Polska jest kryptą

Polska jest kryptą

Reakcja społeczeństwa na tragedię smoleńską była wzruszająca. Polska okryła się żałobą. Sama, spontanicznie. Naprawdę przez pierwsze godziny, a nawet dni, nie trzeba by było nawet ogłaszać urzędowo żałoby narodowej, ludzie sami ją ogłosili. Spontanicznie, bez żadnego polecenia, a nawet zachęty, ludzie szli pod Pałac Prezydencki zapalić znicze. Sami przypinali sobie czarne kokardki. Naprawdę nie było prawicy ani lewicy. Była Polska okryta żałobą. Wszak w katastrofie zginął Prezydent Rzeczypospolitej, a wraz z nim Pierwsza Dama i 94 inne osoby. Wśród nich elita wojska, wielu wybitnych polityków wszystkich opcji, duchowni różnych wyznań, przedstawiciele Rodzin Katyńskich i ci, którzy z nimi lecieli, pełniąc swą normalną służbę: oficerowie BOR i obsługa samolotu. Ojczyzna na kilkanaście godzin przestała być pojęciem abstrakcyjnym. Stała się czymś realnym. Polacy spontanicznie wykazali solidarność i przywiązanie do państwa i jego symboli. Jednym z symboli państwa był niewątpliwie jego prezydent. Nieważne, że akurat nazywał się Lech Kaczyński, nieważne, że dotąd nie cieszył się poparciem większości obywateli. W chwili tragedii, której padł ofiarą, był prezydentem wszystkich Polaków, choć przedtem był jedynie prezydentem jednej partii. Nikt przyzwoity w tych tragicznych chwilach po katastrofie nawet o tym nie myślał. I pewnie by nie pomyślał. Polska gotowa była pożegnać swego prezydenta, swój symbol, symbol Rzeczypospolitej. I tak pewnie by się stało. Gdy jednak rozeszła się wieść, że kard. Dziwisz w porozumieniu z rodziną tragicznie zmarłego prezydenta, nie pytając władz państwowych o zdanie, postanowił pochować go na Wawelu, wywyższyć spośród wszystkich prezydentów Rzeczypospolitej, czyniąc z niego bohatera narodowego, na równi z Kościuszką czy Piłsudskim, siłą rzeczy rozpętało to dyskusję o prezydenturze Lecha Kaczyńskiego. Dyskusję, która w sposób oczywisty musiała przypomnieć, jaka to była prezydentura i jak dotąd była oceniana. Wszak Lech Kaczyński był patronem obłędnej idei IV RP, którą społeczeństwo jednoznacznie odrzuciło w wyborach 2007 r. Musiała przypomnieć wszystko to, co Polacy gotowi byli w obliczu majestatu śmierci jeśli nie zapomnieć, to przynajmniej przykryć milczeniem. Gdyby na miejsce pochówku wybrano katedrę św. Jana w Warszawie, gdyby tragicznie zmarłego prezydenta złożono obok innych prezydentów niepodległej Rzeczypospolitej, wszystko byłoby normalne. Wybór Wawelu to przekreślił. Przekreślił dotychczasową jedność w żałobie, dramatycznie podzielił naród. Bo większość Polaków szanowała godność Prezydenta Rzeczypospolitej, ale nie godziła się z oceną, że prezydent Lech Kaczyński dokonał czegoś więcej niż Narutowicz, Wojciechowski czy Mościcki. Nie godziła się z oceną, że jest on równy Kościuszce czy Piłsudskiemu. Równocześnie większość Polaków musiała sobie zadać pytanie, czy Kościół, a nawet nie Kościół, ale pojedynczy jego hierarcha, ma prawo decydować, który z prezydentów jest godzien Wawelu, a który nie, a demokratycznie wybranym władzom państwowym nic do tego. Świadomie czy nieświadomie kard. Dziwisz przerwał prawdziwą żałobę narodową. Rację miał marszałek Senatu Borusewicz, mówiąc powściągliwie: „Śmierć nas połączyła, podzielił nas pogrzeb”. Siłą rzeczy zrodziło się pytanie, czy krypty katedry wawelskiej to to samo co parafialny cmentarz, że o tym, kto tam będzie pochowany, decydować może wyłącznie lokalna władza kościelna. Władzom państwowym nic nie można zarzucić. Działały sprawnie i godnie. Sprowadzanie zwłok do kraju i organizacja ceremonii żałobnych były bez zarzutu. Wszystkie wystąpienia zarówno marszałka Komorowskiego, jak i premiera Tuska były niezwykle mądre i wzruszające. Nie przeszkodziło to niektórym zarzucić Komorowskiemu, że nie płakał, a powinien, Tuskowi zaś, że nie krył łez, a płakać przecież nie miał prawa, bo dotąd krytykował prezydenta. Ale Tusk i Komorowski najwyraźniej zostali usunięci w cień. Na plan pierwszy wyszli arcybiskupi i biskupi. To oni nadawali ton uroczystościom. To ich homilie nadawały ton polskiej żałobie. To oni próbowali ją zagospodarować. Niektórzy hierarchowie w swoich homiliach dokonywali ocen, kto jest, a kto nie jest polskim patriotą, która wizja Polski jest dobra, która zła. Nie kryli swej sympatii do idei IV RP i jej promotorów. Może pierwszy raz mieli okazję te swoje polityczne sympatie tak jawnie zademonstrować. Autentyczną, niewymuszoną przez nikogo narodową żałobę udało się też skutecznie wypaczyć mediom, w szczególności telewizji. Epatowania żałobnym patosem przez tydzień nie jest w stanie znieść żadne zdrowe społeczeństwo. Telewizja poddała społeczeństwo

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 17/2010, 2010

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki