Polki zrobiły antyreklamę żeńskiej piłce nożnej – po raz pierwszy zobaczyłem w całości mecz naszej drużyny narodowej i na następne pół wieku jestem wyleczony. Wystarczą mi męki z kadrą męską, która w toporności i nieudacznictwie wydaje się niedościgniona – dziewczęta grają tak samo źle, tylko biegają trzy razy wolniej i strzelają (nadzwyczaj rzadko) dwa razy słabiej. To już za dużo nawet na moją masochistyczną skłonność do oglądania wszelkich zmagań futbolowych biało-czerwonych.
Po meczu z Niemkami w narodzie były niejakie nadzieje, ponieważ nasze piłkarki utrzymały remis do przerwy, a i w drugiej odsłonie pokazały niejaką waleczność, bo powiedzieć, że dotrzymywały kroku Niemkom, byłoby jednak przesadą. Nieliczne głosy rozsądku podszytego niepokojem ostrzegały, że nasza kadra straciła tyle sił, że przeciw równie mocnej Szwecji wyjdzie na miękkich nogach – tak też się stało, nasze zawodniczki nie miały absolutnie żadnych argumentów przeciw Skandynawkom – to była różnica klas. Jeśli więc ktoś sobie roił, że wczesnoletni kryzys reprezentacyjny we wszystkich kategoriach wiekowych zostanie zażegnany udanym występem Polek, musiał przeżyć ponure déjà vu: znowu mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor i wypad z imprezy. Zmobilizowałem wielu znajomych do tego, by nie ignorowali mistrzostw Europy tylko dlatego, że grają kobiety, ale już po kwadransie zaczęli mi wysyłać SMS-y z pretensjami. „Kuczok, ja rozumiem inkluzywność i równouprawnienie, ale już wolę amp futbol albo piłkę niewidomych” – byłem wobec tych kąśliwości bezradny jak nasze obrończynie wobec skocznych, wysokopiennych blondyn z Północy.
Trudno, pozostaje poczekać, aż dogonimy na murawach resztę świata, a na razie pocieszać się możemy sukcesami jednej Polki, która na trawie radzi sobie w tym roku fenomenalnie, jak nigdy wcześniej. Iga Świątek zaszła na kortach Wimbledonu dalej niż kiedykolwiek w karierze, co imponuje tym bardziej, że tegoroczny turniej był prawdziwą rzezią faworytek – w ćwierćfinałach oprócz Świątek i Aryny Sabalenki zameldowała się tylko jedna zawodniczka z czołowej dziesiątki WTA. Być może to efekt zluzowania presji ciągłego utrzymywania się na szczycie rankingów, a może skuteczność nowego trenera, Wima Fissette’a, najpewniej jedno i drugie, wszelako od maja Iga zalicza sukcesy w kolejnych










