I po wyborach

I po wyborach

W PO jest schizofreniczny układ, bo jest Tusk i Rokita. Między nimi istnieje dystans mentalny Prof. Wojciech Łukowski – socjolog polityki, wykłada w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu Warszawskiego i w Szkole Głównej Psychologii Społecznej. – Kto wygrał wybory samorządowe: Platforma czy PiS? – Różnica między tymi partiami jest niewielka. Mamy więc rodzaj remisu. Natomiast z punktu widzenia możliwości zagospodarowania wyniku, zbudowania koalicji, przejęcia władzy, wynik jest inny. – Czyli wygrana PO, mogącej sobie dobierać koalicjantów… – To może być nie tylko droga do zwycięstwa w najbliższych wyborach parlamentarnych, lecz także coś bardziej długofalowego. Platforma, jeśli będzie potrafiła współpracować z PSL, ma w ręku absolutnie unikalną szansę. Może się okazać, że PSL będzie wystarczającym partnerem w najbliższym rozdaniu parlamentarnym. A jednocześnie otwiera się przestrzeń – można się dziwić, że PO tego nie dostrzega – współpracy z centrolewicą. Czego boi się PO? – Ale czy oni chcą rozmawiać z lewicą, zawierać jakieś umowy? – Trudno to zdiagnozować jednoznacznie… Trudno z tego powodu, że czołowym działaczom PO wydaje się, że oni tak naprawdę powinni na scenie politycznej znajdować się w tym miejscu, w którym ulokowało się PiS. I mają sporo racji – bo jeśliby odłożyć na bok populistyczną retorykę Kaczyńskich, to w sumie aż tak wielkich różnic między PiS a PO nie ma. Te partie nakładają się na siebie. Z tego powodu PO z obawą i niechęcią patrzy na możliwość współpracy z centrolewicą, bo gdy ją nawiąże, to da sygnał, że nie jest już na prawo, tylko bliżej centrum. A ona chce być na prawo… Zupełnie nieracjonalnie wygląda ta strategia polegająca na zachowaniu cnotliwości. Ale wpierw trzeba mieć tę cnotę, by ją zachowywać. – Spójrzmy na Warszawę – każdy dzień dreptania Platformy w miejscu to coraz większe szanse Marcinkiewicza, a coraz mniejsze Hanny Gronkiewicz-Waltz. – Dziwię się jej, bo jeżeli chce być prezydentem Warszawy, a będzie postępowała tak, jak postępuje – to przegra. Bo to mit, że wszyscy wyborcy Borowskiego podrepczą w jej stronę. Jeżeli nie zostaną przez niego zachęceni, zostaną w domu. Więc Gronkiewicz-Waltz będąc powściągliwą wobec Borowskiego, zachowuje się w sposób samobójczy. Ona musi się przełamać, nawet narażając się swemu kierownictwu. – Przecież PiS nie ma zahamowań, jeśli trzeba prosić o głosy lewicy. Pamiętamy niedawne wybory prezydenckie, Kaczyńscy ściągnęli Adama Gierka, Ryszarda Bugaja i mówili, że są Polską socjalną i solidarną. – To prawda, że w walce o wyborcę PiS nie ma zahamowań. Ale w tym przypadku działało na zasadzie wyłuskiwania pojedynczych postaci. Nie był to jakiś układ z formacją. – Układ nastąpił, gdy Kaczyński zawarł sojusz z Samoobroną, partią postkomunistyczną. – Jest pewien paradoks, polegający na tym, że zarówno PiS, jak i PO zbudowały swoją tożsamość na opozycji w stosunku do jakiegoś urojonego świata komunistów, którzy błąkają się po IV czy III RP i czekają na to, żeby zbudować jakiś koszmarny układ, w którym interesy gospodarcze będą się plątały z politycznymi, a jeszcze ze służbami specjalnymi itd. Ta wizja jest potrzebna także PO. – Uwierzyli we własną propagandę? – Oni mogą się bać sojuszu z lewicą z jeszcze jednego powodu. Otóż w szeregach lewicy jest niepokojąco wielu kompetentnych ludzi. Gdyby więc doszło do koalicji z lewicą, ci ludzie otrzymaliby jakieś funkcje. A wówczas mogliby pokazać swoje kompetencje, nie na poziomie quasi-ideologii, ale na poziomie załatwiania spraw obywateli, że mniejszy partner ma lepszych ludzi niż PO. A jeżeli ma lepszych, to będzie szedł w górę. To także może być przyczyną niepokoju, który jest przykrywany taką frazeologią, propagandą polityczną, hasłem „precz z komuną”. Odwrót radykałów – W tych wyborach partie skrajne, które mają do zaoferowania niewiele poza awanturą, poniosły klęskę. Zwłaszcza LPR, ale także Samoobrona. Czy nie jest tak, że pewien sposób uprawiania polityki się kończy, że wyborcy nie chcą awantur, chcą patrzeć na politykę jako na grę bardziej spokojną? – W polskiej polityce zachodzą dwa równoczesne procesy. Po pierwsze, gdy na scenie politycznej są trzy partie, PiS, Samoobrona i LPR, w gruncie rzeczy dość podobne, które mają w sobie element populistyczny, z jednej strony, obiecują wyborcom cuda, z drugiej, pokazują jakichś domniemanych wrogów, odwołują się do skrajnych wartości, to zaczyna działać prosty mechanizm – wyborcy przyklejają się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2006, 47/2006

Kategorie: Wywiady