Polityczny maratończyk

Polityczny maratończyk

Frank-Walter Steinmeier – prezydent Niemiec na ciężkie czasy

Korespondencja z Berlina

Zgodnie z oczekiwaniami Zgromadzenie Federalne wybrało Franka-Waltera Steinmeiera na prezydenta Niemiec. Politolog Werner Patzelt opowiedział mi ostatnio dykteryjkę zdradzającą znamienny rys charakteru prezydenta elekta. W sierpniu 1997 r. premier Dolnej Saksonii Gerhard Schröder, który niebawem miał zostać kandydatem SPD na kanclerza, natknął się w prasie na wywiad z byłą żoną Hiltrud. „Gerd jest ambitny, ale jeśli chce zostać szefem rządu, musi jeszcze nad sobą popracować”, zaznaczyła. Hillu nie poskąpiła też czytelnikom „Süddeutsche Zeitung” pikantnych detali z ich życia prywatnego. Oburzony Schröder zaczął rozważać strategię odparcia ataku „mściwej Ksantypy”. Funkcję sprawozdawcy prasowego w jego hanowerskiej kancelarii pełnił wówczas niejaki Frank-Walter Steinmeier z Nadrenii. 41-letni prawnik starał się odwieść szefa od zamiaru odwetu, by nie ryzykować zablokowania awansu na kanclerza. Robił to spokojnie, powściągliwie – i skutecznie. „To Steinmeier kierował za kulisami późniejszą zwycięską kampanią Schrödera. Był jej architektem i sumieniem pretendenta”, utrzymuje Torben Lütjen, autor najnowszej biografii Steinmeiera.

Robił swoje

W odróżnieniu od Schrödera Steinmeier, który stanowisko prezydenta obejmie 12 marca, był wolny od wszelkiej pychy, tak częstej przypadłości ludzi robiących szybką karierę. Czasami uważano go wręcz za pozbawionego charyzmy urzędnika, który po prostu robił swoje. Steinmeier nie znał się na marketingu, ale potrafił pociągać za sznurki w biurze premiera Dolnej Saksonii. Bez Schrödera na pewno tak daleko by nie zaszedł, jednak Schröder bez Steinmeiera przypuszczalnie nie zostałby kanclerzem. Obecny prezydent elekt latami studził jego emocje najpierw w Hanowerze, później w Bonn, a następnie jako szef Urzędu Kanclerskiego w nowym budynku w Berlinie. „Steinmeier jest typem rozważnego menedżera, który potrafi się opanować nawet wtedy, gdy wszyscy wzniecają popłoch, że ktoś rozsadza świat”, pisze „Berliner Zeitung”. Niezwykła pracowitość i umiejętność wygaszania konfliktów zwiastowały polityczne sukcesy na wyższych szczeblach. Kiedy w 1998 r. Steinmeier został szefem Kanzleramtu, mimo eksponowanego stanowiska niechętnie udzielał wywiadów. Natomiast wpływy miał już ogromne, co zyskało mu w mediach przydomek graue Effizienz (szara efektywność – na miano eminencji był jeszcze za młody, acz wskutek operacji oczu już w wieku 26 lat osiwiał).

Prezydent elekt uchodzi także za jednego ze współautorów reform opieki socjalnej Agenda 2010, które Schröder przypłacił klęską w przyśpieszonych wyborach w 2005 r. Droga Steinmeiera na szczyt nie była zatem usłana różami. A skandalami? Ostatnio nieżyczliwe mu media przypomniały tylko jeden. Chodzi o sprawę Murata Kurnaza, który w latach 2002-2006 siedział bez wyroku w więzieniu Guantanamo. Losy niewinnego Turka z Bremy doczekały się nawet ekranizacji. W 2003 r. władze USA chciały wypuścić Kurnaza na wolność, ale koordynujący współpracę ze służbami Steinmeier odmówił, z czego musiał się wytłumaczyć przed komisją śledczą.

Mimo to Angela Merkel zauważyła talenty Steinmeiera i w 2005 r. powołała go na stanowisko szefa niemieckiej dyplomacji. On sam napomknął w jednym z wywiadów: „W gruncie rzeczy czerpałem tylko ze swoich doświadczeń w hanowerskim gabinecie”. W istocie, jako minister spraw zagranicznych robił to, co potrafił najlepiej: rozbrajał konflikty w Gruzji, Izraelu i Iraku, prowadził żmudne negocjacje z Iranem i Chinami. Na konferencjach prasowych w pogrążonym w wojnie Bagdadzie przemawiał z podobnym stoicyzmem jak przy stole na berlińskim balu dziennikarzy. Nie mówił zbyt wiele, ale nie sprawiał wrażenia nieprzystępnego urzędnika. Prezydent elekt od 10 lat należy do trójki najbardziej lubianych polityków.

Okres jego pierwszych sukcesów dyplomatycznych zbiegł się z fatalnymi wynikami dla samej SPD. W 2009 r. partyjni koledzy zaczęli się licytować w wyrazach poparcia dla Steinmeiera. Polityka z nadreńskiej wioski Brakelsiek (1 tys. mieszkańców) wskazano jako kandydata na kanclerza, żywiąc nadzieję, że wygra i wyciągnie partię z kryzysu.

Gorzkie lata w opozycji

Steinmeier nie okazał się jednak dla swojej formacji motorem zmian na lepsze. W 2009 r. socjaldemokraci zanotowali historyczną porażkę, uzyskując zaledwie 23% poparcia. Beznamiętność dyplomaty, która sprawdzała się na arenie międzynarodowej, zaszkodziła mu podczas kampanii. „Ten człowiek jest nudny!”, orzekli redaktorzy „Der Tagesspiegel”.

Po przegranych wyborach ogłosił, że na trzy miesiące odchodzi z polityki, co obserwatorzy uznali za czas potrzebny do przepracowania klęski. Steinmeier miał jednak inne powody. W wywiadzie dla „Bilda” z początku 2010 r. wyznał, że został dawcą nerki dla chorej żony, sędzi Elke Büdenbender. Niemcy przyjęli to jako niezwykły wyraz miłości i notowania nadreńskiego polityka znów poszybowały w górę. Na sympatię wyborców zasługuje również fakt, że poza tym jednym przypadkiem Steinmeier nigdy nie odsłonił swojego życia prywatnego, a jego dorosłą córkę Merit szersza publiczność zauważyła dopiero w Bundestagu podczas wyborów prezydenckich.

W 2010 r. ponownie i z wytrwałością godną maratończyka rzucił się w wir życia politycznego. Lata 2009-2013 to gorzki okres kierowania parlamentarną opozycją. Nowy szef klubu SPD wykorzystał ten czas na wyeliminowanie słabości, które ujawniły się podczas nieudanej kampanii. Rola lidera opozycji wymagała bowiem nie tylko harówki przy punktowaniu błędów koalicji CDU-FDP, ale także okazywania silniejszych emocji. Steinmeier z trudem zaczął sobie uświadamiać, że na mównicy trzeba nie tylko przedstawiać meritum sprawy, ale również podrywać opozycję do walki, budzić i wyciszać reakcje wyborców. Mimo to dalej pozostawał sobą, nie nadrabiał deficytów hucpą.
Po wyborach do Bundestagu w 2013 r. przyjął tekę szefa MSZ i znów z tym samym spokojem robił swoje. Od początku stawiał na silną Unię, opartą na mocnym sojuszu z Francją, dbał też o dobre stosunki z Rosją. Podczas wojny na Ukrainie przyjął dość umiarkowane stanowisko wobec gospodarza Kremla. Aneksja Krymu spotkała się wprawdzie z jego stanowczym potępieniem, ale żywił nadzieję na utrzymanie pragmatycznych relacji z Putinem. Wzmocnienie wschodniej flanki NATO nazwał niepotrzebnym pobrzękiwaniem szabelką, przeciwstawiając się argumentom np. polskich władz. Do dziś powątpiewa w słuszność sankcji nałożonych na Rosję.

Mimo wszystko prezydent elekt ma bardzo przychylny stosunek do Polski. Matka Steinmeiera pochodzi z Wrocławia, a podczas wizyty w Polsce (już po zmianie rządu w 2015 r.) apelował on: „Nasza przyjaźń to przecież niewyobrażalne szczęście, to zbyt wielka wartość, by wystawiać ją na szwank w bieżącej polityce”. Jego pracę dyplomatyczną uwieńczyło porozumienie nuklearne z Iranem, wreszcie sukces pozwalający objąć najwyższe stanowisko w państwie. Niemieckiemu MSZ szefował siedem lat, tyle samo co Hans-Dietrich Genscher i Joschka Fischer. „Nazwisko Steinmeier już na zawsze będzie się kojarzyło z niemiecką historią”, zaznaczył ustępujący prezydent Joachim Gauck podczas wyborów 12 lutego.

