Pod wrażeniem wywiadu z prof. Dariuszem Rosatim, byłym ministrem spraw zagranicznych, a teraz eurodeputowanym z listy „borówek” uświadomiłem sobie jaśniej to, co przedtem mi się tylko zdawało, że między lewicą a prawicą nie ma istotnych różnic, jeśli chodzi o politykę zagraniczną. Prawica wygłasza swoje poglądy za pomocą słów przesadnie ekspresyjnych i w tonie wojowniczym, lewica mówi to samo spokojnie. Stroną dyktującą poglądy jest prawica, lewica akomoduje się do wszystkich faktów dokonanych, także do propagandowego dyktatu przeciwników, co – nawiasem mówiąc – jest przyczyną wypierania jej ze sceny politycznej. Mówienie jednym głosem do zagranicy jest pożądane, pod warunkiem jednak, że ten głos wyraża interes narodowy i że stoi za nim rzeczywista jedność uzasadnionych przekonań. Ten warunek nie jest spełniony. Lewica podporządkowuje się prawicy, ponieważ się jej boi, a prawica nie wyraża interesu narodowego, lecz mesjanistyczne aspiracje postsolidarności. Partyjne emanacje tego obozu bardzo się troszczą o prawa człowieka na świecie (Unia Wolności bardziej niż jakikolwiek inny odłam), ponieważ, jak twierdzą, czują na sobie powinność odwdzięczenia się całej ludzkości za pomoc, jaką Stany Zjednoczone i inne kraje udzieliły „Solidarności” w swoim czasie. Wdzięczność za okazaną nam pomoc ze strony wolnego świata nakazuje nam teraz być awangardą wolnego świata wobec Białorusi. Zaprowadzimy tam demokrację na polski wzór, a wzór ten – jak przekonujemy się każdego dnia – jest niezrównany: demaskowanie tajnych agentów, wolne media ryczące jednym głosem, wesoły parlament, częściowa likwidacja przemysłu, dwudziestoprocentowe bezrobocie, powszechna zabawa w obrzucanie się błotem, że nie sięgnę po przykłady nieco mniej widoczne, a niemniej ważne. Że też narodowi białoruskiemu, mającemu pod bokiem tak wspaniały wzór do naśladowania, trzeba jeszcze słowami przez radio tłumaczyć wyższość demokracji nad Łukaszenką! Z całą pewnością plan zaprowadzenia demokracji na Białorusi ma więcej sensu niż usprawiedliwianie czeczeńskich terrorystów, o których polskie gazety piszą per „partyzanci”. To już prawie jak o żołnierzach AK. Jeśli można stawiać UPA na równi z Armią Krajową, to można również czeczeńskich zwyrodniałych bandytów. Nasz minister spraw zagranicznych wydaje mi się trochę za bardzo bojowo nastrojony, zwłaszcza gdy stanie na wzgórzu Unii Europejskiej i popatrzy na Wschód przez lunetę mediów. „Gazeta Wyborcza” (14-15 maja) doniosła: „Białoruś poniesie konsekwencje za mieszanie się w wewnętrzne sprawy Związku Polaków na Białorusi – ostrzegł szef polskiej dyplomacji”. To już prawie dyplomacja kanonierek. Człowiek prostoduszny mógłby sądzić, że Związek Polaków na Białorusi jest wewnętrzną sprawą Białorusi, ale on by się mylił. Państwa niedemokratyczne a słabe nie mają spraw wewnętrznych; same są czyjąś sprawą wewnętrzną. Białoruś leży blisko, będzie można obserwować skutki, okaże się naocznie, co Polska może i co potrafi, a gdy wyniki dobre lub złe staną się całkiem jasne, Polacy może się czegoś nauczą. Dwie są możliwości: Łukaszenka zostaje schwytany, zbada mu się stan uzębienia i jamy ustnej, potem go się przystrzyże, ogoli i postawi przed sądem, może nawet haskim trybunałem za czystkę etniczną, bo Polacy na Białorusi już wołają: „Nie rzucim ziemi, skąd nasz ród”. W celu przeprowadzenia wolnych wyborów społeczność międzynarodowa wyśle dobrze uzbrojone kontyngenty, które tam zostaną do czasu, aż bracia Białorusini przekonają się o wyższości demokracji nad Łukaszenką. Druga możliwość jest taka, że się bez tego wszystkiego obejdzie, Białorusini wezmą sprawy w swoje ręce, zaprowadzą demokrację i zrobią z niej użytek. Przy takim obrocie spraw Białorusini w wolnym referendum postanowią przyłączyć się do Rosji. Jak ich znam, swoją obecną niepodległość większość z nich uważa za przejściowe nieporozumienie, które trzeba przeczekać. Problemem polskiej „polityki” wschodniej nie jest jej misyjność, bzdurny prometeizm czy ciemny irracjonalny napęd ani służalczość wobec Ameryki, wyprzedzająca życzenia. Wszystko to można znieść. Najgorsze jest to, że tej „polityce” brakuje analizy rzeczywistości, odniesionej do realnego interesu narodowego. Tak jak przed wiekiem, Polska kultywuje „rozmyślną ignorancję” w stosunku do Rosji (określenie Hercena). Niezdolność i niechęć zobaczenia faktów takimi, jakimi one są, nadmiar ocen, przewaga trybu postulatywnego nad opisem, zupełne pomijanie punktu
Tagi:
Bronisław Łagowski









