Plan Balcerowicza: operacja niepotrzebna i chybiona – rozmowa z prof. Tadeuszem Kowalikiem

Plan Balcerowicza: operacja niepotrzebna i chybiona – rozmowa z prof. Tadeuszem Kowalikiem

Rozmowa z Prof. Tadeuszem Kowalikiem – profesorem nauk humanistycznych i ekonomii Nie musieliśmy przechodzić tak głębokiej recesji ani skazać społeczeństwa przez całe 20-lecie na bardzo wysokie bezrobocie – Mija pierwsza dekada stycznia 2010 r. 20 lat temu żyliśmy już pod „rządami” planu Balcerowicza. Warto było go wprowadzać? – Są tu dwie sprawy: plan Balcerowicza jako szokowa operacja antyinflacyjno-stabilizacyjna oraz plan ten jako – by użyć słów Jeffreya Sachsa – polski skok w wolny rynek. W moim przekonaniu, w obu wymiarach był chybiony. W grudniu ’89 nie było konieczności walki z inflacją metodą wstrząsową. – Zwolennicy planu Balcerowicza mówią dziś, że taka konieczność była. Inflacja szalała jak pożar, należało szybko ją ugasić. – Nie było żadnego pożaru. Ówczesny rząd straszył hiperinflacją, podczas gdy w IV kwartale 1989 r. inflacja szybko spadała – w październiku 54%, w listopadzie – 23%, a w grudniu – 18%. Co więcej, i to bardzo ważne, na przełomie lat 1989 i 1990 na rynku nie było już pustego pieniądza, niemającego pokrycia w masie towarowej – co po paru latach przyznał główny doradca ministra finansów, Stanisław Gomułka. Zakres cen rynkowych można więc było stopniowo rozszerzać. Tym bardziej że w ostatnich dniach swego urzędowania rząd Mieczysława Rakowskiego uwolnił ceny żywności, co sprawiło, że już ponad połowa cen miała charakter rynkowy. Przez wiele miesięcy płace nie nadążały za cenami i zapanowała równowaga popytu i podaży. Skoro nie było już nawisu inflacyjnego, należało spokojnie, długofalowo ograniczać inflację, bez histerii i szoków. Zresztą, niezamierzenie tak się ostatecznie stało. Zgodnie z założeniami planu inflacja pod koniec 1990 r. miała być jednocyfrowa. A stała się taką dziesięć lat później – w okolicach 2000 r. Nierealistyczne planowanie przyniosło zaś gospodarce i społeczeństwu ogromne szkody. – Niebezpieczeństwo powrotu wysokiej inflacji wciąż chyba jednak było realne? – Tylko późnym latem ’89. A potem rząd sam napędzał inflację, wprowadzając aż sześciokrotną podwyżkę cen energii. Wielu ekonomistów uważało wtedy, że tak wysoka podwyżka jest niecelowa. Podobnie krytykowano prawie całkowite zniesienie ochrony celnej, bo przecież było wiadomo, że nasza gospodarka nie jest do tego przygotowana i nawet dobre przedsiębiorstwa będą padać. Co też się stało, z wszelkimi tego skutkami ekonomicznymi i społecznymi, biedą, bezrobociem. Należy poza tym pamiętać, że gospodarka jako całość nie znajdowała się już w katastrofalnej sytuacji. Według założeń rządowych z grudnia 1989 r. dotyczących budżetu na rok 1990, spadek PKB za ten rok wynosił 2%. Jak na rok tak wielkich zawirowań politycznych i gospodarczych to naprawdę niewiele. – A kiepskie zaopatrzenie rynku? – Do znudzenia powtarza się argument pustych półek sklepowych. Ale wystarczyło pojechać na Węgry, by zobaczyć, że to nie był nieuchronny skutek systemu, lecz sztucznie zaniżonych cen. Pozwolę sobie opowiedzieć zabawną historię. Po podpisaniu porozumień między rządem i strajkującymi w sierpniu ’80 wracałem z Gdańska z poczuciem dumy. W pociągu przysiadł się do mnie przypadkowy turysta, bodajże nauczyciel. Próbuję mu opowiedzieć o tym historycznym wydarzeniu, a on przez całą drogę dowodzi mi, że gdyby nakazać likwidację lodówek i zamrażarek, sklepy stałyby się pełne… Z pewnego punktu widzenia miał rację. Gołym hakom w sklepach mięsnych towarzyszyło przecież nadmierne, jak się okazało, spożycie mięsa. To zresztą wiąże się z ciekawą dyskusją między Janosem Kornaiem i Stanisławem Gomułką. W uproszczeniu, Węgier dowodził, że niedobór jest cechą systemową, organiczną wadą „realnego socjalizmu”, a Polak twierdził, że do równowagi rynkowej wystarczy uwolnienie cen. I przynajmniej tego doświadczyliśmy w 1990 r., jeszcze przed likwidacją sektora państwowego. Gospodarka oddziałów firm zagranicznych – Czy inne kraje postkomunistyczne też przeprowadzały podobną transformację gospodarczą w kierunku rynkowym? – Nie w podobnej skali co Polska. Przyjęły znacznie łagodniejszy model transformacji. W Czechach, Słowenii, na Węgrzech stopa bezrobocia była średnio o połowę mniejsza niż u nas i znacznie mniejszy był też obszar biedy. W tych krajach, a także na Słowacji, jeszcze obecnie dochodowe nierówności (mierzone wskaźnikiem Giniego) nie przekraczają tych, jakie Polska miała przed rokiem 1989! Słowacja ma wysokie bezrobocie, ale nierówności i zakres biedy – znacznie mniejsze.

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 02/2010, 2010

Kategorie: Wywiady