Pasjonaci od zabytków

Pasjonaci od zabytków

Nawet w ochronie zabytków robiono niezły biznes na koszt państwa – mówi prof. Tomasz Mikocki – Panie profesorze, czy dziedzictwo narodowe nam się kurczy? Przy różnych okazjach słychać zapewnienia, że ochrona zabytków to niezwykle ważne zagadnienie, a w rezultacie okazuje się, że to priorytet, ale mało ważny. – W kategoriach bezwzględnych kurczy się, bo wszystko kiedyś przestanie istnieć, więc i zabytków teoretycznie ubywa. Ale praktycznie ich liczba się powiększa – jako archeolog wiem to dosyć dobrze – bo przecież ciągle coś odkopujemy. Co więcej, świadomość w społeczeństwie, jak i wśród fachowców jest coraz większa i kolejne kategorie obiektów są obejmowane ochroną konserwatorską. Jeszcze niedawno plac Konstytucji w Warszawie nie wydawał się nam dziełem sztuki, a dziś już inaczej na niego patrzymy – właśnie jako na dzieło sztuki odzwierciedlające pewien etap rozwoju stolicy i państwa. Zmarły niedawno prof. Janusz Bogdanowski zainicjował badania kwestii zabytków krajobrazu. To dzięki niemu UNESCO zajęło się w ogóle tą tematyką i on był autorem definicji ochrony zabytkowego krajobrazu, czyli wszystkiego, co otacza zabytek. Na przykład w Łazienkach sytuacja jest oczywista, ale gdzieś na wsi, gdzie stoi zabytkowy wiatrak już nie. Nie wszyscy konserwatorzy rozumieją, że nie należy obok przeprowadzać linii wysokiego napięcia ani budować czteropiętrowych bloków z plastikowym sidingiem. – Krajowy Ośrodek Badań i Dokumentacji Zabytków powstał pół roku temu z połączenia dwóch różnych instytucji wyspecjalizowanych w dokumentacji zabytków i w ochronie zabytkowego krajobrazu. Czy to była słuszna decyzja, widać już jakieś efekty? – Z góry było wiadomo, że będzie lepiej. Ten podział był bezsensowny. Zachowaliśmy wszystko z działalności Ośrodka Ochrony Zabytkowego Krajobrazu, który zajmował się także planowaniem. Natomiast dokumentację zabytków chcemy prowadzić nowocześniej. Chodzi głównie o informatyzację. Wprowadziliśmy też oszczędności, bo przedtem masa pieniędzy wydawana była w sposób bezsensowny. Na przykład poza XIX-wiecznym budynkiem przy Al. Ujazdowskich, który nie był już w stanie wchłonąć więcej szaf z dokumentacją, dodatkowo wynajmowano jeszcze dwa budynki od miasta. Takich przypadków jest przynajmniej kilkanaście w całym kraju. Na przykład działalność wydawniczą obsługiwało sześć osób, choć wszystko – od autorów po redaktorów i wydawców – było zlecane na mieście. W tej chwili choć mamy jeden etat, działalność wydawnicza pozostała na takim samym poziomie. Zarzuca się ciągle, że nie ma pieniędzy na kulturę. Wydaje mi się, że to, co dostajemy, jest na razie wystarczające. Trzeba poszukać oszczędności wewnątrz instytucji kulturalnych. – Czy ośrodek posiada informacje na temat wszystkich zabytków, jakie są w Polsce? – Tak. W Polsce jest zewidencjonowanych blisko półtora miliona zabytków, z czego dwie trzecie to tzw. zabytki nieruchome. Tylko że ta ogromna wiedza została zgromadzona w wielkich metalowych szafach, na białych kartach. Chcemy to przetworzyć na nośniki informatyczne i przynajmniej częściowo udostępnić. To wielkie wyzwanie, zwłaszcza że w tej dziedzinie mamy ogromne zapóźnienia. Tutaj jakby nie zauważono, że zostały wynalezione komputery. Poza tym mimo że mamy w tej chwili pieniądze, nie możemy ich wydać na sieć komputerową, bo nie są one przewidziane w rubryce inwestycje. Nie mamy zatem większych przeszkód finansowych, tylko formalne. – Przyzna pan, że instytucja kulturalna, która nie narzeka na brak pieniędzy, to rzadkość… – My nie narzekamy. Może dlatego, że to początek roku. – A przeszkody innego rodzaju? – Rozgłos, jakiego przysparzają nam niektóre osoby zaangażowane emocjonalnie, formalnie i finansowo – co podkreślam – w poprzednie układy i struktury, które czują się związane z poprzednimi ośrodkami. Lata swojej młodości uważają za okres szczytu rozwoju tych instytucji i wyobrażają sobie, że tak powinno być do dzisiaj. A my musimy wprowadzić rewolucyjne zmiany. Już samo zwolnienie kilku zasłużonych redaktorów, którzy tutaj redagowali teksty za dodatkowe pieniądze, a nie w ramach obowiązków, wywołało oburzenie. Podobną reakcję powoduje jakakolwiek krytyka poprzedniego kierownictwa, np. za to, że pozostawiono nam pół miliona złotych długu, że w piwnicach zalega 52 tys. niesprzedanych książek, że ta instytucja budżetowa sponsorowała prywatne firmy. Okazuje się, że nawet w takim ośrodku można było uprawiać niezły prywatny biznes na koszt państwa. Trudno w to uwierzyć, gdyby nie trzy niezależne kontrole finansowe, które nasz osąd potwierdziły. Tak źle, jak było, już być nie może.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 20/2003, 2003

Kategorie: Wywiady