Polskie wyspy

Polskie wyspy

Przez cały rok rodzice usilnie starali się być najlepszymi Niemcami w Niemczech, ale nie uznawali tej zasady podczas Bożego Narodzenia Nasza rodzina co niedziela zakładała marynareczki i wkraczała w chłodne mury. Przeciskaliśmy się przez tłum, mówiąc cicho „przepraszam”. Był jeszcze rok 1990, od dwóch lat prawie nie mówiliśmy po polsku, nasze języki już nieco zdrętwiały, kiedy wymawiały słowo „dziękuję”, a jednak w tym miejscu nadal pozwalaliśmy sobie na używanie polskiego: w polskiej parafii Berlin-Tempelhof. Wciskaliśmy się do ławki. To siedzenie w ścisku miało nas później przywieść do zguby. W niemieckim kościele też już byliśmy, krótko po przyjeździe. Rzuciło mi się w oczy, że Niemcy mieli duże tablice informujące, która pieśń ze śpiewnika będzie następna – nadzwyczaj praktyczny wynalazek, pozwalający przekartkować sobie śpiewnik, znaleźć odpowiedni ustęp i śledzić tekst. W polskim kościele czuliśmy się początkowo pewniej, bądź co bądź coś rozumieliśmy. Był to ostatni bastion naszej dawnej tożsamości i chociaż rodzice odnosili się wobec Kościoła raczej krytycznie, nie potrafili całkowicie z nim zerwać. Co więcej, wydawało się, że ich związek z polskim Kościołem w Niemczech stanie się silniejszy. Język, ubrania, jedzenie, telewizja – na naszej niemieckiej liście kontrolnej w ciągu dwóch lat sporo spraw udało się odhaczyć. Choć brakowało tam punktu odnoszącego się do tego, co robiliśmy w niedziele o godzinie 10. Większość Niemców tego dnia do późna raczyło się obfitym śniadaniem, z jajecznicą i odgrzewanymi bułeczkami, a więc w ogóle nie docierało do nich, że my w tym czasie, jak należy, wdychaliśmy kadzidło. W polskim kościele dawał się odczuć nadmiar wszystkiego. Jakby w oddaleniu od ojczyzny nie mogło się obyć bez przesadnej dawki kadzidła, głośno śpiewających babć, pewnej specyficznej teatralności. Organy, w swoim impecie także nieco niesamowite, były przyczyną, dla której chciałam tam wracać. Ten największy ze wszystkich instrumentów, przypominający wiernym o ich małości, dawał mi poczucie siły. Msza upływała mi na wyczekiwaniu końca, momentu, gdy organista po prostu grał. Nieliczni, którzy podczas tych końcowych akordów nadal siedzieli w ławkach, obracali się i patrzyli ku górze, czego nigdy nie rozumiałam, przecież muzyki nie da się oglądać! Ja siedziałam, najczęściej z zamkniętymi oczami, w swojej ławce, potężny dźwięk przepływał przez moje ciało i nie mogłam sobie wyobrazić, że w przyszłości coś zdoła poruszyć mnie bardziej. Rok później, kiedy miałam osiem lat, wzięłam pierwszą lekcję gry na pianinie, ale dopiero lata później wreszcie zasiadłam bezpośrednio przed organami. Pierwsza komunia, bierzmowanie, ślub, cotygodniowa spowiedź – polskie życie organizowane jest przez Kościół. I nawet jeśli się chce, nie sposób przed tym uciec. W Polsce kapłani często udzielają wywiadów i wypowiadają się na tematy polityczne w głównym wydaniu telewizyjnych wiadomości. Zarówno wtedy, jak i dzisiaj. Niemcy zapełniali swoje kościoły tylko w święta Bożego Narodzenia, w ich mieszkaniach nie wisiały też zdjęcia Karola Wojtyły. W Polsce polski papież należał do podstawowego inwentarza każdego gospodarstwa domowego, jak lodówka i suszarka do włosów. Najczęściej zdjęcie wisiało w sypialni, czasami w gabinecie, niemal zawsze w kuchni, Polacy uchodzili w końcu za gościnnych. U nas w Wejherowie i u mojej babci w Gdańsku nie było jednak papieża na ścianie, mój ojciec nie uznawał tego kultu jednostki. Różnice między niemieckim i polskim katolicyzmem ujawniały się także w samym kościele. Co na polskiej mszy przebiega inaczej: Wierni są zasadniczo głośniejsi od księdza, czy to podczas modlitwy, czy śpiewu. Kapłan z kolei nie jest człowiekiem skłonnym do upiększania, przynajmniej raz w trakcie kazania musi pojawić się słowo „piekło”. Kościół to miejsce na imprezy rekreacyjne. Kobiety noszą kapelusz (na zewnątrz!), a przynajmniej buty pasujące do kostiumu, mężczyźni: marynarkę, zawsze. W trakcie zbierania ofiary słychać brzęk monet (jest on celowy i wcale nie oznacza, że Polacy są bardziej hojni). Podczas zbierania ofiary ministrant czujnie sunie wzdłuż ławek. Bóg widzi wszystko. Jego pomocnicy na ziemi widzą więcej. Do komunii przystępują wszyscy. W końcu wcześniej można się wyspowiadać. Niedzielna msza zawsze, naprawdę zawsze, wywoływała u mnie głód i zmęczenie, specyficzną formę wycieńczenia, której poza tym nie znałam. Ale także później, po mojej pierwszej komunii, gdy mogłam skupić się na powolnym przeżuwaniu smutnego

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 50/2018

Kategorie: Obserwacje