechaniczne w Rybniku, rok później ówczesny prezes stwierdził, że najkorzystniej byłoby ograniczyć działalność do Zabrza i Rybnika. Wtedy na to się nie zdecydowano, ale idea konsolidacji firmy wciąż była żywa. Mimo to jesienią 2015 r. urządzono huczne nowe otwarcie w Wałbrzychu. Wamag, całkowicie zależny od Kopeksu, miał się rozwijać i zatrudniać nawet 500 osób. Tymczasem problemy Kopeksu narastały. Banki zaczynały odmawiać kredytowania, naciskały na restrukturyzację. Lekarstwem miało być przejęcie grupy przez firmę TDJ. Oficjalnie zaczęto o tym mówić w marcu tego roku, by w końcu, po wyrażeniu zgody przez Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, całą operację sfinalizować. W ten sposób w jednej grupie kontrolowanej przez TDJ obok Kopeksu znalazł się również górnośląski Famur. Oferta handlowa obu firm w wielu punktach się pokrywała, ale od tej chwili przestały być konkurencją. Dlatego właściciel spółki TDJ Tomasz Domogała na stronach internetowych stwierdzał, że powstała szansa zbudowania polskiego czempiona, zdolnego konkurować z najlepszymi na globalnym rynku. – Połączenie potencjału eksportowego obu spółek pozwoli na jeszcze szybszą i efektywniejszą działalność w kraju – cieszył się prezes Famuru Mirosław Bendzera. Pojawiły się też pierwsze efekty – wspólnie wygrali przetarg ogłoszony przez Taurona. Wciąż jednak pozostawał pewien szkopuł – długi Kopeksu. W programie restrukturyzacyjnym przewidziano zwolnienia pracowników i konsolidację, a dokładniej zmniejszenie liczby należących do Kopeksu spółek z trzydziestu kilku do kilkunastu. Zwolnienia pracowników trwały także w macierzystej siedzibie, wzbudzając protesty związkowców. Śląsko-dąbrowska Solidarność, przy poparciu innych związków, zagroziła sporem zbiorowym. Taka sytuacja mogła zakłócić proces łączenia się z Famurem i przyćmić wspaniałe perspektywy. Mimo to trwał festiwal zapewnień o korzyściach ze współpracy Famuru i Kopeksu. A co z Wamagiem, tak hołubionym niespełna rok temu? Obecnie wałbrzyski zakład nie istnieje ani w planach, ani w prognozach. Nikt z Kopeksu na ten temat nawet się nie zająknie. W Wałbrzychu pozostały tylko maszyny do wywiezienia, no i pracownicy, którym trzeba zapłacić jak najmniej. Już tylko godność Remigiusz Zgarda, przewodniczący wamagowskiej Solidarności, jest zmęczony. Nic nie zostało z zapału, z jakim pod koniec sierpnia w imieniu swojego związku i innych podpisywał porozumienie. Wtedy wierzył, że mają szansę. Potem był czas zgrzytów i wzajemnych pretensji przy układaniu list pracowników do zwolnienia. I o co było się spierać, skoro teraz wymówienia mają wszyscy? – Walczymy już tylko o to, by odejść z godnością. Żeby ludzie otrzymali to, co im się należy zgodnie z prawem – mówi Zgarda. Ludzie zaś wciąż nie mogą pojąć, dlaczego likwiduje się ich zakład, mający zbyt na produkty i dysponujący wszystkim, co potrzebne do ich wytwarzania. Dlatego jeszcze próbują rozmawiać. Z likwidatorami spotkała się cała załoga. Zainteresowani tematem dziennikarze nie zostali wpuszczeni za bramy zakładu, z zewnątrz z pewnymi kłopotami dostał się jedynie Radosław Mechliński, przewodniczący wałbrzyskiej Solidarności. Potem Mechliński i likwidator powiedzieli przed kamerami, że nie ma porozumienia, a firma jest w „ciężkim stanie”. Załoga pytała, gdzie jest zarząd. Skoro tak im znika, to pojadą do Zabrza i tam pod siedzibą firmy wykrzyczą swoje krzywdy. 26 października trzy autokary związkowców ruszyły w tę podróż. Po drodze

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2016, 47/2016

Kategorie: Kraj