Prezydent Steinmeier

Styl sprawowania nowego urzędu nie będzie raczej odbiegał od dotychczasowego sposobu bycia wybitnego dyplomaty. Częste podróże, mediacje, długie przemowy, być może mniej kryzysowych negocjacji – i tym samym stresu. Za to więcej symbolicznych przekazów. Poza tym Steinmeier będzie jednak dalej epatował skromnością polityka ze stolarskiej rodziny z Brakelsiek. Reszty nauczy się przez pięć tygodni, zanim w połowie marca obejmie urząd. Bez wątpienia będzie głową państwa na ciężkie czasy. Brexit, kryzys migracyjny, terroryzm, wojna na Ukrainie, populistyczne tendencje we Francji, w Holandii i w Turcji. Jako prezydent prawdopodobnie skoncentruje się bardziej na sprawach niemieckich, na zmniejszaniu podziałów w swoim społeczeństwie. To nie będzie prezydent wygłaszający mowy pełne emfazy. „Gdy w innych częściach świata drżą fundamenty, my musimy ich tym mocniej bronić”, przekonywał po wyborach przed Zgromadzeniem Federalnym.
Steinmeier pragnie być ponadpartyjnym prezydentem i jako taki został wybrany. Już w pierwszym głosowaniu otrzymał 931 z 1253 głosów elektorów, co dało mu absolutną większość. Poparli go nawet bawarscy chadecy, w tym krnąbrny premier Bawarii Horst Seehofer. Kanclerz Merkel była zadowolona, ale czy popierając Steinmeiera, nie wbiła gwoździa do swojej politycznej trumny? Czy to, że chadecy nie byli w stanie wystawić własnego kandydata i utorowali kandydatowi SPD drogę do Zamku Bellevue, nie zwiastuje jesiennej zmiany?

Niemiecka kanclerz ma już bowiem z kim przegrać. Martin Schulz ożywił nadzieje socjaldemokratów. Jeśli księgarz z Würselen dobrze rozegra kampanię, we wrześniu może zepchnąć kanclerkę z piedestału (tak jak na prowokacyjnej okładce ostatniego „Spiegla”). „Według mnie wyrazy poparcia dla Steinmeiera świadczą o bezsilności CDU”, uważa Gregor Gysi, polityk Die Linke, która wolała wystawić własnego kandydata. Sama Merkel z pewnością ubrałaby to w inne słowa, ale zachowanie kolegów z partii jest wymowne. Ponad 100 elektorów CDU/CSU wstrzymało się od głosu. Warto skądinąd w tym kontekście zapytać, dlaczego kandydat AfD Albrecht Glaser otrzymał siedem głosów więcej, niż oczekiwano, i to po ostatnich cynicznych chamstwach Björna Höckego, kwestionującego rację bytu pomnika Holokaustu w Berlinie. Za idealnego kandydata CDU uchodził obecny przewodniczący Bundestagu Norbert Lammert, lecz on odmówił. Chadecy zarzucają dziś Merkel, że zabiegała o niego niewystarczająco intensywnie. Kolejne propozycje szefowej rządu (kandydatury związanych z Zielonymi Winfrieda Kretschmanna i Marianny Birthler) były jak ostatnia deska ratunku. Bezradność kanclerki zbiegła się z „efektem Schulza”, notującego szybki wzrost popularności, co nie uszło uwadze chadeków. Po wyborach prezydenckich z przytupem zainicjowali kampanię, wyciągając jego wątpliwie faktury z okresu strasburskiego (zdaniem sekretarza generalnego CDU Petera Taubera Schulz jako europoseł finansował z pieniędzy podatnika podróże służbowe, które ponoć nie miały miejsca – przyp. red.).

Ostatnie paniczne zachowania polityków CDU mogą świadczyć o tym, że Angela Merkel wpadła w pułapkę. Niezwykle trudno bowiem wychwalać Steinmeiera i jednocześnie atakować Martina Schulza. Jedno jest pewne – przeprowadzka Steinmeiera do Zamku Bellevue otworzyła w Niemczech gorący rok wyborczy, przywołując zapomniane już prawie zwycięstwo socjaldemokratów w 1998 r.

Wydanie: 08/2017, 2017

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy