Po co nam Niemcy?

Po co nam Niemcy?

11.09.2021 Warszawa Wizyta kanclerz Niemiec Angeli Merkel w Polsce Fot. Rafal Oleksiewicz/REPORTER n/z: Angela Merkel, Mateusz Morawiecki

W sprawach Niemiec i w sprawach Europy efektowne oskarżenia stały się ważniejsze niż realne interesy Po co nam Niemcy? Odpowiedź na to pytanie jest dwojaka, bo co innego powiedzą ludzie od gospodarki, a co innego politycy, publicyści, cała sfera od gadania. Poniekąd to bardzo polskie, bo to nasza narodowa specjalność – jedno robić, drugie mówić. Po co więc nam Niemcy? Ludzie biznesu odpowiedzą krótko: po to, żeby żyć. Niemcy są naszym głównym partnerem gospodarczym, a my dla nich jednym z najważniejszych. Wyprzedziliśmy już Włochy i Wielką Brytanię, jesteśmy ich piątym partnerem. Tempo kontaktów biznesowych stało się imponujące, w kąt poszły wcześniejsze uprzedzenia. Polnische Wirtschaft znaczy dziś mniej więcej to samo, co opowieści sprzed 70 lat, że wyroby japońskie to synonim tandety. Z drugiej strony praca w niemieckich firmach jest w Polsce ceniona. Miejmy świadomość, w jak krótkim czasie te zmiany nastąpiły. Nie zapomnę rozmowy sprzed paru lat z Janem Krzysztofem Bieleckim, który w roku 1991, jako premier rządu, pojechał z oficjalną wizytą do Niemiec. Przyjął go wtedy Helmut Kohl. I już gdy stanęli obok siebie, miało to posmak metafory. Wielki, zwalisty kanclerz i niewysoki polski premier. „Mówiłem mu, że to najlepszy czas do inwestowania w Polsce – opowiadał Bielecki. – Że jest okazja, że będziemy się rozwijać, tylko żeby nam długi umorzyli. A on nie za bardzo w to wierzył, pytał o nasze zadłużenie, o inflację, był nieufny. A z kolei im bardziej on był nieufny, tym ja mocniej go przekonywałem, jak to za chwilę Polska ruszy do przodu”. Można rzec, miał rację… W roku 1990 wymiana handlowa Polska-RFN wynosiła skromne 7,5 mld dol. W covidowym roku 2020 – 123 mld euro. Czy na te dane zwraca uwagę świat polityki? Jeżeli tak, to pobieżnie. Bo wprawdzie po roku 1989 nastąpiła eksplozja polsko-niemieckich kontaktów, ale nie poszła za tym eksplozja wiedzy o Niemczech, umiejętność wpływania na niemiecką politykę. Można wręcz twierdzić, że mamy potężny regres. Przykładem szczególnej nieporadności jest były ambasador RP w Berlinie Andrzej Przyłębski, który przez niemieckie elity był ignorowany i który wsławił się spotkaniami z przedstawicielami skrajnie prawicowej AfD. Ale cóż znaczy ambasador, skoro politycy PiS wskazują Niemcy jako wroga Polski. Jarosław Kaczyński mówi o teorii dwóch wrogów i o planach kondominium niemiecko-rosyjskiego, Zbigniew Ziobro o szefowej Komisji Europejskiej wyraża się: „ta Niemka”, a niedawno europoseł PiS Zdzisław Krasnodębski stwierdził, że Zachód jest dla Polski groźniejszy niż Rosja Putina. Ba! Swoje wnosi też szef NBP Adam Glapiński, który opowiada, że Niemcy chcą zainstalować w Polsce swojego premiera, Donalda Tuska. A poza tym myślą o odzyskaniu Wrocławia i Szczecina. W sprawach niemieckich mamy zatem odklejenie od rzeczywistości. Najpierw, jeszcze w latach 90., w mediach dominował przekaz o pojednaniu polsko-niemieckim, królował zachwyt nad Niemcami. To, jak najbardziej trafnie, nazwano kiczem pojednania. A teraz mamy kicz Niemca-Krzyżaka dybiącego na Polskę. PiS go nakręca; Kaczyński najwyraźniej uważa, że to „polityczne złoto” te tkwiące głęboko w każdym z nas pokłady nieufności do Niemiec i strachu, wyciąga je na wierzch. Ale to nie koniec gry – bo zapowiada, że wywalczy reparacje wojenne. 77 lat po zakończeniu wojny! Tak oto podgrzewa ułudę, że Niemcy będą nas utrzymywać. I to jest kłopot polskiej debaty – że nie potrafi wyjść poza kicz pojednania i kicz Niemca-Krzyżaka. Taka sytuacja do niczego dobrego nie prowadzi. W stosunkach polsko-niemieckich jest wiele kwestii, które wymagają rozwiązania czy naprawy. Ale żeby to nastąpiło, strona polska musi do tego podejść poważnie. Po pierwsze, najwyższa pora, by Polska potrafiła zdefiniować swoje interesy. By potrafiła określić, czego od Niemiec chce. Tak było wcześniej, do roku 2004, gdy Niemcy odgrywały rolę szerpów wciągających nas do Unii Europejskiej. W czasach Donalda Tuska mozolnie zaczęliśmy docierać do miejsc, gdzie zapadały najważniejsze decyzje w ramach polityki unijnej. A teraz Kaczyński wyznaczył Niemcom rolę straszaka. Czy to poważne? Czy to mądre, niczego realnego od nich nie chcieć? Po drugie, jeżeli już zdefiniujemy nasze interesy i oczekiwania, warto, by Polska zaczęła o ich realizację zabiegać. A to wymaga znajomości niemieckich polityków i przedsiębiorców, całego systemu politycznego. I dobrych kontaktów. Czy ktoś w Polsce takie ma? Czy nasze lobby w Niemczech jest choć w jednej dziesiątej tak duże

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2022, 36/2022

Kategorie: Kraj