Odepchnięte dziecięcą nóżką

Odepchnięte dziecięcą nóżką

Polski rząd złagodził nieco stosunki z Rosją z dwu powodów. Po pierwsze, dlatego że takie było życzenie Unii Europejskiej i Waszyngtonu. Ten powód zasadniczo wystarczał, ale drugi też miał swoje znaczenie. Platforma Obywatelska szukająca często bezowocnie różnic programowych z Prawem i Sprawiedliwością skorzystała z okazji, żeby zaznaczyć swoją odmienność w polityce wschodniej. Okazja się pojawiła, ponieważ ta polityka zabrnęła w ślepy zaułek. Bracia Kaczyńscy wyłażą ze skóry, żeby się zaprezentować jako najgorliwsi słudzy Amerykanów, ale w Waszyngtonie nie zdobyli ani szacunku, ani takiego zaufania jak Radek Sikorski. Amerykanie z prostych i oczywistych względów dyplomatycznych starali się przesłonić woalem słów rzeczywiste przeznaczenie tarczy antyrakietowej, ogłaszając, że ma ona chronić przed rakietowym napadem Irańczyków. Komentatorzy wszystkich mediów w Polsce uwierzyli w to kłamstwo dla naiwnych, ale kaczystom ono się nie spodobało. Początkowo nie spodobało się także platformersom. Jedni i drudzy życzyli sobie, aby rozgłaszano na wszystkie strony, że baza rakietowa czy antyrakietowa – to żadna różnica – jest wymierzona w Rosję. Infantylizm polityczny postsolidarnościowej ferajny, która obsiadła władzę i media, jest nieuleczalny. Czytałem w reportażu z Bliskiego Wschodu, jak żołnierz arabski, zapytany przez zachodniego dziennikarza, dlaczego nie zakłada tłumika na pistolet maszynowy, odpowiedział: po co strzelać, jeżeli nie miałoby być słychać? Taką też mentalność ma polska klasa polityczna, i nie od dziś. Z Bliskiego Wschodu niedaleko do Gruzji, naszej kaukaskiej sojuszniczki, i tam Saakaszwili, podobnie jak rząd w Warszawie, został ostatnio poproszony przez swoich zaoceanicznych protektorów o nałożenie tłumika na swoją zbyt krzykliwą rusofobię. Amerykanie są przeraźliwie skuteczni we wszystkim, co sobie postanowią, ale same huki, krzyki i wrzaski nigdy nie są ich celem ani środkiem. Polska polityka wobec Rosji ma w sobie coś urwisowskiego: jest złośliwa, ale realnej szkody nie wyrządza. Solidarnościowa władza gotowa jest obarczyć polską gospodarkę olbrzymimi kosztami tylko po to, aby Rosjanom coś pokazać. Nawet problemy energetyczne zostały wessane przez rusofobiczną mitologię. Śmiech bierze, gdy się słyszy „ekspertów” z rozmnożonych instytutów do spraw wschodnich i prasy opiniotwórczej. Zajmują się głównie dobieraniem przykładów do tez z góry przyjętych. „Rosja” jest słowem samogrającym, wystarczy je wymawiać i już się uzyskuje pozór sensu, a nawet wtajemniczenia. Sprzymierzanie się w duchu antyrosyjskiej misji z krajami, o których nawet w szkole na lekcjach geografii nie uczą, jest polityką poczętą w pijanym widzie; niczego zdrowego ona na świat wydać nie może. Nieszczęście polega na tym, że nie da się jej wyprowadzić z samego tylko kaczyzmu. Sondaże niezmiennie wykazują, że większość Polaków nie popiera polityki antyrosyjskiej. Naród jednak popiera. Co to jest naród? Pisałem już kiedyś, że gdy wybucha powstanie, to narodem może być szkoła podchorążych plus kilku literatów bez nazwiska i grupa wtajemniczonych studentów. Taki naród wywołał powstanie listopadowe. Nikt natomiast nie zalicza do narodu tych ośmiuset tysięcy mieszkańców Warszawy, którzy w czasie powstania 1944 r. kryli się przez dwa miesiące po piwnicach, przeklinali powstańców i myśleli tylko o tym, jak by tu nie zginąć z głodu lub od kuli. Narodem byli ci mało liczni, którzy ich na to wszystko, a później jeszcze na wygnanie z miasta narazili. Niejeden raz w historii „Naród”, ta nikła mniejszość, machał losem ogółu Polaków jak ogon psem. Trzeba sobie odpowiedzieć na pytanie, kto jest „Narodem” teraz, w czasach pokoju, w Polsce demokratycznej? Odpowiedź nietrudna: jest nim postsolidarność i nikt więcej. Lewicowa i prawicowa, solidarna i liberalna, narodowa i europejska, antysemicka i filosemicka, ale tylko postsolidarność wyodrębnia się w stosunku do większości ludzi mieszkających w Polsce i decyduje o teraźniejszości, przyszłości, a nawet przeszłości kraju. Ten Naród wchłonął wszystkie stereotypy antyrosyjskie, jakie się ukształtowały w przeszłości, i dodał do nich swoje własne. Zaznaczyć muszę, że nie zawsze byłem przeciwnikiem tych stereotypów. Był czas, kiedy należały one do psychicznego uzbrojenia w oporze i walce, jaką był sens toczyć z Rosją. Dziś żadnego sensu nie mają, gorzej, bo przesłaniają rzeczywistość. Cyprian Norwid, najgłębszy może nasz myśliciel, pisał półtora wieku temu: „Margrabia Wielopolski ma tę prawdę, którą wszelki patriota odepchnął od kolebki swojej jeszcze dziecięcą nóżką – prawdę tę, że choćbyśmy dziś zwyciężyli Moskwę, to jutro będziemy z nią w stosunkach, i nawet we współdziałaniu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2008, 2008

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony