Powódź brała wszystko

Słychać było szum ulewy i toczącej się z hukiem po ulicach wody, krzyki ludzi i wycie policyjnych kogutów  – Tej nocy nie zapomnę chyba nigdy – mówi pani Grażyna Michałowska z gdańskiej Oruni i pochyla głowę. – Nie umiem powiedzieć, co czułam, gdy strażacy wyrzucali mnie z mego domu. Słyszałam szum ulewy i toczącej się z hukiem po ulicach wody, krzyki ludzi i wycie policyjnych kogutów. Jazgot w uszach. Czułam, że tracę wszystko. Moje mieszkanie i sąsiednie zalewała woda. Nic nie zapowiadało kataklizmu. Nikt się nie spodziewał, że poniedziałkowa ulewa (9 lipca) w ciągu kilku godzin przemieni wiele ulic Gdańska, Wrzeszcza i Sopotu w rwące rzeki. W samym sercu Gdańska przy dworcu głównym woda utworzyła wielkie rozlewisko. Przykryła tory równo z peronami, zalała wszystkie urządzenia sterownicze, tunele, podmyła nasypy i wały. Pociągi dalekobieżne z Gdańska nie kursowały przez trzy dni. – Właśnie w poniedziałek około godz. 21 dojeżdżaliśmy do Gdańska, gdy woda pojawiła się pod nogami w korytarzu i przedziale – mówi Agata Górska z Warszawy. – Pociąg dziwnie się toczył. Kiedy się zatrzymał, kazano nam wysiadać. Wpadliśmy po pas w wodę. Gdańsk wyglądał jak miasto ze złego snu. Zamiast na wczasy do Jelitkowa trafiłam do sali gimnastycznej w szkole, gdzie koczują mieszkańcy Gdańska. Groza i strach Tragicznego wieczora woda brała wszystko. Zatapiała samochody. Tiry grzęzły wraz z ładunkiem. Wdzierała się do domów, zatapiała piwnice i sutereny. W barakach w południowej dzielnicy Gdańska ludzie chronili się na dachach. W wielu mieszkaniach na parterze pływały telewizory, wersalki i krzesła. Zrozpaczeni i osaczeni przez żywioł mieszkańcy Oruni, św. Wojciecha, Lipiec, Olszynki, Wrzeszcza próbowali przemieszczać swój dobytek na wyższe kondygnacje budynków. Walka z wielką wodą, która rozpoczęła się 9 lipca, będzie zmorą miasta jeszcze przez wiele miesięcy. Premier Buzek, który przybył na miejsce powodzi, przekazał na doraźną pomoc 1 mln zł. Mieszkańcy Gdańska twierdzą, że to kropla w morzu potrzeb, bo pojawiły się wstępne szacunki szkód po kataklizmie: ponad 200 mln zł – Gdańsk (sama policja poniosła straty szacowane na 500 tys. zł), Słupsk – ponad 2 mln zł. Według meldunku pogotowia ratunkowego, w czasie powodzi zginęły cztery osoby: dwie zasłabły, ratując swoje samochody; do umierającej 80-letniej kobiety pomoc na Orunię dotarła za późno… następnego dnia; zwłoki 45-letniego mężczyzny znaleziono nad ranem, 10 lipca, przy zbiegu ulic Grunwaldzkiej i Słowackiego, gdzie rwąca woda sięgała ponad półtora metra i tworzyła wielkie rozlewiska na torach tramwajowych i przelotowej trójpasmówce wiodącej z Gdańska do Gdyni. My z tym zostaniemy Z zagrożonych domów ewakuowano ponad dwa tysiące osób. Oficjalnie 650 rodzin znalazło się bez dachu nad głową. Urzędnicy miejskiego magistratu trzeciego dnia po kataklizmie pojawili się na Oruni, gdzie woda ciągle zalewała jeszcze 30 domów. – Nie wchodzili do zalanych mieszkań, bo pobrudziliby sobie garnitury – komentują ze złością mieszkańcy zatopionej części Gdańska. – Rozmawiali z nami jak z zadżumionymi. Z odległości. Mieszkania dla poszkodowanych będą prawdopodobnie kupowane na wolnym rynku. – Gdańsk nie ma wolnych zasobów mieszkaniowych – mówi Paweł Adamowicz, prezydent Gdańska. – Potrzeba środków na remonty wielu kamienic, co najmniej cztery kamienice na Oruni i we Wrzeszczu muszą być natychmiast rozebrane. Pilna jest naprawa ulic, jezdni, kanalizacji, linii energetycznych, telefonicznych, gazowych, odbudowa wałów przeciwpowodziowych, uregulowanie koryta rzeki Raduni. – Powódź pokonała biednych – krzyczą rozsierdzeni mieszkańcy Oruni. – Bogaci często nie rozumieją tego, co się tu dzieje. Oni się tam w Urzędzie Miasta obłożyli workami z piaskiem, a my tu gnijemy i śmierdzimy. – Latami będziemy odrabiać to, co straciliśmy w tę poniedziałkową noc – mówią mieszkańcy wielu domów. – Na kredyt robiłam remont. Skończyłam w maju przed uroczystością komunijną córki – płacze pani Wioletta. – Jestem na zasiłku dla bezrobotnych i sama wychowuję trójkę dzieci. Mąż zginął w wypadku samochodowym dwa lata temu. Znowu będę chodzić żebrać do opieki społecznej i Kościoła. – Teraz cała Polska jest poruszona

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 29/2001

Kategorie: Wydarzenia