Świetna edycja, ale czy to nie za mało? Silny i bardzo dobrze zestawiony program, świetna organizacja, lepsze warunki na polu namiotowym, bogata oferta pobocznych wydarzeń kulturalnych oraz przede wszystkim mnóstwo muzycznych uniesień. Tak zapamiętany zostanie Open’er Festival 2014. I chociaż tegoroczna edycja z pewnością była jedną z najbardziej udanych, gołym okiem widać, że nad festiwalem zbierają się czarne chmury. Organizatorzy będą musieli szybko je rozwiać, jeżeli chcą, by wydarzenie funkcjonowało w dotychczasowej formie. Jedyne takie pole – To już mój siódmy Open’er z rzędu. Nie wyobrażam sobie początku wakacji bez gdyńskiego festiwalu. Gdybym nie mógł tu przyjechać, byłby chyba koniec świata – mówi Tomek Jóźwiak, student Uniwersytetu Wrocławskiego, którego spotykam przed budynkiem dworca Gdynia Główna. – Dlaczego? Przecież część wykonawców powtarza się co kilka lat. Nie nudzi ci się? – pytam zaczepnie. – Tu chodzi przede wszystkim o muzykę, jej przeżywanie. Każdy koncert, nawet tego samego zespołu, jest inny. No i ludzie. Tak, ludzie też są ważni. Mam wrażenie, że wszyscy tutaj myślimy podobnie, lepiej się dogadujemy – wylicza Tomek. Jak to rozumieć, tłumaczy mi grupa licealistek z Podkarpacia. Nie chcą podawać imion ani miasta, z którego przyjechały. – Polska, ta, którą my znamy, to cały czas smutny i szary kraj. Społeczeństwo akceptuje tylko nijakich, nieróżniących się od reszty. Każde odchylenie od normy, niezależnie jak definiowanej, z miejsca jest piętnowane. Open’er to dla nas taka oaza, gdzie rzeczywistość jest inna. Ludzie ubierają się kolorowo, część modnie, a część dziwacznie. Nikomu nie przeszkadzają tatuaże, kolczyki, rasa, religia czy orientacja seksualna. Jest po prostu normalnie. Openerowicze do Gdyni zaczęli zjeżdżać już 1 lipca, dzień przed inauguracją festiwalu. To wtedy zgodnie z tradycją otwiera podwoje pole namiotowe, na którym mieszka większość. – Pole to kwintesencja Open’era. Trzeba to po prostu przeżyć! – deklarują. Można się na nie dostać na dwa sposoby: zapewnianymi przez miasto darmowymi autobusami, które co kilka minut kursują spod dworca Gdynia Główna, lub własnym samochodem. Zaletą pola namiotowego jest bliskość terenu, na którym odbywa się festiwal. Najlepiej rozumieją to ci, którzy wykończeni po kilku godzinach koncertów musieli przemierzać po zmroku, a najczęściej już o świcie, niemałe odległości do punktów noclegowych w Gdyni, Sopocie i Gdańsku. Festiwalowicze przyznają, że życie na polu to wielka niespodzianka. Koncerty i dyskoteki na terenie Open’era kończą się późno, więc dzień miesza się z nocą. – Kładę się spać o szóstej, wstaję około godz. 14. Czyste szaleństwo, jak u Barei – przyznaje Adam, pracownik firmy PR-owej z Krakowa. Na polu namiotowym nigdy także nie wiadomo, z kim i kiedy zacznie się rozmawiać. Zagadywanie, podpytywanie, zapraszanie do namiotów na przekąskę lub piwo jest na porządku dziennym. Grupy wiekowe na Open’erze i polu namiotowym są mocno zróżnicowane, jednak najliczniej na festiwal przyjeżdżają nastolatki. To właśnie ci 18-letni ze świeżym jeszcze dowodem osobistym najhuczniej i najgłośniej imprezowali w noc poprzedzającą inaugurację. Do śpiworów wracali chwiejnym krokiem nad ranem, potykając się o linki namiotów porozstawianych gęsto obok siebie. – Ktoś dzisiaj chyba będzie źle się czuł na koncertach – mówili z przekąsem festiwalowicze starsi i bardziej doświadczeni (bo zaopatrzeni w stopery do uszu). Ogólnie lepiej Życie na polu namiotowym od zawsze wiązało się z kilkoma niedogodnościami. Główną bolączką były prysznice. Aby się wykąpać, należało odstać swoje w długich kolejkach, często w palącym słońcu. W tym roku natryski zorganizowano lepiej. Zwiększono liczbę płatnych pryszniców, w których gwarantowana była ciepła woda, oraz otwarto drugi węzeł sanitarny z darmowymi natryskami na drugim krańcu pola. Dzięki temu nawet w godzinach szczytu, czyli ok. 12, czekało się na umycie 20-30 minut, a nie godzinę jak przed laty. Dużo większą wagę organizatorzy zaczęli także przywiązywać do dbałości o czystość toalet. W końcu były myte i opróżniane na bieżąco, dzięki czemu pozbyto się nieprzyjemnych zapachów – w poprzednich latach nieodłącznego elementu wizyty w toi toiach po dwóch dniach festiwalu. Również papier toaletowy przestał być towarem deficytowym. Chociaż kolejki przesuwały się sprawnie, w upale nie brakowało zasłabnięć. Pomoc
Tagi:
Wiktor Raczkowski