Powściągliwość biskupów, szaleństwo władzy

Powściągliwość biskupów, szaleństwo władzy

Biskupi powinni wezwać rządzących – Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i Andrzeja Dudę – aby przełożyli wybory

1.

Można odnieść wrażenie, że Kościół pierwszy raz od dawna nie bierze udziału w kampanii wyborczej. Plakaty kandydata Prawa i Sprawiedliwości, Andrzeja Dudy, nie wiszą na kościelnych murach i płotach. Ambony nie zamieniają się w mównice polityczne okupowane przez działaczy PiS, jak to bywało choćby podczas ostatnich wyborów do Sejmu i Senatu. Ale to wszystko wyłącznie dlatego, że Kościołowi, podobnie jak całemu społeczeństwu, sen z powiek spędza COVID-19, który wywrócił nasze życie do góry nogami.

Ludzie martwią się więc o to, czy za miesiąc będą jeszcze mieli pracę. Przedsiębiorcy – czy nie zostaną zmuszeni do zamknięcia firm. Kościół z kolei o to, czy brak publicznych mszy, ale także komunii, ślubów i pogrzebów z dużą liczbą uczestników nie przełoży się na zapaść finansową parafii. Instytucje państwa, szczególnie związane ze służbą zdrowia, martwią się, czy przetrwają atak koronawirusa, gdy brakuje środków na podstawowy sprzęt medyczny. Jedynie partia władzy i sam kandydat PiS Andrzej Duda są zainteresowani tym, aby wybory prezydenckie odbywały się w cieniu zarazy. Czy zatem powinniśmy się cieszyć, że Kościół – na czele z episkopatem – jakby nabrał wody w usta i odpuścił sobie te quasi-wybory? Czy też przeciwnie, właśnie teraz, gdy na szali leży zdrowie i życie milionów Polek i Polaków, akurat głos episkopatu wzywający do zaprzestania tego politycznego szaleństwa powinien wybrzmieć jasno i donośnie?

2.

Pojawią się zaraz opinie, że lepiej, by Kościół jednak milczał, a hierarchowie zajęli się szukaniem sposobu, jak utrzymać swoje arcybiskupie pałace w dobie kryzysu. Zgoda, ale tylko częściowo. Kościół i, szerzej, religia to zbyt ważny element kształtujący życie społeczne w Polsce, by można było sobie pozwolić na luksus pomijania tej siły. W takiej czy innej formie chrześcijaństwo będzie kształtować wybory, postawy i światopogląd dużej części naszego społeczeństwa. Dobrze istotę tego sporu pokazał niemiecki filozof Georg Wilhelm Hegel, który w jednym z wykładów mówił: „Naród, który ma fałszywe pojęcie Boga, ma złe państwo, złe rządy, złe prawo”. Dlatego nasze życie publiczne przypomina dziś karykaturę przyzwoitego społeczeństwa i państwa. Jeśli nawet zepchniemy, w co wątpię, kościelne instytucje do kruchty, problem nie zniknie. Bo nad nami, nad naszym życiem, nad naszymi relacjami będzie się unosiło fałszywe pojęcie i wyobrażenie Boga, które będzie jak jad, sączący się i zatruwający nasze życie publiczne oraz nasze instytucje. Dlatego musimy wykonać pracę – edukacyjną i pedagogiczną – która pozwoli przywrócić do społecznego krwiobiegu prawdziwy obraz Boga: miłosiernego, troskliwego, współczującego, solidarnego. Odwracając stwierdzenie Hegla, trzeba powiedzieć: naród, który ma prawdziwe pojęcie Boga, ma dobre państwo, dobre rządy, dobre prawo.

Z tego nie wynika oczywiście, że jestem zwolennikiem zniesienia autonomii państwa i Kościoła. Zawsze gdy biskupi po cichu dogadywali się z politykami – zarówno lewicy, jak i prawicy – krytykowałem taki sposób działania. Negatywnie też oceniałem zaangażowanie duchownych w kampanie polityczne – od pozwoleń na występowanie działaczy partyjnych podczas mszy po wieszanie plakatów wyborczych na ogrodzeniach świątyń. A to dlatego, że pamiętam starą mądrość: Kościół, który bierze ślub z jakąś partią, najczęściej po wyborach zostaje wdową.

Kościół ma jednak prawo mówić o zasadach ważnych dla katolików jako obywateli: że udział w wyborach to powinność, że należy się kierować katolicką nauką Kościoła i dobrem wspólnym oraz głosować zgodnie z własnym sumieniem. Kościół więc nie kwestionuje demokracji, ale ją – na tym poziomie – wspiera.

