Pornografia snajperska

Pornografia snajperska

Przypadkiem moje oko padło na pewien tekścik w portalu Gazeta.pl. Przecierałem zdumione oczy – już czytałem go, czytałem! Ale kilkanaście lat temu. Mam coraz bardziej dojmujące wrażenie, że w ogóle czytam cały czas teksty, które już czytałem. W sumie w logice kapitalistycznych mediów to racjonalne – po co pisać nowe, jak już jest napisane? Recykling fraz wychodzi poza tym taniej i jest przygotowaniem gruntu do tego, że media będą tworzone przez AI (sztuczną inteligencję). Każdy redaktor i dziennikarz ze szkoły medialnej AI ma niebotyczne przewagi nad tradycyjnymi wyrobnikami słów: nie śpi, tylko spełnia nieosiągalne dotąd marzenie kapitalistów mediowych – zasuwa 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu; nigdy nie ma kaca, okresu, zwykłego obniżenia nastroju, kłopotów w domu, braku kasy. Nie korzysta z urlopów, nie bierze chorobowego, nie tyle nigdy nie chce podwyżki, ile po prostu kasę ma gdzieś, w jego świecie ona nie gra żadnej roli. To taki sam proces jak akumulowane doświadczenie Ubera, który wciąż korzysta z ludzkich kierowców tylko po to, żeby na podstawie zapisów i analiz setek milionów przejazdów przygotować do pracy pojazdy autonomiczne. Ci dzisiejsi kierowcy to takie mięso taksiarskie. 13 lat temu moje zdumienie (a wręcz, co trzeba przyznać ze wstydem pewnym, oburzenie) wywołał tekścik, notka w tejże Gazecie.pl. Tekst informował o pewnym śmiertelnym strzale (tak naprawdę strzały były dwa) brytyjskiego snajpera do afgańskiego taliba podczas ówczesnej operacji w ramach wojny z terroryzmem. Sam strzał nie był powodem mojej gwałtownej reakcji – wiem, że żołnierze (a coraz częściej ich automatyczne sobowtóry, chodzące, jeżdżące, latające) strzelają do innych żołnierzy (w najlepszym wypadku) i takie zabijanie ludzi nazywa się fachowo „eliminacją celów”, podobnie jak w języku myśliwych nie istnieje słowo krew, ale wyłącznie „farba”. Poraził mnie język informacji o śmiercionośnym strzale żywcem przeniesiony z kolumn sportowych. Otóż ówczesne dwa strzały snajpera Craiga Harrisona (i w konsekwencji dwa martwe ciała) nazwano „rekordem świata”, a wynosił on 2475 m, chociaż komentujący to przedstawiciel producenta broni wyznał, że karabin ma skuteczną celność na poziomie 1600 m. Ale co potrafi zrobić dobry zawodnik, posługując się nawet marnym sprzętem… I oto kilka dni temu czytam notkę jakby wyjętą z przeszłości: nowym rekordzistą świata w strzelaniu do ludzi (ale czy wszyscy ludzie, do których się strzela, są naprawdę wciąż ludźmi?) jest 58-letni Wiaczesław Kowalski, biznesmen i sportowiec, obecnie snajper ukraińskiej jednostki wywiadu SBU, który miał oddać (oddał, oddał) śmiertelny (tak uważa sam Wiaczesław: „Nie ma szans, żeby przeżył”) strzał z odległości 3800 m (wot, tiochnika!). Trzeba oddać sprawiedliwość autorowi notki, Eugeniuszowi Diaczkowowi, że przepisał on, chwilami potykając się o polszczyznę, artykulik z „The Wall Street Journal”. Można by uznać, że autor zakochał się w tej historii, w bohaterskim snajperze, jego cudownym karabinie (produkcji ukraińskiej) i jeszcze wspanialszym pocisku (produkcji ukraińskiej), który jest taki dłuuugi: „Unikalny ukraiński nabój, który jest pociskiem 12,7 mm (.50 BMG) w ponownie skompresowanej łusce z naboju 14,5 mm (.114) używanego przez karabin maszynowy KPVT (wielkokalibrowy czołgowy karabin maszynowy Władimirowa). Nabój ma długość 16 cm” (pisownia oryginalna). No i ten rekord, rekord świata, porównanie z poprzednimi „rekordami”. 13 lat temu pytałem (chyba sam siebie), czy oprócz dziennikarzy ktoś wie, że bierze udział w jakiejś imprezie sportowej, biciu rekordów, konkurencji snajperów, którzy ścigają się, kto z dalszej pozycji zastrzeli człowieka. Czy są sędziowie na sali? Gdzie regulamin tej dyscypliny? Czy są kontrole antydopingowe? Kto potwierdza trafienie? Czy liczy się tylko martwy, czy wystarczy trafiony? A jak tylko trafiony, to czy ciężko, czy lekko? Kto bije brawo? Jak się rozlicza producent broni za rekord (świata!!!)? Sportowcy biorą udział w wojnach, walczą, zabijają. Są wówczas jednak żołnierzami, a nie sportowcami. Jak to się dzieje, że taki tekst w swojej kuriozalnej militarskości jest drukowalny, bo jego brutalizm jest już tak przezroczysty, niewidoczny, że redakcja go po prostu publikuje? Rosja wszystko tłumaczy? Wcześniej talibowie? Sprowadzanie wojennej kultury do sportowej zabawy jest czymś głęboko antyludzkim. Gdyby strzelali Rosjanie i tak się chwalili, mówiłbym to samo. Gdyby Polacy – także. Wojna nie jest dyscypliną sportową, a żywiące się

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2023, 50/2023

Kategorie: Felietony, Roman Kurkiewicz