Polityka a czytanie historii

Polityka a czytanie historii

Ruskie ziemie

A warto zwrócić uwagę na jeszcze inny aspekt sprawy. Oto gdy peryferyjne księstwo ruskie, państwo moskiewskie, nazwało się Rosją, uzyskało nową tożsamość z ambicjami obejmowania całości „ruskich ziem”. Ukraina i Białoruś to części Rusi – i my tego nie zmienimy. Na odsłoniętym w 1904 r. w Wilnie pomniku Katarzyny II umieszczono napis w języku staro-cerkiewno-słowiańskim: otorżennoje wazwratich, czyli oderwane zwróciłam: oderwane od Rusi ziemie litowsko-russkogo gosudarstwa ja, Katarzyna, zwróciłam Rosji. Rozbiory były w tej optyce aktem sprawiedliwości dziejowej. Szaleństwo? Jak dla kogo. Proponuję wejść czasem w buty Rosjan, bez względu na to, że te buty są dla Polaka nader niewygodne. W każdym razie warto pamiętać, że w rozbiorach Rosja nie wzięła ani piędzi ziemi etnicznie polskiej. Wzięła to tylko, co historycznie było ruskie. I nawet nie całe, bo bez Lwowa.

Oczywiście Ukraińcy dostają wysypki, gdy z takim poglądem mają do czynienia. Bo ten pogląd to typowy wielkoruski nacjonalizm i szowinizm. No ale Rosjanom trzeba by wyciąć mózg i wszczepić w to miejsce nowy, by ślad tego poglądu w ich świadomości nie pozostał. By uznali, że Ukraina i Białoruś nie są „ich”. Nie są „ich” do tego stopnia, że – proszę bardzo – niech sobie wstępują do NATO, nam, Rosjanom, nic do tego. Choć Rosja do NATO przecież nie wstępuje.

Znamy to językowe rozróżnienie: russkij i rossijskij. Russkij – to narodowy, rossijskij – to państwowy. Kiedy Puszkin pisał: tam russkij duch, tam Russiu pachniet, chodziło i o Ruś Kijowską, i o Rosję, więc dopóki nie wejdziemy w rosyjskie buty, nie zrozumiemy, o co Rosji naprawdę idzie. Jeden ze znajomych Rosjan, chwaląc mój niedawny artykuł w „Gazecie Wyborczej”, mówił, że utrafiłem w sedno, bo to właśnie o „Ruś” chodzi. Choć z wieloma konstatacjami artykułu się nie zgadzał. Tak więc na obecnym etapie nie da się zmienić tego rosyjskiego rozumowania. Nie da się zmienić szczególnie dlatego, że wciąż żywa jest tęsknota za utraconym Imperium – „pierwszym na świecie”.

Rozumiem, że w naszym narodowym interesie byłoby przyjęcie Ukrainy do NATO i że jest to sytuacja dokładnie taka jak niegdyś interes Niemiec, by w NATO znalazła się Polska. No ale warto byłoby o to zabiegać, gdyby Ukraina mogła się stać mocną flanką NATO. Takiej szansy nie ma, chyba że Ukraina się rozpadnie, a przynajmniej pozbędzie się nie tylko Krymu, ale i Doniecka z Ługańskiem, bo nie ma szans, żeby te tereny były dla NATO mocną flanką. Albo żeby wysiedliło się stamtąd Rosjan… Gdyby jednak miała to być słaba flanka NATO – czy warto o to zabiegać?

Patrzmy na sąsiadów

Mój mistrz ideowy, Stanisław Stomma, mówił mi na początku lat 90., że mamy oto czas, gdy Polska powinna kupować akcje Rosji, póki te akcje stoją nisko. Gdyby zaś zdarzył się konflikt rosyjsko-ukraiński, Polska w żadnym wypadku nie powinna do niego się mieszać. Nigdy do końca ze Stommą się nie zgadzałem: jakiś stopień naszego „mieszania się” jest konieczny, rzecz jednak w tym, by mieszać się mądrze. Na pewno nie powinniśmy być europejskim jastrzębiem – raz, że to wygląda śmiesznie, dwa – że jest niezgodne z polską racją stanu.

Dobre stosunki z Rosją są fundamentem bezpieczeństwa europejskiego, w tym bezpieczeństwa Polski. Rosja jest blisko, jest nawet – jako obwód kaliningradzki – naszym sąsiadem. USA są daleko, musimy pamiętać o żelaznych prawach geopolityki.

Kolejny powód to zachowanie naszych europejskich sąsiadów. Popatrzmy na Węgry, na Słowację, na Czechy, popatrzmy na Austrię… Z kim jesteśmy? Z Litwą. No ale równocześnie jesteśmy śmiertelnie skłóceni z tąże Litwą na gruncie starań o dobro litewskich Polaków. Tych Polaków, którzy – jak się okazało – wyznają raczej opcję prorosyjską… Jesteśmy z Niemcami, jednak gdy czytam apel podpisany m.in. przez byłego prezydenta Niemiec Romana Herzoga, to i tu zapala mi się ostrzegawcze światełko. Obyśmy nie stali się takim bohaterem jak bohater „Monizy Clavier” Sławomira Mrożka.