Zdarzały się oczywiście takie wypowiedzi jak abp. Józefa Michalika, byłego szefa episkopatu: „Katolik ma obowiązek głosować na katolika, chrześcijanin na chrześcijanina, muzułmanin na muzułmanina, żyd na żyda, mason na masona, komunista na komunistę”. Ale, umówmy się, dziś takie postawienie sprawy to powód do wstydu, a nie dumy.

I rzecz ostatnia – znaki czasu. Od Soboru Watykańskiego II Kościół mówi, że jednym z jego kluczowych zadań jest odczytywanie tzw. znaków czasu, poprzez które Bóg mówi do swojego ludu. Dziś takim znakiem czasu jest pandemia koronawirusa. I dlatego biskupi nie mogą milczeć. Tym bardziej że w przestrzeni publicznej pojawiają się teorie, że zaraza to kara boska za homoseksualizm czy LGBT. Głoszone nie tylko przez przedstawicieli katolickiej prawicy, ale także przez niektórych księży. Znakiem czasu jest również to, że gdy ludzie walczą o życie, gdy grunt usuwa się im spod nóg, politycy partii władzy, dla których Kościół jest jedynym bodaj autorytetem, za wszelką cenę prą do wyborów, które narażają ludzkie życie i zdrowie. A to już nie jest polityka. To sfera moralności i przyzwoitości. I z tego testu na czytanie znaków czasu, z reakcji na nie bądź jej braku, Kościół będzie musiał przed Polakami się wytłumaczyć.

3.

Oczekiwanie, że Kościół zajmie jasne stanowisko w sprawie wyborów, jest duże. Tym bardziej że przy poprzednich wyborach, choćby do Sejmu i Senatu w 2019 r., biskupi nie mieli z tym problemu. Przypomnijmy więc apel, jaki w „Słowie przed wyborami” wygłosił abp Stanisław Gądecki. Raz, apelował o udział w wyborach: „Z moralnego punktu widzenia miłość ojczyzny i odpowiedzialność za dobro wspólne wymagają od wszystkich korzystania z prawa wyborczego”. Dwa, wskazał kryteria, którymi ma się kierować katolik przy wyborze: „Katolicy powinni popierać programy broniące prawa do życia od poczęcia do naturalnej śmierci, gwarantujące prawną definicję małżeństwa jako trwałego związku jednego mężczyzny i jednej kobiety, promujące politykę rodzinną, wspierające dzietność, gwarantujące prawo rodziców do wychowania własnego potomstwa zgodnie z wyznawaną wiarą i moralnymi przekonaniami. W związku z tym katolicy nie mogą wspierać programów, które promują aborcję, starają się przedefiniować instytucję małżeństwa, usiłują ograniczyć prawa rodziców w zakresie odpowiedzialności za wychowanie ich dzieci, propagują demoralizację dzieci i młodzieży. Nie mogą się decydować na wybór kandydata, który wyraża poglądy budzące zastrzeżenia z punktu widzenia moralnego oraz ryzykowne z punktu widzenia politycznego”.

I teraz, na ostatniej prostej tej niby-kampanii, również doczekaliśmy się komunikatu Rady Stałej Konferencji Episkopatu Polski. Biskupi zaznaczają, że Kościół nie ma mandatu, by uczestniczyć w czysto politycznych sporach na temat formy czy terminu wyborów, a tym bardziej, by opowiadać się za takim lub innym rozwiązaniem. Sęk w tym, że cały spór – wywołany przez koronawirusa – dotyczy właśnie przywołanych przez hierarchów spraw. Ta powściągliwość i niechęć wyrażenia bardziej stanowczych opinii w tak dramatycznej sytuacji jest bardzo zastanawiająca. Szczególnie że dalej hierarchowie piszą o kryteriach demokratycznych wyborów, które z obecnymi nie mają wiele wspólnego. Potwierdza to choćby komunikat Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. „Wybory prezydenckie w Polsce w obecnej formie nie spełniają wymogów Organizacji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie, by zostać uznane za demokratyczne”, oceniło Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka OBWE. Także polski Sąd Najwyższy w opinii dla Senatu nie zostawia suchej nitki na sposobie przygotowania przez PiS wyborów i ustawy kopertowej. Czytamy: „Ustawa sprowadza zagrożenie dla bezpieczeństwa i prywatności wyborców w ogromnej skali. Zagrożenie to ma charakter całkowicie nieproporcjonalny, ponieważ nie istnieje dobro chronione – nie jest nim przecież doręczenie pakietów wyborczych, a dobro poświęcane to bezpieczeństwo obywateli, ich prawo do prywatności, prawo do nieujawniania informacji o sobie”. Czytając choćby te opinie, biskupi nie widzą, że obecny proces wyborczy nijak się ma do zasad, które sami formułują?

Niemniej jednak biskupi proszą odpowiedzialnych za Polskę, „aby w dialogu między stronami poszukiwać takich rozwiązań, które nie budziłyby wątpliwości prawnych i podejrzenia nie tylko o naruszenie obowiązującego ładu konstytucyjnego, ale i przyjętych w demokratycznym społeczeństwie zasad wolnych i uczciwych wyborów. Prosimy, aby kierując się najlepszą wolą, w swoich działaniach szukali dobra wspólnego, którego wyrazem jest dziś zarówno życie, zdrowie oraz społeczny byt Polaków, jak i szerokie społeczne zaufanie do wspólnie wypracowanych przez lata procedur wyborczych demokratycznego państwa”. I dodają: „W tej trudnej sytuacji, jaką przeżywamy, powinniśmy dbać o kultywowanie dojrzałej demokracji, ochronę państwa prawa, budowanie – mimo różnic – kultury solidarności, także w sferze polityki”.

Choć komunikat Rady Stałej Episkopatu jest słuszny i znajduje się w nim wiele oczywistych i potrzebnych stwierdzeń, to zarazem napisany został w taki sposób, że zadowoli i rządzących, i opozycję, tylko nie zwykłych członków Kościoła. Pożywkę w nim znajdzie dla siebie i partia władzy, która chce nas zaciągnąć do wyborów, i opozycja, która chce ich odłożenia. Partia władzy, bo biskupi mówią, że nie są od wyznaczania terminu wyborów, choć wiemy, że te, które mają się odbyć 10 maja, narażają życie i zdrowie ludzi. A ochrona życia człowieka jest przecież najważniejsza. Dlatego hierarchowie nie powinni bawić się tu w niuanse i sofistykę. Opozycja też będzie rada, bo będzie przywoływać te słowa z komunikatu, w których mowa o szanowaniu „przyjętych w demokratycznym społeczeństwie zasad wolnych i uczciwych wyborów”, a obecne nie są uczciwe, gdyż nie było „normalnej” kampanii wyborczej. Postronni czy kościelni komentatorzy mogą teraz powiedzieć: „Chcieliście głosu Kościoła, to go macie. Przestańcie się czepiać”. Trudno mi sobie wyobrazić taką powściągliwość bp. Tadeusza Pieronka lub abp. Józefa Życińskiego, gdyby dziś z nami znosili trudy związane z koronawirusem. Ich mowa, choć można było z nimi się nie zgadzać, raczej zawsze brzmiała zgodnie z ewangeliczną zasadą: „Niech wasza mowa będzie: Tak, tak; nie, nie”. Dziś Rada Stała KEP wybiera inną postawę: „Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek”.

4.

To dziwi, gdyż biskupi zdają sobie przecież sprawę ze skali zagrożenia życia i zdrowia ludzi. Dlatego sami zamknęli świątynie – robili to niechętnie, ale wiedzieli, że w innym przypadku kościoły stałyby się miejscami rozprzestrzeniania się wirusa na jeszcze większą skalę. Jest więc oczywiste, że powinni wprost wezwać rządzących – prezesa Jarosława Kaczyńskiego, premiera Mateusza Morawieckiego i prezydenta Andrzeja Dudę – aby przełożyli wybory. Aby, mając na uwadze troskę o dobro wspólne, w tym przypadku najwyższe, jakim jest życie ludzkie, przełożyć wybory i zająć się walką z negatywnymi konsekwencjami koronawirusa. Jeśli nie naciskają w porę i nie w porę, jak mówi Ewangelia, jak to się ma do nieustannego powtarzania frazy, że Kościół popiera tzw. cywilizację życia? Jak to przekonanie ma się do faktu, że wybory w czasach zarazy, co pokazują choćby doświadczenia z Bawarii czy Francji, wiążą się zawsze z większą liczbą zakażonych COVID-19?

Taki apel wprost skierowany do wspomnianych polityków byłby tym bardziej zrozumiały, że rząd PiS i kandydat Duda nie chowają swojej wiary pod korcem. Przeciwnie, uważają, że Kościół z głoszonymi przez siebie wartościami jest dla państwa, które oni budują, tym, czym dusza dla ciała. A prezes Kaczyński przy każdej okazji przypomina: „Ręka podniesiona na Kościół jest ręką podniesioną na państwo”. Dziś biskupi, trzymając się tej poetyki, mogliby powiedzieć mocno: „Wybory w dobie zarazy to ręka podniesiona na polskie społeczeństwo. A ręka podniesiona na polskie społeczeństwo to ręka podniesiona na Kościół”. Zwłaszcza że rację miał amerykański pastor Martin L. King, gdy mówił: „Nasze życie zaczyna się kończyć w dniu, w którym zaczynamy przemilczać ważne tematy”.

Fot. Witold Rozbicki/REPORTER

Wydanie: 19/2020, 2020

Kategorie: Publicystyka

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy