Połączeni górskim szlakiem

Połączeni górskim szlakiem

Kiedy widzimy, że osoby z niepełnosprawnościami robią coś na własną rękę, czujemy, że w mikroskali wpływamy na całe społeczeństwo

Niedzielne popołudnie w Górach Bystrzyckich, z letnim słońcem i delikatnym wiatrem, bywa bramą do spełnienia marzeń. Dla 40-latki Izy, od dziecka chorującej na porażenie mózgowe, zdobycie szczytu Jagodna to moment przezwyciężenia własnych ograniczeń, nie tylko tych fizycznych. Iza na co dzień porusza się o kulach. Dziś na specjalnym wózku wjechała na górę, skąd pierwszy raz od dwóch dekad podziwiała rozpościerający się przed nią górski krajobraz.

– W mojej rodzinie wszyscy kochają góry, a ja dotychczas mogłam jedynie popatrzeć na nie z dołu. To powodowało we mnie uczucie gorszości. 20 lat temu zdobyłam Ślężę, ale od tego czasu moje zdrowie znacznie się pogorszyło. Pogodziłam się więc z myślą, że już nigdy na żadną górę nie wejdę. Dzisiaj zobaczyłam, że niekoniecznie tak musi być, a przeświadczenia, które na co dzień utrudniają mi życie, blokują przed działaniem – „do niczego się nie nadaję”, „wiele rzeczy nie potrafię”, „jestem gorsza od innych” – odeszły w niepamięć. Ta wyprawa pomogła mi ułożyć pewne rzeczy w głowie – mówi uczestniczka piątej edycji akcji „Łączą nas góry”, w ramach której odbyło się już ponad 40 wycieczek po malowniczych Sudetach.

Dla jej towarzyszki Agnieszki przełomowym wydarzeniem w życiu było zdobycie najwyższego szczytu Karkonoszy, czego dokonała tydzień wcześniej. 36-latka, mimo znacznego stopnia niepełnosprawności, weszła na Śnieżkę na własnych nogach.

To olbrzymie wyzwanie fizyczne, jakiego się podjęła, zalało ją morzem satysfakcji.

– Zawsze chciałam chodzić po górach, ale nie miałam odwagi robić tego w pełnosprawnych grupach. Teraz czuję, że odnalazłam życiową pasję, która zawsze gdzieś we mnie tkwiła, po prostu miałam opory przed jej realizowaniem. W górach czuję się jak w domu. Uwielbiam kontemplować przyrodę. Czerpię z tego prawdziwą radość. W tym roku przygotowuję się do zdobycia Kasprowego Wierchu – cieszy się Agnieszka, która choruje na dziecięce porażenie mózgowe, w związku z czym – jak sama mówi – porusza się „inaczej niż wszyscy”. Dodatkową wartością wycieczek jest dla niej swoboda, którą tu odczuwa. – Staram się żyć normalnie. Myślę, że największe bariery tkwią w głowach osób niepełnosprawnych. A takie spotkania pokazują, że nie trzeba bać się wyjścia z domu, że można przyjemnie i aktywnie spędzać czas. Lubię znajdować się w środowiskach, dla których jestem normalna, które nie zwracają tak bardzo uwagi na moją niepełnosprawność. Na co dzień muszę jednak udowadniać ludziom wokół, że wszystko ze mną w porządku. Ciągłe tłumaczenie, że nie, nie jestem zmęczona, nie bolą mnie nogi, bywa frustrujące, nawet jeśli wynika z opiekuńczości. Tutaj panuje miła, rodzinna atmosfera. Na każdej wycieczce poznaję nowe osoby z różnych zakątków Polski. Zawsze z niecierpliwością czekam więc na kolejne wyprawy.

Przeciwwaga dla pędu

Turystyka górska to fantastyczna forma rehabilitacji i rekreacji. Od pierwszej odsłony projektu uczestnicy przeszli już ponad 380 km sudeckich szlaków. Za organizację wypraw odpowiada świdnicka fundacja Ładne Historie. Akcja to pomysł małżeństwa Anny i Daniela Gerusów.

