Potęga spisku. Śmieszno i straszno

Potęga spisku. Śmieszno i straszno

Nie gasną wciąż echa najgłośniejszych bodaj na polskiej scenie politycznej wydarzeń ubiegłego tygodnia. Sprawy ministra Czumy i niedoszłego premiera z Krakowa Jana Marii Rokity obrastają otoczką humorystyczną, aby nie powiedzieć kabaretową. Rozdzierający pisk niedoszłego premiera, dzisiejszego nudziarza komentatora „Dziennika”: „Ratunkuuu, Niemcy mnie biją!” i reakcja polskich pasażerów samolotu dziś już tylko śmieszą. Czyżby Jan Maria Rokita, do niedawna twardy człowiek polskiej polityki, polityk chcący uchodzić za realistę, wierzył, że na jego histeryczny pisk polscy pasażerowie samolotu Lufthansy rzucą się z gołymi rękami na uzbrojonych policjantów niemieckich i odbiją swego ukochanego polityka? A potem co, uprowadzą samolot, wyrywając się z niemieckiej matni podobnie jak sławny okręt podwodny „Orzeł” swego czasu wyrwał się z Tallina? A może mieliby, zgodnie z regułami polityki historycznej, pięknie zginąć, w obronie Jana Marii, jego honoru i płaszcza, na pokładzie wrażego niemieckiego samolotu? W końcu nie będzie Niemiec pluł nam w płaszcz! Czy też może była to reakcja nieprzemyślana, instynktowna, i krzyk „Ratunku, Niemcy mnie biją!” mógł się wyrwać z piersi naszego bohatera równie dobrze jak okrzyk „Mamusiu, ratuj, oni mnie biją!”? Dość, że na ratunek nikt się nie rzucił, a głośne komentarze pasażerów bynajmniej nie były dla Rokity życzliwe. Znów okazało się, że przeciętny Polak ma więcej zdrowego rozsądku niż ponadprzeciętny polski polityk. Choć to jest pocieszające. Swoją drogą policja niemiecka działała w myśl zasady „zero tolerancji” (czyli reakcja z pełną surowością na najdrobniejszy przejaw naruszenia porządku). Rzecz w tym, że ja zawsze przed tą filozofią policji przestrzegałem, Jan Maria Rokita należał zaś do politycznego obozu tą filozofią zachwyconego. No to przynajmniej teraz wie, na czym „zero tolerancji” naprawdę polega. Sądząc z późniejszych wypowiedzi medialnych, Rokita nie zdobył się na odrobinę krytycznej refleksji. Nie miał nawet cienia wątpliwości, czy aby nie zachował się zbyt nierozważnie, licząc na większe poczucie humoru załogi samolotu i niemieckiej policji. (Swoją drogą, nie znam kraju, w którym policja wykazywałaby się poczuciem humoru). Zamiast potraktować całe zdarzenie z humorem i z pewnym dystansem, co przysporzyłoby mu sympatii, Rokita brnie w śmieszność, mówiąc z całą powagą o swojej wojnie z państwem niemieckim. To, że wtóruje mu w tym żona Nelly, to nic dziwnego. Odkąd Nelly zaczęła występować publicznie, nie jest już w stanie nikogo niczym zaskoczyć. Ale odezwały się głosy różnych prawicowych polityków, którzy w imię solidarności plemiennej zaczęli domagać się interwencji na szczeblu państwowym bądź co najmniej dyplomatycznym. „Naszego biją!”. No, może jeszcze nie biją, ale stosują wobec niego środki przymusu bezpośredniego, zgodnie ze wspomnianą, politykom prawicowym miłą zasadą „zero tolerancji”. Nawiasem mówiąc, nie jestem pewien, czy wkraczając do akcji, policjanci wiedzieli, że pacyfikują obywatela polskiego. Jestem natomiast pewien, że identyczna byłaby ich reakcja, gdyby chodziło o obywatela czeskiego, francuskiego czy niemieckiego. Ano, „zero tolerancji”. Procedury są bezwzględnie wdrażane w razie najdrobniejszego nawet naruszenia porządku. No i zostały. W Polsce więcej ludzi (z wyjątkiem wspomnianych prawicowych polityków z głębokimi kompleksami) z Rokity się śmieje, niż mu współczuje. Kabarety na długo będą miały temat dla swoich programów. Tymczasem nie gasną spory, czy min. Czuma ma jeszcze w Ameryce jakieś długi, czy już wszystkie, przymuszany sądowymi wyrokami, spłacił. Przyjedzie jakiś amerykański komornik meble w Ministerstwie Sprawiedliwości zajmować czy nie przyjedzie? Czy spłacanie długów dopiero po zapadłych wyrokach sądów cywilnych to ujma na honorze, czy nie? Czy godzi się, by ktoś taki był ministrem sprawiedliwości i prokuratorem generalnym w średnim kraju europejskim, czy nie? Spór taki łatwo rozstrzygnąć prostym pytaniem: „A czy ty, stary, pożyczyłbyś Czumie trzy stówki?”. Ale kpina kpiną, sprawa nie jest wcale do śmiechu. Nie chodzi nawet o to, że niektórzy zastanawiają się, czy urzędujący minister ma jeszcze długi, a jeśli ma, to czy napisał o nich w oświadczeniu majątkowym i w ankiecie „bezpieczeństwa osobistego” (w procedurze dostępu do tajemnic państwowych), które to oświadczenia składane są pod rygorem odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania. Nie chodzi nawet o to, czy odpowiednie służby państwowe (CBA w odniesieniu do oświadczenia majątkowego, a ABW w odniesieniu do certyfikatu bezpieczeństwa) wypełniły swe ustawowe obowiązki i czy prawdziwość tych

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 08/2009, 2009

Kategorie: Felietony, Jan Widacki
Tagi: Jan Widacki