Autor jest literaturoznawcą, profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, publicystą, redaktorem naczelnym Polskiego Słownika Biograficznego

Tekst pochodzi z najnowszego numeru „Zdania” i jest pokłosiem spotkania dyskusyjnego zorganizowanego przez Stowarzyszenie Kuźnica. Prof. Romanowski jako jeden z panelistów wygłosił na nim referat i wziął udział w podsumowaniu dyskusji.

„Zdanie” jest dostępne w sieci Empik w 80 miastach. Adres redakcji: 31-052 Kraków, ul. Miodowa 41, e-mail: kuznica41@interia.pl.


Odgrodziliśmy się od sąsiadów Głos w dyskusji na spotkaniu w Kuźnicy

Po 1795 r. zabór rosyjski był bez wątpienia zaborem najłagodniejszym. Zachowano statut litewski, w miejsce Szkoły Głównej Wielkiego Księstwa powstała Szkoła Główna Wileńska, a w 1803 r. Uniwersytet Wileński, gdzie wykładali m.in. Lelewel, Śniadecki i Groddeck, a studiował Adam Mickiewicz… Ten odebrał edukację na takim poziomie, mierzonym choćby znajomością łaciny, że patrzył na Francuzów jak na barbarzyńców. W carskim Uniwersytecie Wileńskim podtrzymano reformy dokonane przez naszą Komisję Edukacji Narodowej. Wtedy też powstało Gimnazjum Wołyńskie, czyli Liceum Krzemienieckie.

Innym przykładem jest książę Adam Czartoryski, który pełnił w pewnym okresie funkcję ministra spraw zagranicznych Rosji. Dlatego historię stosunków polsko-rosyjskich należy postrzegać także w tej perspektywie, a nie tylko wedle murawjowowskiego czy stalinowskiego modelu. Serwowany nam w potocznym obiegu wykład dziejów Polski jest prostacki, a przez swoje prostactwo głęboko zafałszowany.

Co do „polskiego” Kijowa. Z tym miastem związany był nie tylko Iwaszkiewicz, ale też młody Leśmian. Kiedyś pod moim kierunkiem powstała praca doktorska „Polski Kijów romantyczny”. A skąd to się wzięło? Od XVII-XVIII w. Kijów był miastem przygranicznym rosyjskim. Ale po II rozbiorze w 1793 r. stał się centralnym miastem Ukrainy. To tam zjeżdżali na kontrakty właściciele ziemscy, czyli szlachta, która mówiła po polsku i za Polaków się uważała. Jeśli więc w XIX w. Kijów stał się, choćby w dziesiątej części, miastem polskim, to jest to dziedzictwo II rozbioru!

Co się tyczy zmiany granic i prawa do samostanowienia. Na Krymie i na wschodniej Ukrainie dokonuje się to jednak nie drogą porozumienia, tylko manu militari. A jak było w roku 1920 w naszym sporze o Wilno? Wkroczyła tam – rzekomo zbuntowana – dywizja polskiego wojska, a potem odbyły się wybory, zbojkotowane przez ludność niepolską. Dziś na Ukrainie wszystko odbywa się „na rosyjskich bagnetach”. Jeżeli w ten sposób odrywa się od Ukrainy część jej terytorium (Krym), to czy można sobie wyobrazić, by na analogicznych zasadach potraktować część terytorium Rosji – Czeczenię?

Gdy patrzę na naszą politykę wschodnią, która się dobrze zaczynała na początku lat 90., to pytam: jaki jest jej punkt dojścia? Z Rosją jesteśmy poróżnieni w sprawie Ukrainy. Z Litwą jesteśmy poróżnieni w sprawie tamtejszych Polaków, przy czym nasz minister spraw zagranicznych w pewnym momencie oświadczył, że jego noga tam nie postanie, póki Litwini nie zrobią tego, czego on chce. Stosunki z Białorusią są złe, bo Łukaszenka jest za bardzo prorosyjski. Stosunki z Ukrainą są świetne, ale gdy chodzi o nasz udział w rozmowach międzypaństwowych, to Ukraińcy wolą tam nas nie widzieć, bo raczej popsujemy sprawę. Bilans polskiej polityki wschodniej przedstawia się więc zastraszająco.

A gdy popatrzymy na stosunki z innymi państwami, to w środkowej Europie jesteśmy osamotnieni. Odgrodziliśmy się nie tylko od Rosji, ale i od innych sąsiadów. A to znaczy, że gdzieś zabrnęliśmy, że jesteśmy jako państwo na jałowym biegu.

Foto: EASTNEWS

Strony: 1 2 3

Wydanie: 2015, 39/2015

Kategorie: Opinie

Komentarze

  1. jednrek
    jednrek 26 listopada, 2016, 17:33

    Prosze wybaczyć kiedy w podobnym tonie któs napisze o barbarzynstwie NIEMIECKIM KATYN to PRYSZCZ proszę wybaczyć bo przez 27 lat Katyń Katyń Katyn a gdzie Warszawska WOLA w kilka dni wymordowano około 60 tys. POLAKÓW // http://okres-prl.blog.onet.pl/2013/11/27/pieklo-za-drutami-2/

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy