W świecie mężczyzn feministka jest nie do zaakceptowania. Bez względu na to, czy jest premierem, ministrem czy bizneswoman Prof. Bożena Chołuj – profesor Uniwersytetu Warszawskiego i Europejskiego Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Menem, germanistka, kulturoznawczyni, specjalistka gender studies – Dlaczego w Polsce ciągle wszyscy boją się feministek? – Odpowiedzi trzeba szukać nie w tym, co jest, ale w tym, co było. A sięgać trzeba do czasów Polski komunistycznej. Weźmy historię pisma „Kobieta i Życie”. Początkowo tworzyły je działaczki przedwojennych ruchów emancypacyjnych. Ale szybko ukrócono ich działalność. Nie przyjmowano artykułów do publikacji, wyrzucano ze stanowisk. Podobne problemy miały też organizacje kobiece: Koło Gospodyń Wiejskich i Liga Kobiet Polskich. Wbrew odgórnym nakazom w latach 60. liga organizowała dla kobiet miejsca pracy. Za tę działalność została ukarana – odebrano jej status organizacji masowej. Władza komunistyczna, żeby się ukonstytuować, chętnie posługiwała się motywem wroga, którego sama konstruowała. Po II wojnie światowej, co oczywiste, były to Niemcy. A i ruch kobiecy traktowano wtedy jak wynik mieszczańskiego zepsucia. Jeśli chodzi o kobiety dzisiaj, każde przejęcie władzy wiąże się z walką o symbole. Na początku lat 90. Sejm pełen był posłów, którzy ostro dyskutowali na temat ustawy antyaborcyjnej, orła w koronie i krzyża. Czyli symboli, przy których ekonomia i gospodarka schodzą na dalszy plan. I w ramach symboli związanych z rodziną, podziałem na sferę publiczną i prywatną stworzono nowego wroga – feministkę. – Czy dlatego popularne, wyzwolone Polki, które coś w życiu osiągnęły, podkreślają czasem, że nie są feministkami? – Ten fenomen jest już dobrze zbadany przez socjologów i socjolożki na Zachodzie. Kobiety, które osiągnęły wysokie stanowiska, nawet jeżeli nie odczuły dyskryminacji na własnej skórze, doskonale wiedzą, że muszą się bardzo starać, żeby utrzymać wypracowaną pozycję wśród mężczyzn. Jest takie powiedzenie: „Jeśli wejdziesz między wrony, musisz krakać jak i one”… Coś w tym jest. W świecie zdominowanym przez mężczyzn feministka byłaby nie do zaakceptowania. I czy jest premierem, bizneswoman, szefową partii, nie może sobie pozwolić na izolację. Dlatego odżegnuje się od feminizmu. Albo w łagodniejszej wersji brzmi to: „Jestem feministką, ale kocham mężczyzn”. – Ponoć istnieje męska solidarność. A o kobietach mówi się, że jedna drugą utopiłaby w łyżce wody. Szczególnie w relacjach: szefowa-pracownica. Skąd to się bierze? – Kobiety działają w sferze publicznej dopiero od niedawna. Nie mamy tych setek lat doświadczenia, co mężczyźni, którzy uczyli się stawiania, odpierania zarzutów i tworzenia wspólnego frontu na forum publicznym. Kobiety jeszcze w XIX w. były od siebie izolowane. W publicznym miejscu dama mogła się pokazać tylko z przyzwoitką, a w sądzie reprezentował ją mężczyzna. Kobieta była albo matką i żoną, albo prostytutką, albo „czymś”, czyli robotnicą, służącą. Jeśli popatrzymy, jak długo próbowano kobiety powstrzymać przed samodzielnością, to nietrudno zrozumieć, że mamy zaległości. Jesteśmy wyzwolone, ale nie mamy treningu społecznego. – Do feminizmu w Polsce podchodzi się bardzo hasłowo. Że jest to tylko jeden, konkretny styl zachowania, jedna konkretna postawa, nawet wygląd… – Wszystko dlatego, że ciągle nie potrafimy, jako społeczeństwo, prowadzić kulturalnej debaty publicznej. Ale czemu tu się dziwić, skoro sami politycy potrafią tylko się kłócić, mają problemy z formułowaniem myśli i logicznych wniosków? Myślenie społeczeństwa w dużej mierze kierowane jest tym, co się dzieje w mediach, w polityce. Jak popatrzymy na Pospieszalskiego, Wojewódzkiego, to widać od razu, że tam dyskutuje się wyłącznie na poziomie haseł. Nikt nie stara się rzucić nowego światła na temat, dojść do nowych wniosków, dać szansy innemu sposobowi myślenia. Feminizm? To ten ruch be, antykościelny? Dlatego nie dziwię się, że Polacy w swej masie nie rozumieją albo boją się feminizmu. To samo dotyczy konstytucji europejskiej i innych problemów. – Dlaczego, mimo całej walki o prawa kobiet, ciągle lepiej słychać ludzi krytykujących feministki niż same zainteresowane? – Gdy tylko feministka zaczyna mówić, szybko zostaje obrzucona gradem ostrych pytań. No i zanim w ogóle coś powie, jest już z góry charakteryzowana tymi pytaniami, musi się bronić. Często feministkom nie starcza cierpliwości, by po raz kolejny odpierać zarzuty, na które już wielokrotnie odpowiadały. Inna sprawa to dostęp do mediów. „Zadra”
Tagi:
Paulina Nowosielska









