Polski bigos na Litwie

Polski bigos na Litwie

Łatwiej dziś dogadać się z Litwinami. Ale związkowi Polaków grozi rozpad W Wilnie praktycznie wszędzie można porozumieć się dzisiaj w języku polskim. Na pytania naszych rodaków taksówkarze, sprzedawczynie w sklepach, nawet policjanci spontanicznie odpowiadają w śpiewnej, choć często łamanej polszczyźnie. Pozornie to nic dziwnego w mieście Mickiewicza i Ignacego Domeyki, ale osoby, które odwiedzały litewską stolicę wcześniej, dobrze pamiętają, że na początku lat 90. miejscowi Litwini demonstracyjnie dawali do zrozumienia, że nie rozumieją po polsku. . “Litwini przestali się bać, że odbierzemy im Wilno”, tłumaczy, pół żartem, pół serio, dzisiejszą sytuację Czesław Okińczyc, znany polski biznesmen i równocześnie doradca ds. zagranicznych prezydenta Litwy, Valdasa Adamkusa. Rodząca się w bólach na początku lat 90. niepodległa Litwa rzeczywiście ma już za sobą najbardziej emocjonalny etap podkreślania swojej narodowej odrębności, a także nerwowego akcentowania swojej integralności terytorialnej. Nacjonalistyczna organizacja Vilnija rzadziej oskarża Polaków o chęć oderwania Wileńszczyzny od reszty kraju, bo – jak mówi Okińczyc – “ludzie rozumieją, że to paranoja polityczna, a nie realna groźba”. Nawet osławiony “Kalendarz Litwina”, zawierający mapę, na której w granicach Litwy znalazła się m.in. Suwalszczyzna, a który wywołał tyle emocji w polskiej prasie, pod wieżą Gedymina wywołuje najwyżej wzruszenie ramion. “Gdyby wasza prasa nie zrobiła wokół “Kalendarza” takiego szumu, Litwini pewnie nie wiedzieliby nawet, że coś takiego istnieje”, mówi Remigjius Motuzas, dyrektor departamentu mniejszości narodowych w rządzie litewskim. O normalizacji stosunków narodowościowych na Wileńszczyźnie, podkreślają w rozmowach z polskim dziennikarzem przedstawiciele władz litewskich, najlepiej świadczą m.in. takie fakty, jak ułaskawienie przez prezydenta Adamkusa w ostatnim czasie Polaków skazanych na kary więzienia za sabotowanie na początku lat 90. ogłoszonej właśnie niepodległości kraju, a także wejście po raz pierwszy od 1990 r. reprezentantów polskiej mniejszości do zarządu miejskiego Wilna i to w koalicji z prawicą, tradycyjnie uznawaną za niechętną Polakom i przywilejom dla narodowych mniejszości. “W ten sposób stanowiący 18% ludności litewskiej stolicy Polacy uzyskali realny wpływ na rządy w mieście”, podkreśla Remigijus Motuzas. Radni, Tadeusz Filipowicz i Wincenty Suchowiej, przewodniczą dwóm ważnym komisjom: ds. rozwoju samorządności i porządku publicznego oraz spraw socjalnych. W skali całego kraju także Polacy nie powinni narzekać, twierdzi Motuzas. W ciągu minionych 10 lat liczba uczniów w polskich szkołach i klasach wzrosła dwukrotnie, z 10 tys. do 21 tys. osób. W minionym okresie przetłumaczono na polski ponad 20 podręczników z litewskim programem nauczania. Tylko w roku 1999 otwarto dwie nowe szkoły polskie, dwie podstawówki uzyskały status liceów, powstały też 4 polskie przedszkola. Remigjius Motuzas nie ukrywa równocześnie, że w ostatnim okresie doszło w dziedzinie edukacji do pewnych zgrzytów. Reforma oświaty, wprowadzana na Litwie, zakładała, że szkoły powstawać będą tam, gdzie znajdzie się 70 chętnych do nauki. “Dla polskiej mniejszości taki próg, zwłaszcza w małych osiedlach, byłby zabójczy”, twierdzi przewodniczący Macierzy Szkolnej na Litwie, Józef Kwiatkowski. Departament mniejszości wywalczył obniżenie tej liczby do 15 uczniów, ale – narzekają polscy nauczyciele – jest to każdorazowo swobodna decyzja władz, a nie zapis w ustawie. Przy okazji reformy zmieniła się sytuacja z podręcznikami. Nowe książki drukowane są na razie głównie w języku litewskim. Polskie wersje są, przyznają władze, dużo droższe, bo dochodzi koszt tłumaczenia, wprowadzenia dodatkowych polskich znaków do składu, a wreszcie niskie nakłady wpływają na jednostkową cenę książek. W efekcie przeciętna polska szkoła na Wileńszczyźnie ma na zakup podręczników po 10 litów na ucznia rocznie, a jedna książka może kosztować dwadzieścia i więcej litów. Dobra wiadomość, słyszę w Wilnie, to obietnica Wspólnoty Polskiej, że Warszawa dołoży 800 tys. złotych na tłumaczenia podręczników z litewskiego na polski. Bardzo powoli rozwiązywany jest problem zwrotu ziemi, którą Polacy posiadali w okresie międzywojennym. W Wilnie padają deklaracje, że np. w rejonie solecznickim (gdzie 81% ludności to nasi rodacy) i w rejonie podwileńskim (63%) kwestia ta powinna być rozwiązana do końca 2000 r. Ciekawą opinię prezentuje lider Demokratycznej Partii Pracy, Ceslavas Jursenas. “Pana rodacy skarżą się do Warszawy, że zwrot ziemi idzie opornie. Sugerują, że Litwini nie chcą

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2000, 22/2000

Kategorie: Świat