Pan Tadeusz

Pan Tadeusz

Kiedy pięć lat temu dzwoniłam do Tadeusza Konwickiego z prośbą o wypowiedź do tekstu, który przygotowywałam, byłam tak zdenerwowana, że aż się spociłam. Niektórzy chcieliby porozmawiać z prezydentem Obamą, inni z Madonną, dla mnie największym marzeniem była rozmowa z autorem „Małej Apokalipsy”. Po dłuższym czasie odebrał i wysapał do telefonu: „Jaka wypowiedź, proszę pani, ledwo tu doszedłem z zakupów i się zastanawiam, czy umrzeć w tej chwili, czy za jakiś czas”. To było pięć, sześć lat temu. Powiedział to z uśmiechem. Dał nam jeszcze tych pięć, sześć lat.
Mówi się, że gdy umiera jakiś język, to umiera świat. Kiedy umiera pisarz – także umiera świat. I język. Języka Tadeusza Konwickiego będzie nam brakowało szczególnie. Był wyrazisty, żywił się rzeczywistością potoczną i wyobraźnią. Łączył umiejętność opowiadania historii z ostrą społeczną diagnozą. Od wielu lat nie pisał powieści, ale jego legendarne, ciepłe poczucie humoru, nadpobudliwa, zawsze przytomna refleksja, charakterne powiedzonka i jakiś rodzaj pogodnej rezygnacji promieniowały z wydanej w 2011 r. książki „W pośpiechu”. Te przeprowadzone przez Przemysława Kanieckiego rozmowy były w istocie kolejną jego powieścią, powieścią egzystencjalną, o istnieniu w świecie, na „sympatycznej, trochę nerwowej, ale w gruncie rzeczy skromnej planetce”. Osiemdziesięciokilkuletni pisarz nie tylko nie stracił charyzmy i temperamentu, ale był jakby jeszcze bardziej przenikliwy, jeszcze pilniejszy, czujniejszy w obserwowaniu świata. „Ja jestem w pośpiechu – pisał. – W pośpiechu duchowym, fizycznym trochę mniej. Mam ten taki niepokój, który się odbija na całokształcie mego życia”. Tym, co uderza w tej książce, są uwodzicielskie psikusy, zmyłki, zabawa: „Żeby pana zeszokować, tobym chętnie rzucił coś takiego, żeby pan lekko pobladł, widząc te kłębiące się we mnie zazdrości”, mówił Kanieckiemu. Do końca był rozmówcą, przy którym trzeba było mieć się na baczności, potrafił być przekorny, autoironiczny, ale przede wszystkim bawił się samym językiem, w tym sensie żadna z jego wypowiedzi nie była niewinna, wszystkie były „literackie” i miały wysoki poziom refleksji. To zdania, których człowiek chce się nauczyć na pamięć, które zrastają się z czytelnikiem, które coś mu „załatwiają”.
Prywatnie rozmawiałam z Tadeuszem Konwickim tylko kilka razy – oczywiście w Czytelniku. Ale dla mnie to było Hollywood, przygoda, którą będę opowiadać wnukom. Czasem rozmyślam, jak to by było chodzić sobie po Manhattanie i spotkać Woody’ego Allena albo Paula Austera zamawiających hummus w małym barze z ogródkiem. I wtedy sobie myślę: miałam lepiej, wpadłam na Konwickiego! „Oto nadchodzi koniec świata – pisał w „Małej Apokalipsie”. – Oto nadciąga, zbliża się czy raczej przypełza mój własny koniec świata”. Innego końca świata nie będzie. Panie Tadeuszu, tęsknimy.

Wydanie: 03/2015, 2015

Kategorie: Agnieszka Wolny-Hamkało

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy