Prywatyzacja równa się korupcja

Prywatyzacja równa się korupcja

O losach majątku narodowego w Polsce decydują osobiste korzyści Rozmowa z prof. Kazimierzem Poznańskim – Poglądy, jakie pan konsekwentnie głosi – iż polska prywatyzacja to jeden wielki przekręt – spotkały się z krytyką i drwinami naszych ekonomistów. Np. Ryszard Bugaj twierdził, że wypisuje pan dyrdymały, zarzucono, iż wyliczenia wziął pan z powietrza, że łatwo krytykować post factum. Uznano pana niemal za oszołoma. – Mógłbym to odwrócić i powiedzieć, że to oni nie wiedzą, co mówią, że ów krytyk to umysł byle jaki albo że ci tchórze stronią od krytyki jak od ognia. Ale wtedy wszystko zmienia się w spór słowny, kto kogo przekrzyczy. I ja oczywiście nie mam żadnych szans, bo na przeciw stoi masa. Mogę się wdać tylko w argumentację, z czego zrezygnowali oponenci. Środowiska ekonomiczne generalnie przemilczały moje poglądy, a ci, którzy się odezwali, popełnili elementarne błędy w analizie wartości polskiego kapitału. Stwierdzono, iż jest on zużyty fizycznie w takim stopniu, że w zasadzie nie było czego sprzedawać, innymi słowy, że polski kapitał to kupa złomu. Jeżeli jednak zważymy, że Polska wytwarzała średnio 160 mld dol. dochodu narodowego rocznie właśnie dzięki posiadanemu kapitałowi, to pogląd o jego znikomej wartości jest po prostu śmieszny. Nikt mi nie udowodnił, że pomyliłem się w wyliczeniach, które wykazały że banki i fabryki sprzedano za 10% wartości. Rzeczową dyskusję zastąpiono epitetami. W obecnej Polsce niczego się nie udowadnia, tylko demoluje ludzi. – Mówi pan, że ekonomiści przeważnie milczeli. Odezwali się za to politycy. Pana ostatnia książka „Obłęd reform” była promowana przez Jarosława Kalinowskiego na przedwyborczej imprezie PSL, partii krytykującej prywatyzację i inwestycje zagraniczne. Nie czuł się pan potraktowany instrumentalnie dla doraźnych celów politycznych? – Nie czuję się traktowany instrumentalnie, całe życie byłem i jestem apolityczny. Tak się jednak składa, że środowiska związane z PSL akceptują pewne moje poglądy. Nie jestem przeciw prywatyzacji – ale sprzeciwiam się prywatyzacji, na której budżet traci krocie. Nawiasem mówiąc, główne siły społeczne, wypowiadające się przeciw przejmowaniu za bezcen resztek polskiej gospodarki i własności przez kapitał zagraniczny, to ugrupowania chłopskie. Oczywiście, widzą w tym i własny interes, bo przecież zagraniczni właściciele przedsiębiorstw z branży przetwórczej znacznie mniej chętnie kupują produkty naszych rolników niż firmy polskie. Ten sprzeciw chłopów nie kłóci się z liberalizmem gospodarczym. To tylko polscy liberałowie i inteligenci, najpierw przez Unię Wolności, a teraz przez Platformę Obywatelską, wmawiają ludziom, że nie ma nic złego w tym, że Polacy nie będą właścicielami kapitału. A jak można w Polsce tworzyć kapitalizm, jeżeli Polacy nie będą mieli własnego kapitału? Polska inteligencja uważa, że kapitalizm powinien być nie dla Polaków, ale dla innych, którzy widocznie są mądrzejsi i lepiej przygotowani. Ta grupa sądzi, że polskiego społeczeństwa nie stać, by mogło samo zarządzać własną gospodarką. – Czy, skoro ma pan tak wielu krytyków, nie jest może tak, że to oni mają rację, nie pan? – Rzecz nie w tym, ilu ludzi coś mówi, ale czy mówią prawdę. Prowadzę bardzo rzetelne analizy i badania od wielu lat. W swej nowej książce patrzę na poszczególne sektory gospodarki. Banki sprzedano za 3 mld dol., a na ich modernizację i komputeryzację wydano także 3 mld dol. Suma uzyskana ze sprzedaży zaledwie pokryła koszty ich unowocześnienia! Gdyby transakcje te przeprowadzano rzetelnie, na warunkach przyjętych w innych państwach, korporacje zagraniczne musiałyby spędzić w Polsce 50 lat, zanim zdołałyby przejąć ok. 20% polskiego systemu bankowego. Tu zrobiono im prezent. Innym przykładem jest energetyka. Wiadomo, ile średnio na świecie kosztuje jednostka mocy – milion dolarów za megawat. Gdy wycenimy w ten sposób wartość Połańca – bardzo nowoczesnego, spełniającego wszelkie światowe standardy zakładu, który nawet za 15 lat nie będzie potrzebował modernizacji – okaże się, że sprzedano go za 10% wartości, bo powinien pójść przynajmniej za 1,5 mld dol., a wzięto mniej niż 150 mln dol. – Myli pan wycenę opartą na wartości księgowej z tym, ile ktoś rzeczywiście skłonny jest zapłacić za prywatyzowane przedsiębiorstwo. – Ale właśnie dokładnie w ten sposób na całym świecie ustala się cenę sprzedawanych firm – ocenia się, ile kosztowałaby budowa danego obiektu i robi porównania z cenami uzyskanymi

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2001, 41/2001

Kategorie: Wywiady