Osiemdziesiątka polityka z orlich perci

Tadeusz Mazowiecki, mój szef, ktoś jak starszy brat, bo na mego tatę za młody, myślę, że mogę też powiedzieć, iż przyjaciel, skończył 80 lat. Nie mógłbym więc dziś zacząć od czegoś innego, jak od tej rocznicy. Ale najpierw fragment o Tadeuszu z książki „Obóz”, którą napisałem jeszcze w obozie internowania w Jaworzu. Jest mniej więcej półtorej godziny po tym, jak Mazowieckiego, po całonocnej jeździe czarną wołgą z dwoma pilnującymi po bokach, przywieziono do tego internatu dla „wykształciuchów”, mówiąc po „dornowatemu”. Przeżył godziny niezłego strachu, myśląc, że wiozą go do Ruskich, a wylądował wśród przyjaciół. I oto jesteśmy we dwóch w pokoju, a Mazowiecki się rozpakowuje:
„Mazowiecki w więzieniu! To wydaje się ponurą bajką, a jest faktem. Patrząc, jak krząta się wokół swego obozowego dobytku i lokuje go w szafie, uświadamiam sobie po raz już któryś, jak gwałtownie odwróciło się koło fortuny. Pierwszy raz w życiu miałem to uczucie we wrześniu 1980 r. i wtedy też nowa sytuacja przypominała bajkę, ale radosną.
Mazowiecki – ważna postać kontestującej warszawskiej socjety intelektualnej. Opiniotwórcza, inicjatywna. Stuprocentowy polityk. Raczej gabinetowy niż trybun ludu. Znakomity negocjator, niezmiernie praktyczny, dobrze trzymający się gruntu. Realista, ale nie mięczak. Twardy i odważny. Demokrata z politycznego wyznania wiary, ale w instynktach i osobowości sporo z autokraty. W stosunkach z ludźmi nienagannie kulturalny, ale czujny i nieufny. Coś z jezuity. Na luzie z wąskim kręgiem bliskich. Bardzo niechętnie ustępujący władzy, daleki od gloryfikowania ciał kolegialnych. W decydowaniu straszliwie powolny, ale nie w sytuacjach alarmowych.
Mazowiecki – niejedyny, ale kto wie, czy nie najważniejszy po robotniczej stronie architekt porozumienia gdańskiego. Czas pokaże. Człowiek, którego działania, mało widoczne, ale skuteczne, we wszystkich prawie przesileniach minionego półtorarocza zmieniały tok wydarzeń. Niewiele, ale dostatecznie, by odsunąć sczepione ze sobą w walce strony od przepaści, by uniknąć katastrofy, a zarazem uzyskać dla ruchu to, co możliwe. Oczywiście nie on jeden to robił, ale należał do najskuteczniejszych.
Jesteśmy sami w pokoju. Nie potrwa to pewnie długo, bo Tadeusz jest tu dziś najważniejszą osobą, a jego przyjazd wydarzeniem dnia. Tym większym, bo rozpraszającym niepokój. Mamy Mazowieckiego żywego, w dobrym zdrowiu, choć narzekającego na bóle w krzyżu. A jeszcze rano radio francuskie powtarzało informacje o jego rzekomej śmierci na atak serca… mamy go więc żywego. Przesąd gwarantuje mu po takiej pomyłce długie życie”.
No i sprawdza się. I oby sprawdzało się jeszcze długie lata. Dzisiaj w jego urodziny byłem rano w TOK FM i odkłamywałem solidnie zafałszowany medialny obraz charakteru Tadeusza. Powiada się często, że to polityk na spokojne czasy. Nic bardziej błędnego i niedorzecznego. Mazowieckiego czasy spokojne nużą. Pamiętam jego rozmowę z Leszkiem Balcerowiczem, podczas jednego z kilku napięć między nimi. Mazowiecki tłumaczył Balcerowiczowi: „Panie Leszku, ja stoję za panem, ja lubię strome przejścia, ale proszę mnie informować”. No właśnie, Mazowiecki to jest polityk głównie na czasy burzliwe i niebezpieczne, to człowiek, który nadaje się najlepiej i czuje się najlepiej wtedy, kiedy trzeba iść po politycznej Orlej Perci bez łańcuchów. Gdyby dziś, nie daj Panie Boże, przyszedł dla Ojczyzny jakiś czas dramatyczny i gdyby zapytano mnie, komu w tej sytuacji oddać ster Rzeczypospolitej, odpowiedziałbym bez wahania: Tadeuszowi Mazowieckiemu, nikomu innemu.
Biografia polityczna Mazowieckiego, w jej najważniejszej części, zbiegła się z osobą generała Jaruzelskiego. I akurat prawie w ten byłego Premiera jubileusz wplotło się przesłanie do sądu, przez prokuratorów IPN, aktu oskarżenia wobec Generała i jego współpracowników z okresu stanu wojennego. Uważam więc za usprawiedliwione i uzasadnione wplecenie w ten jubileuszowy zapis kilku refleksji na marginesie decyzji o sądzeniu twórców stanu wojennego. Osobiście uważam, że powinni być zostawieni w spokoju, a sąd nad stanem wojennym powinien zostać oddany historykom i przyszłym pokoleniom. Uważam tak dlatego, że nikt myślący bezstronnie, a więc i sąd – chyba że byłby to sąd „odzyskany” przez PiS – nie może wykluczyć, że w roku 1981 groziła Polsce krwawa inwazja Paktu Warszawskiego. Pisałem o tym kilkakrotnie, więc nie będę się rozwodził, dlaczego nie można tego wykluczyć. Ja osobiście jestem pewien, że gdyby nie stan wojenny, finał ówczesnego konfliktu byłby stokroć bardziej krwawy, bo Związek Sowiecki Breżniewa nie dopuściłby do upadku komunizmu w najważniejszym dla niego kraju, czyli do upadku jałtańskiej konstrukcji Europy. Ale wystarczy tylko uzasadnione przypuszczenie, że tak by mogło się zdarzyć, żeby uznać, iż stan wojenny mógł być wprowadzony w stanie wyższej konieczności, a generał Jaruzelski i jego współpracownicy mogli być dobroczyńcami ratującymi kraj i wielu ludzi przed tragedią, a nie przestępcami. I wobec tego wyrok może być tylko uniewinniający, bo wątpliwość zgodnie z cywilizacją przemawia na korzyść oskarżonych.

Wydanie: 17-18/2007, 2007

Kategorie: Blog

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy