Powtórka z lansowania rządu technicznego okazała się jeszcze większą farsą niż pierwsza próba. Ta z tabletem w roli głównej i prof. Glińskim jako kandydatem na szefa rządu. Teraz PiS nie miało nawet tabletu. Zamiast niego wystąpił poseł Błaszczak. Nie było też kandydata na miejsce premiera Tuska.
Na co więc liczył prezes Kaczyński? Głównie na szok powyborczy w koalicji, która zareagowała na wybór Nawrockiego wzajemnymi pretensjami. Manewr z zastraszeniem rządzącej koalicji i próba wyrwania grupki posłów mogłyby się udać, gdyby premierem nie był zawodnik jeszcze bieglejszy w rozgrywkach politycznych niż Kaczyński. Czyli Donald Tusk, który powiedział w exposé, że nie zna słowa kapitulacja. Zrobił kilka ruchów i odesłał pomysły prezesa PiS do kosza.
Koalicja zapowiedziała nowe otwarcie. Niezbędne, jeśli chce serio powalczyć o utrzymanie władzy. Nowe otwarcie nie może jednak oznaczać bałaganu i rewolty. Obowiązuje przecież umowa, którą partie koalicji zawarły po wyborach w 2023 r. I trudno teraz podważać podstawy tego, co wówczas dobrowolnie podpisano.
Pacta sunt servanda to jedna z podstawowych zasad prawa cywilnego. W przypadku Koalicji 15 Października oznacza przestrzeganie zapisów umowy. Także co do zmiany na stanowisku marszałka Sejmu. Jak ktoś podpisywał i nie miał wyobraźni









