Praktyka irracjonalnych oczekiwań

Popyt konsumpcyjny rośnie w tym roku zaledwie o 1,7% i zbliżony przyrost PKB nie jest kwestią przypadku Przed rokiem kurs walutowy zbliżył się do 4,70 zł za dolara. Ówczesna Prezes NBP stwierdziła, że jest to poziom właściwy, odzwierciedlający rzeczywisty stan polskiej gospodarki i kondycję narodowej waluty. Gdy kilka miesięcy później opuszczała swoje stanowisko, też mówiła to samo, mimo że cyferki po przecinku się przestawiły i kurs na przełomie roku wynosił 4,07 zł za dolara. Myliła się w obu przypadkach, podobnie jak jej następca myli się później. Także w tym roku władze monetarne udzielają sprzecznych wypowiedzi. Dowodzą one, że nie tylko nie panują nad sytuacją, za którą są merytorycznie i politycznie odpowiedzialne, ale często mylą przyczyny ze skutkami i nie do końca rozumieją, co od czego zależy. Z pewnością zaś od ustawienia parametrów pieniężnych i ich koordynacji z polityką fiskalną zależy koniunktura gospodarcza, a więc w dłuższych okresach tempo wzrostu. Oczywiste przy tym jest – choć, jak się okazuje, wciąż nie dla wszystkich – że najłatwiej dostosowywać do zmieniających się warunków wewnętrznych i zewnętrznych parametry pieniężne, gdyż zmiany w sferze budżetu i podatków są dużo trudniejsze zarówno ze względów technicznych, jak i politycznych. Niestety, dostosowania takie nie mają miejsca i nowy rząd myli się, licząc, że wkrótce nastąpią. Zapłacimy za to wszyscy. Zresztą już płacimy. Zamierające tempo Niczego innego nie można było spodziewać się po wadliwej polityce pieniężnej i jej złej koordynacji z polityką budżetową, jak tylko zamierania tempa wzrostu gospodarczego. Oczywiście, z wszystkimi tego konsekwencjami dla spadku opłacalności produkcji, podupadania firm i ich bankructw (także sprywatyzowanych i na nowo założonych w wyniku oddolnej inicjatywy przedsiębiorców), wypierania niektórych polskich producentów z rynków zagranicznych, a w rezultacie także spadku dochodów. A spadek dochodów budżetu oznacza automatycznie konieczność spadku wydatków, jeśli deficyt nie może wzrosnąć ponad rozsądną miarę. A przecież nie może, przede wszystkim ze względu na trudności w jego sfinansowaniu. Teraz zaś nowy rząd i stare kierownictwo NBP ścigają się ze sobą w weryfikacji prognoz wzrostu w dół. I jeszcze trochę będą się ścigać, gdyż – o dziwo – nawet w końcu października prognozy banku centralnego na obecny rok są nierealistyczne. Tak więc ostatnio rząd skorygował założenia co do wzrostu PKB na ten rok do 1,5% (półtora roku temu – pamiętajmy – miało to jeszcze być ponad 5%!), a członkowie Rady Polityki Pieniężnej wypowiadający się zbyt wiele i zbyt często (bo zbyt często się mylący) konserwatywnie do 2%. Wydawałoby się, że należy stosować zasadę, iż im częściej ktoś się myli, tym rzadziej się wypowiada. Jest odwrotnie. Pewnie w myśl zasady, że w tym zgiełku już nikt się nie połapie, co kto mówi i robi, a tym samym, kto za co odpowiada. A tymczasem tempo wzrostu zamiera. Dobrze, że za dwa miesiące kończy się ten rok, bo gdybyśmy krążyli po orbicie trochę bardziej oddalonej od Słońca, to jeszcze trochę i już głoszono by minusowe wskaźniki wzrostu gospodarczego. A tak 2001 r. skończy się wzrostem PKB na poziomie 1,5%, choć niektóre niezależne ośrodki – na przykład zagraniczne banki inwestycyjne – ostrożnie dodają wskaźniki prognozowane przez rząd i NBP i wróżą nam wzrost o 1,7%. Pomyśleć, że kiedyś – nie tak dawno przecież – i te cyferki były odwrotnie ustawione. Przez rzeczywistość tworzoną odmienną polityką. Stłumiony popyt Wręcz kuriozalne w takiej sytuacji wydawać musi się stwierdzenie Prezesa NBP, że załamanie spadku tempa wzrostu gospodarczego spowodowane jest niskim tempem wzrostu popytu. Oczywiście, nie licząc uwarunkowań zewnętrznych, na które tak chętnie u nas (bo nie wszędzie) od lat zrzuca się odpowiedzialność za swoje błędy. Rzecz w tym, że w polityce poprzednich lat – tak budżetowej w latach 1998-2000, jak i w pieniężnej do chwili obecnej – jej autorom i wykonawcom chodziło właśnie o głębokie wygaszenie popytu, aby w ten sposób ograniczyć podwójny deficyt – budżetowy i na rachunku obrotów bieżących. Niestety, zamysł ten nie powiódł się. Obecnie zarówno deficyt budżetowy, jak i ujemne saldo rachunku obrotów bieżących są dwukrotnie większe niż przed czterema laty, a przy okazji tempo wzrostu jest mniejsze ponad czterokrotnie! Nie zmienia tego stanu

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 44/2001

Kategorie: Felietony