Dla Daniela wędrówki po górach to pasja, z którą związał życie: – Robię to od 20 lat i dziś nie wyobrażam sobie funkcjonowania inaczej. Te wyprawy stanowią przeciwwagę dla szybko pędzącego świata, nawału obowiązków, nowych celów, które cały czas przed sobą stawiamy. Współcześnie wszyscy żyjemy z ogromną prędkością, która powoduje w nas nieustającą presję. Mnie też wciąga ten cały wir. A góry to mój sposób na spokój, dla głowy i ciała. Ta akcja wynika z chęci podzielenia się z innymi prostymi rzeczami, które dają takie wędrówki. Gdy cieszy zwykłe zjedzenie kanapki na szczycie, ciepła herbata w schronisku w deszczowy dzień, zachód słońca czy mgła nad lasem. W górach można naprawdę docenić to, co nas otacza.

Potrzeba podzielenia się tymi doświadczeniami zrodziła się w Danielu, kiedy na świecie pojawiły się jego dzieci. Zabierał je w góry, już gdy miały kilka miesięcy. To zasiało w nim myśl, żeby dać taką możliwość również dzieciakom, które mają w życiu bardziej pod górkę niż jego własne. Wtedy dostrzegł, jak wiele jest w Sudetach tras, gdzie teoretycznie można się poruszać wózkiem, lecz w praktyce na szlakach tych nie spotkał ani jednej osoby z dysfunkcją ruchu.

– Dość szybko udało nam się pozyskać środki, za które kupiliśmy kilka wózków inwalidzkich przystosowanych do jazdy po górach. Na zorganizowaną przez nas wycieczkę nikt jednak się nie zgłosił. Słyszeliśmy, że to bez sensu lub że jest niebezpieczne. Pierwsze pięć rodzin namówiliśmy, chodząc po świdnickim parku. Podbiegaliśmy do osób na wózkach z tekstem: „Cześć, jestem Daniel, organizuję wycieczki w góry dla takich rodzin jak wasza. Jedźcie z nami!”. Dla nich to był oczywiście szok, ale się zgodzili, zresztą do tej pory z nami jeżdżą. Te początkowe wyprawy były bardzo kameralne. Uczestniczyło w nich może 20 osób. Ale niosą piękne wspomnienia. Pamiętam, że kiedy jedna z uczestniczek pierwszy raz w życiu włożyła stopy do strumyka, popłakała się ze szczęścia – opowiada Anna.

Wycieczki mają charakter integracyjny – biorą w nich udział zarówno osoby z niepełnosprawnościami, jak i zdrowe. Inicjatywa zachęciła wiele osób z niepełnosprawnościami do podejmowania działań na własną rękę. Ci, którzy wcześniej właściwie nie wychodzili z domu, dziś – z pomocą wolontariuszy, których w bazie jest ok. 430 – sami inicjują coraz to nowsze fizyczne aktywności, a wokół akcji utworzyła się cała społeczność. Takie oddolne projekty, które w niewymuszony sposób łączą ze sobą ludzi, mogą być lekiem na jeden z największych problemów współczesności – poczucie osamotnienia, które deklaruje (według różnych badań) nawet jedna czwarta mieszkańców świata.

– Wymiar społeczny tej akcji to wartość dodana, niezamierzona. Kiedy widzimy, że osoby z niepełnosprawnościami robią coś na własną rękę, poza nami, czujemy, że w mikroskali wpływamy na całe społeczeństwo. Chociaż początkowym celem było dla mnie tylko i wyłącznie dzielenie się przyjemnością, wraz z rozwijaniem się projektu pojawiła się we mnie niezgoda na problemy tych osób – tłumaczy Daniel. – Zacząłem dostrzegać, że często nie mają one kontaktu z innymi ludźmi, brakuje im przyjaciół. A nawet jeżeli mają jakieś znajomości, to są one powierzchowne. Zwykle potrzeby takich rodzin są na tyle specyficzne, że przyjaźnie z osobami zdrowymi rozpadają się. Zdrowi często nie rozumieją rzeczywistości osób z niepełnosprawnościami, nie potrafią się do niej dostosować.

„Łączą nas góry” jest przestrzenią, w której bardzo łatwo nawiązać nowe relacje. – Dla nas, zdrowych, przebywanie tu jest bardzo terapeutyczne, ponieważ uświadamia nam nasze realne położenie, że tak naprawdę możemy wszystko, że nie mamy żadnych ograniczeń – zwraca uwagę organizator.

Bez szufladek i problemów

Uczestnicy wycieczki nie kryją satysfakcji. 130-osobowa grupa maszeruje dumnie, z uśmiechem na twarzach. Tutaj nie rozmawia się o problemach. Pod nogami plączą się zadowolone psy i ucieszone dzieciaki.

Trzyletni Ignaś przemierza szlak na plecach taty. Mimo że urodził się z niedotlenieniem, chorym sercem i zespołem Downa, dziś jest wesołym chłopcem, zaciekawionym wszelkimi bodźcami płynącymi z otoczenia.

– Odkąd w zeszłym roku dowiedzieliśmy się o akcji, byliśmy na wszystkich wydarzeniach. W tym sezonie odliczaliśmy dni do startu wycieczek. One przynoszą nieocenione korzyści psychofizyczne naszemu dziecku. Dotychczas Ignaś miał znikomy kontakt z innymi dziećmi, przez to, że mieszkaliśmy w bardzo małej irlandzkiej miejscowości. A tutaj czuje się jak w raju. Uwielbia ludzi, zarówno dorosłych, jak i dzieci, a także zwierzęta. Realizuje więc wszystkie swoje potrzeby socjalne. A gdy się zmęczy podczas przechadzek, zasypia w ramionach taty i to go niesamowicie uspokaja – opowiada Justyna.

Dorośli również zyskują na weekendowej aktywności. – Pierwsze miesiące po urodzinach Ignasia były dla nas niesamowicie ciężkie. Zwłaszcza gdy leżał na intensywnej terapii po drugiej operacji serca, w bardzo poważnym stanie. Choroba syna odseparowała nas od ludzi. Zwłaszcza w pandemii, kiedy nie mogliśmy z nikim się kontaktować, bo przy tak małej odporności dziecka wszystko mogło doprowadzić do krytycznej sytuacji. A tutaj mamy kontakt z ludźmi, którzy – podobnie jak my – przeżyli ciężkie chwile. Co prawda, nie rozmawiamy o przeszłości, raczej cieszymy się tymi pięknymi momentami, ale mamy poczucie wzajemnego zrozumienia. Chociaż na chwilę udaje nam się zapomnieć o tym, co było trzy lata temu. Głowa w pełni odpoczywa – dodaje 43-latka.

Wśród swoich

Swobodna atmosfera jest olbrzymim atutem także dla 35-letniej Marzeny, która z całą rodziną – mężem i dwójką synów – od trzech lat bierze udział w akcji. – Na szlaku możemy liczyć na pomoc innych uczestników. Tutaj nikt nikogo nie ocenia, nie trzeba się zachowywać w zaszufladkowany sposób – podkreśla kobieta. – Dominik ma siedem lat, urodził się z zespołem Downa i wadą serca. A rok starszy syn Mateusz ma autyzm, patrzy więc na świat inaczej, w miejscach publicznych zdarza mu się wpaść w panikę, którą odreagowuje, machając rękami, skacząc i piszcząc. Z tego względu na co dzień mierzymy się z różnymi negatywnymi opiniami. Często słyszymy, że jest niewychowany. Jako matka nieraz czuję się przez to wykluczona społecznie. To nie jest wina mojego syna, że zachowuje się w taki sposób.

Społeczny ostracyzm nieraz wywołuje w Marzenie chęć alienacji. – Czasami odechciewa mi się wychodzić do ludzi, pojawia się potrzeba zaszycia się w domu. Liczę na to, że w przyszłości w społeczeństwie będzie więcej empatii i akceptacji dla różnych zaburzeń i niepełnosprawności. Boję się, bo wkrótce moje dzieci zaczną odczuwać na własnej skórze to, że są inne. Zresztą to już się dzieje. Dominik nie wie, że jest inny, chory, a bardzo lubi dzieci. Mateusz też bardzo chciałby się bawić z rówieśnikami, ale nie umie, właśnie ze względu na zaburzenie autystyczne. Zdarzyło się wiele razy, że moje dzieci były wyśmiewane przez grupę. Dla mnie jako matki są to bardzo przykre sytuacje. A tutaj czujemy się swobodnie, wśród swoich. Wiem, że żadna krzywda nie spotka moich dzieci.

Fot. Dominika Tworek

 

Wydanie: 2023, 32/2023

Kategorie: Obserwacje

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy