Pstrągobranie

Pstrągobranie

Mariusz, muzyk. Jeden pstrąg. fot. Ewa Rogowska

Każdy wędkarz uważa, że wie wszystko i wszystko potrafi W pierwszy weekend października przyjechały pstrągi. Jechały prawie 200 km, bo Andrzej współpracuje z hodowcami, których sprawdził przez lata, nawet jeśli inne stawy hodowlane są bliżej. Ryby były zdrowe, co potwierdził weterynarz. – Jeśli się wrzuca do jeziora tyle pieniędzy, trzeba mieć pewność, że żadnej choroby się nie przywlecze – mówi Andrzej. Na przyjazd pstrągów czekali spinningiści. Pojawiają się na łowisku Okoń w Janówku każdego jesiennego dnia, kiedy tafla wody nie jest pokryta lodem. Dziesięć dni przed świętami też się zjawili, bo frajdą jest mieć na wigilijnym stole własnoręcznie złowionego pstrąga. Albo zjeść go przed Wigilią. Mocna czwórka Jesienią i zimą łowisko jest nieczynne w nocy. Po pierwsze, noce są zwykle bardzo chłodne, a po drugie, złowionego pstrąga nie wolno z powrotem wrzucić do wody. Po ciemku zaś łatwiej byłoby wędkarzowi przechytrzyć Andrzeja, który nie tylko zarządza łowiskiem, ale też od czasu do czasu je dozoruje. Monitoring obejmuje wszystkie 52 pomosty, trudno jednak każdego łowiącego obserwować non stop. Sporadycznie ktoś próbuje wrzucić złowionego pstrąga do wody albo go przemycić bez zapłaty. Za próbę przemytu grozi 500 zł kary. Przy zakupie za kilogram płaci się 19 zł. Na forach internetowych dla wędkarzy zdarzają się krytyczne uwagi, a nawet słowa oburzenia, że na łowiskach komercyjnych trzeba kupować złowione pstrągi. Ale większość wędkarzy to rozumie i regulamin akceptuje. Ryszard, Stanisław, Władysław i jego syn Mariusz docierają na łowisko około pół do ósmej, dokładnie o wschodzie słońca, i Andrzej otwiera bramę. Spotkali się w Warszawie godzinę wcześniej. Władysław i jego syn są z Ochoty, pozostali z Woli i Mokotowa. Trzech już na emeryturze, Mariusz pracuje jako kucharz, na zmiany, więc reszta zwykle dostosowuje się do jego grafiku. Jeżdżą na różne łowiska komercyjne w pobliżu Warszawy, do Janówka wpadają raz w miesiącu. Dziś przyjechali po raz pierwszy tej jesieni, łowić pstrągi. Zajęli cztery pomosty obok siebie, niezbyt odległe od parkingu, bo Stanisław ma kłopoty z chodzeniem. Ubrani stosownie do pory roku, na cebulkę, ale już około południa zimno daje im się we znaki. Postanawiają: wracamy do domu. Ojciec i syn mają razem cztery pstrągi, pozostali tylko dwa. Ryby zostawią na święta? – Chyba jednak zjemy je wcześniej – kręci głową Władysław. – Za pstrągiem smażonym nie przepadam, z grilla nie jest zły. Ale my przyrządzimy z niego gravad lax, według przepisu z Norwegii. Jest wtedy przepyszny. Właściwie przyrządza go syn, w końcu to on jest kucharzem. Gravad lax robi się tak: filetuje się rybę, obkłada ją cukrem i solą, posypuje natką pietruszki i wkłada do jakiegoś pojemnika na dwa dni. Potem kroi się na cieniutkie plasterki. Pycha. Nigdy nie jadłem sushi, ale myślę, że to coś w tym rodzaju. Dziś jesteśmy bardzo zadowoleni. Spędziliśmy wspaniały dzień: pogoda była fajna, miejsce fajne, ryba fajna. Mariusz potwierdza. – Pstrągi to bardzo waleczne ryby, skoczne – mówi z podziwem. – Jedna mi się urwała. Każda z tych złowionych ma od 1 kg do 1,2 kg wagi. W rzece złowić takiego pstrąga to jest wydarzenie. Jeździłem na pstrągi na Pomorze Zachodnie, nad Drawę i Płociczną. Bywamy z ojcem i jego kolegami na różnych łowiskach komercyjnych. Głównie są to stawy. To nie to samo, co tutaj, bo to jest jezioro pożwirowe, które ma do 16 m głębokości. Ryby, które wrzucą do wody, są w niej. Nie można jak w stawie spuścić wody i policzyć ryb, wyjąć większe, dorzucić mniejsze. No i na tym łowisku są jesiotry. Po wojnie wyłowiono ostatnie jesiotry w Wiśle i praktycznie ta ryba wyginęła w Polsce. Teraz próbujemy ją introdukować z Francji, ale to nie jest ten sam gatunek. Zarybia się jesiotrem rzeki, m.in. Drwęcę, i akweny zamknięte. Mariusz o właścicielach łowiska mówi: pasjonaci. Pochwala, że prowadzą rozsądną gospodarkę rybną i dbają o infrastrukturę, o czystość – wszędzie kosze na śmieci, popielniczki przy pomostach. Że muszą dbać, bo to jest biznes? Władysław uważa, że biznes, owszem, ale nie taki dochodowy, jak ludziom by się wydawało. – Załóżmy, że kupili 500 kg pstrągów, wędkarze wyłowili 400 kg, a gdzie jest 100 kg? – objaśnia. – Mogą nadal pływać w jeziorze, ale część

Ten artykuł przeczytasz do końca tylko z aktywną subskrypcją cyfrową.
Aby uzyskać dostęp, należy zakupić jeden z dostępnych pakietów:
Dostęp na 1 miesiąc do archiwum Przeglądu lub Dostęp na 12 miesięcy do archiwum Przeglądu
Porównaj dostępne pakiety
Wydanie: 2018, 52/2018

Kategorie: Kraj