Polska racja stanu: być pionkiem w wielkiej grze

Polska racja stanu: być pionkiem w wielkiej grze

W „Gazecie Wyborczej” można było przeczytać (autor Mirosław Czech), że prezydent Kaczyński naraziłby się na proces przed Trybunałem Stanu, gdyby podczas miniwojny gruzińskiej (którą angielski minister Jim Murphy nazywa „groteskową”) nie wzywał w Tbilisi do walki z Rosją. Okazuje się, że w wyobraźni niektórych ludzi Gruzja już znajduje się pod polską protekcją i państwo polskie, mocą własnej racji stanu, nie potrzebując oparcia w międzynarodowych traktatach, jest zobowiązane walczyć o Gruzję, te polskie kresy na Kaukazie. Nie życzę panu prezydentowi źle ani dobrze i tylko bym chciał słyszeć, jak Trybunał Stanu udowadnia mu, że powstrzymując się dyplomatycznie przed wzywaniem do walki z Rosją, naraził na niebezpieczeństwo państwo polskie. Wojna gruzińska wywołała w Polsce szczególny rodzaj entuzjazmu; taki, jaki przeżywają uczeni, gdy ich hipotezy znajdują nagle doświadczalne potwierdzenie. Teraz – krzyknęli jednym głosem politycy i ich dziennikarska obsługa – nie mamy już żadnych złudzeń co do Rosji! Jakie złudzenia mieli do tej pory? Głosili przecież bezustannie, że Putin odbudowuje imperium i kieruje Rosję na drogę zagranicznego podboju oraz wewnętrznego ucisku. Moskwa czyha na niepodległość Gruzji, Estonii, Łotwy, Litwy, a przede wszystkim Polski. Sprzedaje gaz, aby w zimie zakręcać kurki i zamrażać Ukraińców, jak ich przedtem morzyła głodem. Gazprom jest słabo zakamuflowanym imperializmem, który swymi rurami chce wiązać ręce i nogi krajom europejskim. Polska prasa umiarkowana między wierszami, a normalna expressis verbis nie pozwala zapomnieć, że Putin morduje dziennikarzy, truje widzów w teatrze Na Dubrowce, strzela do dzieci w Biesłanie i wysadza w powietrze bloki mieszkalne w Moskwie. I teraz, zarówno ci, co to pisali, jak i ci, którzy w to wierzyli, mówią, że po gruzińskiej wojnie stracili wszystkie złudzenia co do Rosji. Gdyby dać wiarę temu, co prasa pisze, a mędrcy telewizyjni głoszą swoimi ustami, można by popaść w panikę ze strachu przed nadciągającą wojną. Zwłaszcza baza rakietowa (czy antyrakietowa), jaką Amerykanie postanowili umieścić w Polsce, dostarcza stałej podniety do wytwarzania nastroju tuż-przed-wojennego. Jeśli co dobrego można powiedzieć o polskich politykach i dziennikarzach, to to, że od początku nie wierzyli w wersję dla idiotów, że „tarcza” ma chronić przed atakiem z Iranu i północnej Korei. Nie przyjęli tej wersji nawet jako dyplomatycznego kamuflażu i otwarcie mówią, że „tarcza” jest wymierzona w Rosję. Z tego właśnie powodu przyjęli „tarczę” jako dar z nieba i popadali w przestrach, gdy pojawiały się pogłoski, że może ona być umieszczona w innym kraju. Polska polityka kręci się w kółko wokół Rosji. Wszystkie ważniejsze problemy rozpatruje się pod kątem walki z rosyjskim imperializmem. Nie mamy innej polityki prócz wschodniej. Unia Europejska interesuje klasę polityczną tylko jako siła, którą można przynajmniej na jakąś okazję skierować przeciw Rosji. Z tego względu Polska jest użyteczna dla Stanów Zjednoczonych, i w tym tkwi przyczyna, że ani Niemcy, ani Francja nie mogą nawiązać z Polską komunikatywnego dialogu, nie mówiąc już o lojalnym współdziałaniu. Zbigniew Brzeziński wypowiada się od pewnego czasu z irytacją o amerykańskiej polityce skoncentrowanej na „walce z terroryzmem”, która w rzeczywistości jest ostrym konfliktem z Arabami i światem islamu. Brzeziński jest jastrzębiem i nie o pokój mu chodzi. Uważa on, że rządy w Waszyngtonie rozmijają się z powołaniem Ameryki, z jej misją; że wybrały sobie drugorzędny cel wrogości, zaniedbując ten rejon globu, na którym ma się rozstrzygnąć walka o hegemonię nad światem. Eurazja, a nie Bliski Wschód „jest szachownicą, na której toczy się walka o światową hegemonię”. Dobrze to dla nas czy źle, Brzeziński w tym miejscu ma rację. Nie myli się również, gdy pisze, że dla Stanów Zjednoczonych „najważniejsze zadanie polega na tym, aby w Europie i Azji nie pojawił się żaden współzawodnik zdolny zdominować ten kontynent i rzucić wyzwanie Ameryce”. Tym współzawodnikiem może być tylko Rosja i Brzeziński przedstawia cały arsenał środków, jakie trzeba zastosować, aby Rosji na to nie pozwolić. Wydaje się, że postulaty Brzezińskiego nie tyle siłą jego elokwencji, co siłą faktu będą spełnione. Już się spełniają. Po kompromitującej klęsce w Iraku i bez widoków na zwycięstwo w Afganistanie, Stany Zjednoczone zwiększają swoje zainteresowanie Eurazją, a Rosją w szczególności. I to, co dotąd było robione nieraz dyskretnie, teraz wystąpi z ostentacją. Amerykanie będą przeszkadzać wszystkiemu, co mogłoby Rosję wzmocnić politycznie lub

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2008, 40/2008

Kategorie: Bronisław Łagowski, Felietony