Prywatyzacja państwowej przemocy

Prywatyzacja państwowej przemocy

Prywatyzacja i urynkowienie, jakie nastąpiły w Polsce po 1989 r., nie dotyczyły tylko gospodarki. Zazwyczaj kiedy media lub politycy mówią o przemianach własnościowych i prywatyzacji sektora publicznego w Polsce, mają na myśli głównie firmy i zakłady pracy. Ale proces urynkowienia obejmował wiele innych sfer życia.
Jedną z pierwszych ofiar logiki rynku okazała się opieka zdrowotna. Dziś, po ponad 20 latach polskiego kapitalizmu, już nikogo nie dziwią opłaty w tzw. publicznej służbie zdrowia. W okolicach września wszystkie limity na darmowe badania i zabiegi w szpitalach są zazwyczaj wyczerpane. Co najmniej ostatnie trzy miesiące w roku to okres obowiązywania pełnopłatnej pomocy zdrowotnej. Nie masz pieniędzy, to czekaj do przyszłego roku lub umieraj. Ci, których nie stać, a to jest większość społeczeństwa, albo cierpią okrutnie, albo się zapożyczają, albo odchodzą z tego świata. Ciekawe byłoby porównanie danych urzędowych ukazujących liczbę zgonów w Polsce w różnych kwartałach roku. Nie zdziwiłbym się, gdyby się okazało, że najwięcej zgonów następuje cyklicznie w ostatnim kwartale roku, kiedy służba zdrowia jest pozbawiona środków na leczenie, a ludzie pozostawieni są zupełnie sami ze swoimi chorobami.
O prywatyzacji i likwidacji prasy lokalnej w Polsce lat 90. nawet nie ma co wspominać. Warto jednak w tym kontekście podkreślić, że był to element głębszego procesu ograniczania otwartej przestrzeni publicznej. Niewiele jest dziś miejsc, w których może dojść do niekomercyjnych relacji, wymiany poglądów i nawiązania kontaktów społecznych – dawne kluby studenckie zamieniono w komercyjne dyskoteki, tanie bary mleczne właściwie zniknęły z krajobrazów miast, małe kina studyjne z ambitnymi filmami zostały zastąpione przez multipleksy z amerykańską papką dla kretynów. Nawet miejsca parkingowe znajdują się w prywatnych rękach i w praktyce w centrum dużych miast można szybko się zatrzymać jedynie na parkingach wielkich sklepów, nazywanych – nie wiadomo właściwie dlaczego – galeriami handlowymi.
Po drodze sprywatyzowano system emerytalny (teraz próbuje się z tego wyjść) oraz tzw. edukację wyższą, tworząc różnego rodzaju prywatne szkółki sprzedające nic niewarte papierki ukończenia studiów.
Jednak całkiem niebezpiecznie zaczyna się robić, kiedy funkcjonariusze państwa na swój własny użytek zaczynają handlować aparatem represji i przemocy. To w sumie nic nowego w dziejach Europy. W XVIII w. we Francji funkcjonował np. lettre de cachet (list opieczętowany), którym król francuski bez sądu skazywał adresata np. na karę więzienia lub wygnania. W praktyce było to bardzo wygodne narzędzie do pozbywania się osób, które formalnie nie złamały prawa, ale mogły być niewygodne politycznie lub obyczajowo dla panującej władzy. W okresie przedrewolucyjnej Francji oczywiście handlowano tym narzędziem również w celu załatwiania prywatnych interesów. Dwór monarchy sprzedawał zarówno lettre de cachet, jak i przychylne spojrzenie na odwoływanie się od tego listu. Ten sposób wykorzystała teściowa markiza de Sade’a, która chciała się pozbyć zięcia. De Sade, nieukrywający swojego libertynizmu i ateizmu oraz niechęci do hipokryzji francuskiej arystokracji i duchowieństwa, wiele lat spędził w więzieniu.
Dziś można za darmo zatruć komuś życie, pisząc donos do urzędu skarbowego, i miłosierny naród chrześcijański znad Wisły chętnie korzysta z tej możliwości. Ale można też pozbyć się konkurenta w biznesie, polityce czy jakiejkolwiek innej sferze poprzez uruchomienie całej machiny represji. Wystarczy wsparcie państwowych służb. A tych w Polsce, jak wiadomo, jest wiele i nie mają za bardzo co robić. Wszelkie podpowiedzi więc, a także odpowiednie zachęty potrafią skutecznie zadziałać. W tej chwili podobno całkiem nieźle prosperuje rynek nagrań zdobytych z podsłuchów. Nikt tego za bardzo nie kontroluje, a popyt na takie materiały jest, więc, jak widać, handlować można wszystkim. Ludzkim życiem też. Czasami wystarczą nieformalne kontakty, aby ruszyła jak najbardziej oficjalna machina przemocy państwa.
Policja niby jest jeszcze państwowa, ale zupełnie różnie zachowuje się wobec różnych osób, środowisk i grup interesu. Można powiedzieć, że następuje po cichu prywatyzacja przemocy państwa. Towarzyszy jej również wiele innych zjawisk – choćby kryminalizacja obszarów biedy i penalizacja zachowań, które mogą być dobrym hakiem na wybrane środowiska (np. penalizacja posiadania narkotyków jako hak na młodych ludzi). Ale to już inny temat. Tutaj można jedynie spytać, czy żyjemy w okresie przedrewolucyjnym, podobnym do tego, w którym lettre de cachet budził wściekłość ludu tuż przed rewolucją francuską.

Wydanie: 2013, 39/2013

Kategorie: Felietony, Piotr Żuk
Tagi: Piotr Żuk

Komentarze

  1. Pesymista
    Pesymista 5 października, 2013, 16:19

    Na ostanie zdanie/pytanie wydaje mi się odpowiedź jest jedna – TAK.
    Lud w końcu się obudzi i zbierze i zacznie się druga rewolucja francuska lub paździenikowa (jak kto woli).

    Odpowiedz na ten komentarz

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy