Prezes w schronisku

Prezes w schronisku

Narastanie bezdomności

Ilu jest bezdomnych w Polsce? Liczby padają różne – od kilkunastu tysięcy do nawet pół miliona. Wiele zależy od definicji bezdomności. Poza tym bezdomnych liczy się trudno. Są bardzo mobilni. Dziś w Gdańsku, jutro w Warszawie. Często korzystają z pomocy wielu placówek, więc łatwo ich przeszacować, zliczając np., ile posiłków wydają gminne i pozagminne instytucje. Z drugiej strony są bezdomni, którzy nie korzystają z pomocy instytucjonalnej i pozostają poza oficjalnymi ewidencjami. W tegorocznym wielkim liczeniu, zorganizowanym przez resort pracy i polityki społecznej, które odbyło się w całej Polsce w tym samym czasie, jednej styczniowej nocy doliczono się ponad 36 tys. bezdomnych. To o ok. 5 tys. więcej niż dwa lata wcześniej w takim samym badaniu. Najwięcej bezdomnych namierzono w województwie mazowieckim (4626 osób), śląskim (4415) i kujawsko-pomorskim (3937). I choć z pewnością ani w jednym, ani w drugim spisie nie doliczono się wszystkich, nie ulega wątpliwości, że bezdomność w Polsce rośnie. I to lawinowo.

Bez wspólnej wigilii

Widać to również w komputerowych tabelkach schroniska dla bezdomnych mężczyzn, nad którymi właśnie pochyla się jego kierownik Maciej Zabielski.

– Jeszcze pięć lat temu zimą przebywało u nas 160-180 osób, a nowi bezdomni trafiali się rzadko. Od dwóch-trzech lat jest inaczej. W 2015 r. co miesiąc zgłasza się do nas osiem-dziesięć zupełnie nieznanych nam osób. W rezultacie dzisiaj, na przełomie listopada i grudnia, a nie ma jeszcze mrozów, przebywa u nas 215 mężczyzn, tylu mniej więcej, ile jeszcze rok temu w mroźnym styczniu czy lutym. W tym roku spodziewamy się przyjąć zimą ok. 260 osób. Co najmniej, bo nikogo nie odpędzimy od bramy. Nawet jeśli będziemy musieli jeszcze bardziej zagęścić świetlicę.

Tę wielką świetlicę, w której jeszcze trzy lata temu ustawiali długi stół, na nim kładli obrusy, jedzenie. I nad nim przełamywali się opłatkiem, chcąc wprowadzić nieco atmosfery przypominającej dom rodzinny, lepsze czasy, które minęły. – Od dwóch lat nie organizujemy wspólnej wigilii, w tym roku będzie podobnie, bo już od jesieni świetlica jest pełna bezdomnych. A w drugiej połowie grudnia to już pęka w szwach. Co najmniej 60 osób śpi tam na łóżkach polowych i materacach. Nie wyrzucę tych ludzi, żeby celebrować święta. Tym bardziej że trzeba by ich wyrzucić ze dwa tygodnie wcześniej. Żeby salę wyczyścić, przeprowadzić dezynfekcję, dezynsekcję i wywietrzyć.

Pokojów już się nie da zagęścić. W każdym (po ok. 12-14 m kw.) śpi i mieszka sześciu-ośmiu dorosłych mężczyzn. Mieszczą się tylko dlatego, że łóżka są piętrowe. A i tak te pokoje, zwłaszcza mniejsze, bardziej przypominają obszerniejszy schowek na miotły niż miejsce do życia. Nawet ten, w którym mieszka Arek Rzóska, będący kimś więcej niż zwykłym pensjonariuszem, chociaż mniej niż pracownikiem schroniska. Bo wprawdzie czasem pracuje tu etatowo (zwykle gdy powiatowy urząd pracy da pieniądze na roboty publiczne), a jeszcze częściej jako wolontariusz siedzi w dyżurce i jest ważnym ogniwem zarząwdzania ośrodkiem, ale ciągle nie ma własnego kąta i jest równie bezdomny jak inni mieszkańcy. Dostąpił jednak zaszczytu spania w pokoju czteroosobowym i to najlepiej świadczy o jego wysokiej pozycji w schronisku.!

Większość ma dochody

Istnieje taki stereotyp, że każdy bezdomny to bezrobotny lub pozbawiony dochodów. Wręcz przeciwnie. Na 215 obecnych pensjonariuszy schroniska 123 osoby mają własne pieniądze: emerytury, rentę co najmniej II grupy, zasiłki stałe lub dla bezrobotnych, a 17 osób normalnie pracuje. Dlaczego nie odchodzą ze schroniska?

– Niektórzy te swoje emerytury czy pensje sami nam przynoszą zaraz po otrzymaniu i proszą, żeby im wydzielać po 10-15 zł, bo inaczej zaraz wszystko stracą. Sami by upadli – tłumaczy Tadeusz Motyl, szef kujawsko-pomorskiego zarządu Polskiego Komitetu Pomocy Społecznej, który prowadzi bydgoskie schronisko. – Ale prawdą jest też, że większość zarabia zbyt mało, zbyt nieregularnie, żeby samemu utrzymać się na powierzchni. Wielu też przyzwyczaiło się do tego, co oferuje schronisko. Do bezpłatnego dachu nad głową, prądu, ogrzewania, darmowego jedzenia. I choć warunki tu ciężkie – bo przecież ciasnota, trudni, a nawet często zaburzeni koledzy, sprzątanie nie tylko po sobie, ale i po chorym, niedołężnym współlokatorze, który narobi pod siebie – nie mają siły tego zmienić.

– A Arek? On uporał się ze swoim nałogiem (choć nigdy nie można być pewnym na 100%), utrzymuje bliskie kontakty z rodziną. I psychicznie od dawna jest gotów do samodzielnego życia – nie ma wątpliwości Zabielski. – Jemu należałoby pomóc, oferując choćby najskromniejszy kąt. I możliwość regularnej pracy. Ale gminnych lokali brakuje. A stałej pracy mu nie załatwię. I dlatego ciągle jest tym bezdomnym ze schroniska.

Arek, jedyny taki

– Czy takich Arków, bezdomnych społeczników, poznałem wielu? Już 25 lat pracuję z bezdomnymi i Arek zdarzył się tylko jeden – zapewnia kierownik Zabielski. I zaraz dodaje, że to wcale nie oznacza, że Arek jest kochany przez innych bezdomnych. Jest zbyt blisko kierownictwa, zbyt często siedzi w dyżurce.

– Jaki jest Arek? Nerwus, raptus. I wszystko musi być, jak on zaplanował, bo inaczej denerwuje się i wybucha. Poza tym dobry organizator – wylicza Andrzej, bezdomny kolega ze schroniska.
Terapeutka Renata Sławatycka uzupełnia: – Bardzo dobry organizator. Wytrwały. Poza tym potrafi wciągnąć ludzi w działanie i zadbać o nich.

W tym roku Arek nie spędzi Wigilii u siostry, bo ma kolejny dyżur w schroniskowej dyżurce. Swój prezent od Mikołaja już odebrał. Od 2 grudnia znów pracuje na etacie opiekuna. I teraz czuwa nad schroniskiem już za pieniądze.

Strony: 1 2 3 4

Wydanie: 2015, 52/2015

Kategorie: Reportaż

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy