PiS (się) dzieli

PiS (się) dzieli

Nic tak nie łączy jak zwycięstwo i nic tak nie dzieli jak jego konsumpcja

Mimo jedności frontu politycznego w PiS zaczyna trzeszczeć, gdy dochodzi do obsadzania stanowisk w spółkach skarbu państwa i agencjach rządowych.
– Podział zarysowuje się w wymiarze ekonomicznym, a nie politycznym. I tu na razie zwycięża premier, pytanie tylko, na jak długo – zastanawia się jeden z polityków PiS i dodaje: – Marcinkiewicz chce iść drogą Wiesława Walendziaka. Wie, że nie będzie długo szefem rządu, być może jedynie do wiosny przyszłego roku, dlatego chce zbudować własne zaplecze biznesowe, które kiedyś ułatwi mu funkcjonowanie czy nawet powrót do polityki.
Taki obrót sprawy niepokoi Jarosława i Lecha Kaczyńskich. Może się bowiem okazać, że podczas gdy Kaczyńscy głośno mówić będą o walce z tajemniczym czworokątem przestępczym, za ich plecami powstawać będzie nowy układ polityczno-biznesowy, nad którym nie będą mieć kontroli.

Kto z kim

Im dalej od wyborów, tym głośniej mówi się o różnych grupach interesów wewnątrz PiS. Po raz pierwszy ujawniły się one w kontekście rozpisania (lub nie) wcześniejszych wyborów. Okazało się, że nie wszystkie plany braci Kaczyńskich są bezdyskusyjnie akceptowane. Linia podziału wyznaczała tych, którzy nie chcieli ryzykować utraty zdobytych stanowisk (przeciwko skróceniu kadencji byli ponoć m.in. premier i marszałek sejmu), oraz tych którzy chcieli powalczyć o więcej, bo nie mieli nic do stracenia (za wyborami byli np. europosłowie Adam Bielan i Michał Kamiński, a także mający silną pozycję w partii i rządzie Ludwik Dorn i Zbigniew Ziobro).
Coraz wyraźniej widać też trzy ośrodki rywalizujące między sobą o wpływy. Wokół tzw. dużego pałacu skupieni są współpracownicy Lecha Kaczyńskiego z czasów, gdy był prezesem NIK czy później ministrem sprawiedliwości oraz ekipa sprawdzona w warszawskim ratuszu. Tu wymienia się przede wszystkim Andrzeja Urbańskiego, Sławomira Stasiaka i Roberta Drabę.
Drugi ośrodek – parlamentarny – koncentruje się wokół Jarosława Kaczyńskiego. I co ciekawe, nie jest to to samo środowisko, które koncentruje się wokół Lecha Kaczyńskiego. Ale oczywiście ktoś, kto jest przyjacielem jednego brata, nie jest krytykiem drugiego. Jarosław Kaczyński woli jednak otaczać się głównie dawnymi działaczami Porozumienia Centrum, zwanego partią matką. Wśród zaufanych prezesa PiS wymieniani są: Ludwik Dorn, Adam Lipiński, Wojciech Jasiński, Przemysław Gosiewski (nazywany żołnierzem Kaczyńskich), Marek Kuchciński, Marek Suski, Tadeusz Cymański, Zbigniew Wassermann, Krzysztof Jurgiel i Zbigniew Ziobro (ostatnio popada w niełaskę ze względu na wybujałe ambicje, bo przecież nie wypada być uważanym za lepszego ministra sprawiedliwości od Lecha Kaczyńskiego).
Trzecim ośrodkiem jest środowisko działaczy skupionych wokół Marcinkiewicza. To właśnie na linii duży pałac-mały pałac (jak nazywana jest Kancelaria Premiera) dochodzi do spięć. Rywalizację między nimi widać było chociażby w ostatnim tygodniu, kiedy prezydent Lech Kaczyński znienacka skrytykował rząd Marcinkiewicza, mówiąc, że istnieje obawa, że nie zrealizuje on programu PiS, na który wyborcy zagłosowali. Było to zaledwie parę dni po tym, jak Jarosław Kaczyński wygłaszał w Sejmie peany na cześć rządu obchodzącego sto dni istnienia.
O konflikcie między dużym a małym pałacem zaczęto mówić, odkąd nieoczekiwanie poparcie dla premiera przerosło w sondażach popularność obu braci Kaczyńskich. W lutym Marcinkiewiczowi ufało aż 70% ankietowanych. Tymczasem notowania prezydenta oraz prezesa PiS systematycznie spadają. Jeszcze w grudniu bracia byli na pierwszych miejscach pod względem popularności. Prezydent elekt miał wówczas 61% poparcia, trzy miesiące później 58%, czyli o 12 punktów procentowych mniej od premiera (CBOS). Popularność Marcinkiewicza kłuje w oczy. Według niektórych polityków z PiS, stało się to jednym z powodów, dla których nie rozpisano wcześniejszych wyborów. Marcinkiewicz musiałby być twarzą kampanii. Nie chciano też ryzykować, że będzie pierwszym premierem, który wygra wybory.
O Marcinkiewiczu mówi się, że mógłby zostać liderem PiS, ale nie pozwolą mu na to bracia Kaczyńscy. W kuluarach Sejmu słyszy się nawet, że jego los jest już przesądzony. Kwestia tylko, czy premier dociągnie do jesiennych wyborów samorządowych, czy nie. Podobno na wiosnę planuje się rekonstrukcję rządu, małą (trzech ministrów do wymiany: Woźniak, Michałkiewicz i być może Jurgiel zdegradowany do sekretarza stanu) lub dużą (obejmującą wymianę premiera). Przy tak niekorzystnych dla Marcinkiewicza pogłoskach nic dziwnego, że stara się on umieścić jak najwięcej swoich ludzi w spółkach skarbu państwa i agencjach rządowych.
W grupie Marcinkiewicza znajdują się głównie działacze dawnego ZChN i SKL oraz osoby związane z Instytutem Środkowoeuropejskim, założonym przez obecnego premiera i Wiesława Walendziaka. Do ministrów związanych z Marcinkiewiczem należy chociażby Radek Sikorski. Minister obrony odważył się ostatnio wystąpić przeciwko zaufanemu Kaczyńskich – Zbigniewowi Wassermannowi. Mówi się, że w Sejmie większość mają Kaczyńscy, w Senacie – Marcinkiewicz, choć wicemarszałek Putra, dawny działacz PC, postrzegany jest jako człowiek Kaczyńskich.
Bliżej Marcinkiewicza jest Marek Jurek, choć – jak zaznacza polityk PiS – nie należy się spodziewać, że marszałek wystąpi przeciwko braciom Kaczyńskim. Wolnym neutronem nazywany jest Kazimierz Ujazdowski. Kilka lat temu był blisko związany z Marcinkiewiczem, razem byli w Przymierzu Prawicy, ale później ich stosunki ochłodziły się. Ujazdowski nie należy też do gwardii zapatrzonej w Kaczyńskich. Dystans zwiększył się zapewne po tym, gdy rozwiały się jego nadzieje na tekę premiera (dostał resort kultury). Z nim związany jest Jerzy Polaczek, minister transportu i budownictwa, który decyduje o nominacjach w spółkach zależnych od resortu.
Próbą sił pomiędzy Lechem Kaczyńskim a Kazimierzem Marcinkiewiczem była potyczka o ministra skarbu – Andrzeja Mikosza. Prezydent od początku nie widział Mikosza na tym stanowisku. Szczęśliwym trafem (?) dla Kaczyńskich jedna z gazet wyciągnęła Mikoszowi powiązania z szemranym biznesmenem. Ale premier tak łatwo nie rezygnuje ze swoich ludzi. I choć Mikosz stracił posadę, to i tak kręci się przy rządzie jako doradca. Podobnie zresztą jak była minister finansów, Teresa Lubińska.
Do gry wrócił Wiesław Walendziak, obecnie zatrudniony w Prokomie, firmie Ryszarda Krauzego. Na to przynajmniej wskazują decyzje personalne szefa rządu. I pogłoski, według których to Marcinkiewicz, już jako premier, pielgrzymował do siedziby Walendziaka.

Zaciąg polityczny a biznesowy

Marcinkiewicz forsował na stanowiska osoby wywodzące się z ZChN, środowiska pampersów, a nawet związane z Platformą Obywatelską. Kogo udało się przeforsować premierowi?
Prezesem Ruchu został Adam Pawłowicz, dawny współpracownik Walendziaka, w ręce ZChN-owskiej ekipy przeszła Poczta Polska – jej dyrektorem został Zbigniew Niezgoda (był dyrektorem Biura Zarządu TVP za prezesury Walendziaka), szefem Polkomtelu został były minister finansów, Jarosław Bauc, chociaż Kaczyńscy chcieli oddać tę posadę związanemu z nimi Maksymilianowi Bylickiemu. Wbrew zamierzeniom braci Kaczyńskich premier powołał do Rady Nadzorczej PGNiG Wojciecha Arkuszewskiego, który w atmosferze konfliktu odchodził z warszawskiego ratusza, w dodatku związanego z PO.
Lech Gorywoda, były prezydent Gorzowa, został nowym prezesem państwowej spółki PERN oraz członkiem Rady Nadzorczej Kompanii Węglowej. Znajomy premiera to także wiceminister transportu i budownictwa, Piotr Styczeń, prezes spółdzielni mieszkaniowej w Gorzowie. Premiera poznał w czasach duszpasterstwa akademickiego, potem razem zakładali ZChN. Do znajomych z podwórka należy też Grażyna Andrzejewska-Sroczyńska, gorzowska działaczka ZChN i pełnomocnik rządu ds. niepełnosprawnych w gabinecie Hanny Suchockiej. Jak podała „Gazeta Wyborcza”, premier umieścił ją w Radzie Nadzorczej Kompanii Węglowej.
Do Rady Nadzorczej Rafinerii Lotos Marcinkiewicz wprowadził Jana Szomburga, sztandarową postać środowiska liberałów gdańskich, związanego z Januszem Lewandowskim (PO), oraz Jacka Tarnowskiego, szefa gabinetu politycznego premiera.
Do konfliktu doszło przy obsadzaniu Polskiej Organizacji Turystycznej. Wbrew wcześniejszym uzgodnieniom z Kaczyńskimi, na szefa POT nie wyznaczono Andrzeja Jaworskiego, lecz wiceministra gospodarki, Tomasza Wilczaka.

Kaczyńscy przejmują inicjatywę

Kazimierz Marcinkiewicz nie przypadkiem więc okopał się w Ministerstwie Skarbu, na prawie dwa miesiące blokując kandydata Kaczyńskich na szefa resortu. – Premier wykorzystał ten czas na obsadzenie przynajmniej części stanowisk swoimi ludźmi. Teraz, kiedy resort przejął Wojciech Jasiński, przyjaciel domu Kaczyńskich, możliwości Marcinkiewicza zaczną się kurczyć. A prawdziwe kąski zostały nieskonsumowane, np. prezesura Orlenu, Lotosu, PGNiG, Polskich Sieci Energetycznych – przekonuje jeden z naszych rozmówców.
Zwolennicy premiera pocieszają się, że złote czasy dla nich nie skończyły się, skoro już za Jasińskiego na szefa Ruchu wybrano Adama Pawłowicza, człowieka premiera i kolegę Walendziaka. – To po prostu efekt wcześniejszych ustaleń. Niech nikt nie ma wątpliwości, że teraz rozgrywającymi będą bracia – twierdzi polityk związany z Kaczyńskimi.
Jarosław Kaczyński, po zapewnieniu zaplecza parlamentarnego (czy aby na pewno?) dla rządu, ma się skoncentrować na sprawach wewnętrznych gabinetu Marcinkiewicza. Na początek zapowiedział, że zacznie wskazywać kandydatów do spółek skarbu państwa i agencji w myśl zasady Stalina: „ufaj, ale sprawdzaj”. Tyle że ławka z fachowcami, którzy znają się na gospodarce i którym ufają Kaczyńscy, nie wystarczyłaby do obsadzenia drużyny piłkarskiej. Nawet ustalenie nazwisk 30 osób godnych stanowisk zajęło Jarosławowi Kaczyńskiemu aż dwa miesiące, a i tak do tej pory nie poznaliśmy tych propozycji. Współpracownicy Kaczyńskich zainteresowani byli głównie pracą w urzędach państwowych. Natomiast ludzie dawnego ZChN i środowisko Walendziaka szturmowali prywatne firmy, gdzie zdobywali doświadczenie biznesowe.
O Jarosławie Kaczyńskim mówi się, że kompletnie nie zna się na biznesie, nie ma żadnych kontaktów w tym środowisku. Przy opracowywaniu słynnej już listy kandydatów na stanowiska w spółkach prezes PiS polega przede wszystkim na Adamie Glapińskim, dawnym działaczu PC. W mniejszym stopniu pomagał eurodeputowany Wojciech Roszkowski oraz wicewojewoda opolski, Ireneusz Dąbrowski, który (bez powodzenia) kandydował z list PiS do Parlamentu Europejskiego. – Glapiński nie bardzo ma ochotę wracać do czynnej polityki, ale próbuje grać zza węgła. Może to się skończyć wsadzeniem Jarka na minę jakąś trefną nominacją. W kuluarach mówi się także, że na Glapińskiego ktoś może napuścić dziennikarzy i padnie jak Mikosz – opowiada jeden z polityków.
Ale prezes PiS podkreśla, że na liście znajdują się głównie naukowcy (profesorowie i doktorzy) z SGH, niezwiązani z PiS. Według nieoficjalnych informacji, na liście znalazły się takie nazwiska jak: prof. Stanisław Kluza z Katedry Statystyki SGH, prof. Urszula Grzelońska, szefowa Katedry Ekonomii, oraz Janina Jóźwiak, dyrektor Instytutu Statystyki i Demografii (za rządu Jerzego Buzka była w Radzie Nadzorczej Banku Ochrony Środowiska).
Na razie bracia Kaczyńscy odwdzięczają się przyjaciołom z umiarem. Wiceprezesem banku PKO BP został np. zaufany człowiek Lecha Kaczyńskiego, Sławomir Skrzypek (był wiceprezydentem Warszawy). Tylko na jak długo starczy im powściągliwości? I czy nie okaże się, że łatwiej było zwyciężyć w wyborach, niż podzielić się zwycięskim tortem?

 

Wydanie: 09/2006, 2006

Kategorie: Kraj

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy