Powstanie pielęgniarek
Tylko za Kościuszki mieliśmy insurekcję, reszta narodowych zrywów sprzeciwu to były powstania. Policzmy: listopadowe, styczniowe, śląskie, wielkopolskie, tragiczne – warszawskie, no i na końcu powstanie “Solidarności” – to ostatnie udane, choć nie dla wszystkich. Do udanych zaliczyć można jeszcze wielkopolskie i śląskie. Gdy wczoraj w południe odwiedziłem bramę wjazdową do Pałacu Paca, natrafiłem tam na tę samą nutę sprzeciwu, jaka towarzyszyła poprzednim zrywom wolnościowym. Za kratami bramy kilkadziesiąt pielęgniarek śpiewało kolędy, a mały tłumek odwiedzających zbuntowane siostry, stojący przed bramą, wtórował tym śpiewom z ogromnym zapałem. Niektórzy wznosili dłonie ze znakiem zwycięstwa, czyli z ułożoną palcami literą “V”. Słuchałem i patrzyłem nieco oszołomiony, jakże bowiem podobna atmosfera panuje zarówno wśród buntowniczych pielęgniarek, jak i w gromadach odwiedzających dzielne siostry – do tego, co było za czasów powstania “Solidarności”. Tyle że wówczas znaleźli się rozumni kapłani, wspierający bunt świętymi mszami. Teraz ludzie Kościoła jakby się bali poprzeć oficjalnie bunt. Nie widać ich przy bramie Pałacu Paca. Nie wiem, czy pielęgniarki osiągną swój cel, czy wywalczą sobie uczciwe wynagrodzenie? Boję się, że to współczesne nam powstanie pielęgniarek padnie jak większość poprzednich. Zostanie jednak niewyżyty bunt w sercach i umysłach ludzi, i to zarówno tych uczestniczących w proteście, jak i tych, co patrzą, współczują i solidaryzują się nie tylko w postaci paczek z jedzeniem, lecz i w postaci uznania powstania pielęgniarek za sprawiedliwe. Nie można wykluczyć, iż siostry – niezbyt zapewne świadome konsekwencji swoich poczynań – przecierają w świadomości społeczeństwa drogę do buntu powszechnego, który tylko patrzeć, jak może zagościć w całym kraju. Pielęgniarki muszą zapewne przegrać, gdyż rujnowane od 10 lat dochody budżetu, wspierane wyprzedażą, ponoć za grosze – jak to u bankruta – majątku narodowego nie pozwolą na uczciwe zapłacenie im za ich ciężką i odpowiedzialną pracę. Mamy dziwną sytuację z tym płaceniem. Pieniądze znajdują się zawsze wtedy, gdy w celu zjednania sobie wiernych urzędników kolejne władze mnożą ich liczbę. Komuna oddała władzę przy stanie ca 50 tysięcy urzędników. Mamy ich obecnie już 150 tysięcy. Jakoś nie było kłopotu ze znalezieniem pieniędzy na ich, nieraz wysokie, pobory. To samo dotyczy prezesów różnych firm państwowych czy samorządowych. Zawsze i było, i nadal – mimo ustawy ograniczającej te zarobki – jest sporo grosza na ten cel. Gdy jednak przychodzi do płacenia nauczycielom, uczonym, pielęgniarkom, lekarzom, bibliotekarzom – zawsze słyszymy tę samą piosenkę: w budżecie nie ma i nie będzie tak szybko pieniędzy na ten cel. Cele mamy bowiem lepsze i gorsze. Do lepszych zalicza się utrzymywanie rosnącej lawinowo gromady urzędników, jak również zjednywanie sobie wysokimi zarobkami kumpli władzy, przeważnie partyjnych, ze środowisk aktualnie będących przy władzy. Gorsze cele już wyliczyłem. Groźne – jak sądzę – jest trwające od 10 lat świadome rozwarstwianie społeczeństwa przez liberałów rekrutujących się bądź z prawicy ideowo-politycznej, bądź też z nawróconych z marksizmu na liberalizm ekonomistów, którym radość ze znalezienia się po właściwej stronie współczesnej myśli ekonomicznej zamąciła zdrowy rozum, który uczy, że w kraju, gdzie masowo “nowi Polacy” budują rezydencje ogrodzone pancernymi płotami od motłochu, zaś zbiedniałą hołotę wysiedla się na bruk z małymi dziećmi – musi, wcześniej czy później, dojść do gromadnego buntu skrzywdzonych i poniżonych. Łatwiej – jak przypuszczam – byłoby źle zarabiającym Polakom znosić upokorzenia będące konsekwencją niskich płac w sytuacji względnego wyrównania dochodów. Całkowita urawniłowka byłaby szkodliwa, lecz astronomiczne dysproporcje zarobków, jakie mamy teraz, muszą budzić gniew i skłaniać do buntu. Póki są to zarobki osiągane na własne ryzyko, na własnym majątku, sprawa nie wydaje się groźna. Gdy jednak dysproporcje dotyczą dochodów pobieranych z puli grosza publicznego, rodzi się wściekłość. Najbardziej denerwuje fakt, iż dla partyjnych kumpli zawsze są łatwo dostępne pieniądze publiczne. To, co widzieliśmy w sposobie rozdawania swoim stanowisk – faktycznie nie wymagających wielkiej pracy – w radach nadzorczych, musi budzić wściekłość, poczucie krzywdy i poniżenia wśród tych, co pracują za grosze i nie bardzo mają za co nakarmić dzieci. Co ciekawe, dla stosunków, jakie









