Stany Zjednoczone posłały już swoje wojska do ponad 50 krajów i zawsze twierdziły, że to w imię obrony praw człowieka, demokracji i wolności Od wielu miesięcy niemal wszystkie polskie media przygotowywały nas na przybycie żołnierzy amerykańskich, przekonując, że to konieczne i wynika ze strategii NATO. Ale ceremonia powitania US Army w Żaganiu i potem 16 pikników żołnierskich, w każdym województwie, były – jak trafnie zauważył w PRZEGLĄDZIE prof. Bronisław Łagowski („Amerykanie przyszli”, nr 3/2017) jednym wielkim aktem dziękczynienia za dobrodziejstwo, jakie nam uczynili Amerykanie. Rzeczywiście, wazeliniarstwo na skalę światową, choć twierdzę, że US Army może w Polsce zrobić dużo dobrego – ta armia ma doświadczenie w przywracaniu demokracji na całym świecie. A w tym temacie roboty u nas nie brakuje. Spora grupa polskich dziennikarzy oczekiwała Amerykanów już w niemieckim porcie Bremerhaven, aby potem relacjonować przejazd do Polski brygady pancernej stacjonującej na co dzień w Fort Carson w stanie Kolorado. Pod niebiosa wychwalano czołgi Abrams, wozy piechoty Bradley, samobieżne haubice Paladin i samochody Humvee, rozmawiano z żołnierzami ogromnie zadowolonymi z przyjazdu do Polski, choć chyba nie wszyscy wiedzieli, co to za kraj. W Żaganiu amerykańscy wojskowi brali na ręce dzieci i pokazywali, czym strzelają i zabijają. Niby takie sobie relacje reporterskie, niewinne, dużo ciekawostek, rozmów. Tylko od czasu do czasu dodawano, że teraz Polska będzie bezpieczniejsza i nie będziemy już bać się Rosji. Konkretnego wroga wskazywali również politycy. Premier Beata Szydło powiedziała w Żaganiu, że teraz nasze bezpieczeństwo zapewniają „reprezentanci najlepszej, najsilniejszej, najwspanialszej armii świata”, a Antoni Macierewicz, że Amerykanie dadzą nam „gwarancję niezależności od nacisków militarnych ze strony rosyjskiej”. Bombardowanie kłamstwami A ja bardziej niż amerykańskich czołgów boję się zaangażowania polskich dziennikarzy w proceder wskazywania Rosji jako naszego wroga. Dzisiaj na świecie nie ma żadnej wojny bez udziału mediów. Najpierw to dziennikarze wmawiają społeczeństwu, że wojna jest niezbędna, wskazują przeciwnika, kłamią na potęgę. To oni dokonują pierwszego bombardowania, dopiero potem nadchodzi wojsko. Po latach dowiadujemy się, jak media kłamały. Coraz więcej jest dowodów, że Bush, Cheney i Rumsfeld najpierw podjęli decyzję o wojnie z Irakiem, a dopiero potem CIA sfabrykowała raport, oskarżając Saddama Husajna o posiadanie broni masowego rażenia i utrzymywanie kontaktów z Al-Kaidą. Najpierw ekipa George’a Busha świadomie wprowadzała w błąd opinię publiczną, cynicznie okłamywała cały świat, podsuwając dziennikarzom fałszywe dokumenty, rzekomo pewne dane wywiadowcze, a dopiero potem w 2003 r. doszło do inwazji na Irak. To dziennikarze przygotowali grunt do tej operacji, w której straciło życie 200 tys. Irakijczyków oraz 4,5 tys. żołnierzy amerykańskich. Interwencja amerykańska doprowadziła do powstania państwa ISIS i do kolejnej strasznej wojny w Syrii. A jak było w Libii? Najpierw angielskie i amerykańskie gazety, znów opierając się na rzekomo pewnych wiadomościach wywiadowczych, poinformowały, że Muammar Kaddafi zgromadził wielkie ilości gazu musztardowego i innych rodzajów broni chemicznej, aby użyć tego przeciwko własnemu narodowi. Dopiero po takim przygotowaniu propagandowym doszło do ataku na Libię. W raporcie z komisji Kongresu USA z 1976 r. można się dowiedzieć, że wywiad amerykański korzysta z usług kilkuset dziennikarzy na całym świecie, którzy „zapewniają CIA bezpośredni dostęp do wielu gazet i czasopism, agencji prasowych, stacji radiowych i telewizyjnych, komercyjnych wydawców książek i innych mediów zagranicznych”. Ci ludzie muszą pisać, co im CIA każe, bez względu na to, czy informacje są prawdziwe, czy sfabrykowane. Jednym z nich był Udo Ulfkotte, niemiecki dziennikarz, który 13 stycznia, czyli niemal w tym samym czasie, gdy żołnierze amerykańscy przekraczali polską granicę, zmarł w wieku 56 lat na zawał serca. Jego też zmuszano do prowokowania Rosji. Kupiony dziennikarz Dr Udo Ulfkotte był politologiem po studiach na University of London, przez 25 lat pracował jako dziennikarz, w tym 17 lat dla „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, kilka lat był zastępcą redaktora naczelnego. Pisał korespondencje wojenne z wielu frontów i specjalizował się w tematyce służb specjalnych. W 2014 r., już po odejściu z „FAZ”, opublikował książkę „Przekupieni dziennikarze” („Gekaufte Journalisten”), w której wyznał, że sam przez wiele lat kłamał, zatajał prawdę i był do tego odpowiednio przygotowywany, bo współpracował z CIA i wywiadem niemieckim, BND. Opisał,