Putin i Bush w jednym aucie

Putin i Bush w jednym aucie

USA – Rosja: Od chłodnej dyplomatycznej wojny do współpracy nieznanej od czasu koalicji antyhitlerowskiej i 1945 r.

„Idylla przy dźwiękach muzyki country?”. Takie pytanie zadało kilka amerykańskich gazet, określając nastrój wieczornego przyjęcia, jakie w minioną środę, 14 listopada, urządził dla Władimira Putina na swoim teksańskim ranczo George W. Bush. Przywódcy Stanów Zjednoczonych i Rosji bawili się podobno wyśmienicie w towarzystwie swoich żon, Laury Bush i Ludmiły Putin, a także grona najbliższych współpracowników. W ogrodzie w nastrojowej atmosferze Dzikiego Zachodu kucharze przygotowywali dla biesiadników – to cytat z agencji Associated Press – „najlepsze specjały teksańskiej kuchni, m.in. pieczoną na grillu polędwicę wołową oraz ciasto z owoców orzesznika” (znanych bardziej pod nazwą orzeszków pekan).
Gdyby koncentrować się jedynie na atmosferze pierwszego dłuższego spotkania Putina i Busha (obaj prezydenci rozmawiali wcześniej bezpośrednio podczas spotkania w słoweńskiej Lublanie w czerwcu oraz podczas lipcowego szczytu G8 w Genui), warto zacytować agencyjne doniesienia, że „George Bush robił wszystko, aby oczarować swoich gości, a Władimir Putin starał się robić dobre wrażenie – po przyjeździe na ranczo

wręczył pani Bush żółtą różę,

symbol Teksasu”. Państwo Bushowie zabrali też Putinów na przejażdżkę samochodem terenowym po 650-hektarowym gospodarstwie, by pokazać swoje ulubione zakątki. Według francuskiej agencji AFP, najważniejszym punktem wycieczki był wodospad, wokół którego Bush w sierpniu osobiście karczował teren właśnie z myślą o wizycie Putina.
Sceptycy zderzają te opisy z wynikami rosyjsko-amerykańskich rozmów, które nie przyniosły przełomu w sprawie zmiany układu ABM z 1972 r., zakazującego obu krajom budowy systemów antyrakietowych. W miniony czwartek Władimir Putin oświadczył: „Różnimy się co do sposobów rozwiązania tego problemu”. Obaj prezydenci zapewnili jednak, że rozmowy będą kontynuowane, a Putin podkreślił, iż: „Jakiekolwiek znajdziemy rozwiązanie, nie narazi ono na niebezpieczeństwo świata”. „Po kowbojskim wieczorze powróciliśmy do tzw. real politics”, skomentował to dziennikarz niemieckiej telewizji.
Znamienne, że politycy Rosji i USA nie są takimi pesymistami. Podobnie ocenia teksańskie spotkanie wielu komentatorów. „Świat galopuje jak szalony w XXI w.”, zauważył rosyjski politolog, Wiaczesław Nowikow. W ciągu pół roku stosunki rosyjsko-amerykańskie przeszły ewolucję od etapu niemal chłodnej wojny dyplomatycznej do współpracy na poziomie nieznanym – co zauważają także komentatorzy w Stanach Zjednoczonych – od okresu koalicji antyhitlerowskiej i 1945 r. „Okręty Putina i Busha płyną dzisiaj (niezależnie od obecnych różnic w sprawie ABM – przyp. M.G.) w jednym kierunku”, napisał w jednej z analiz Nowikow.
Ci, którzy szukają najprostszych wyjaśnień, wskazują 11 września i zamachy terrorystyczne w Nowym Jorku i Waszyngtonie jako punkt zwrotny w kontaktach między obydwoma krajami. Władimir Putin był jednym z pierwszych przywódców, który publicznie powiedział:

„Ameryko, jesteśmy z tobą”.

Rosja prawie natychmiast zaczęła dzielić się ze Stanami Zjednoczonymi informacjami wywiadowczymi na temat terroryzmu. Nikt nie ma wątpliwości, że współpraca ta miała i ma zasadnicze znaczenie w operacjach wojskowych USA w Afganistanie, podobnie jak zgoda Rosji na wejście amerykańskich wojsk do postradzieckich republik w Azji, czyli Uzbekistanu i Tadżykistanu. Nie jest tajemnicą, że Biały Dom informuje na bieżąco Kreml o szczegółach swoich działań antyterrorystycznych.
Ten temat obecny był także podczas pobytu Putina w Ameryce. Obaj prezydenci bardzo szczegółowo omawiali kwestie budowy nowego rządu afgańskiego, a ponadto potencjalne zagrożenia, jakie może stworzyć rebelia Pasztunów zamieszkujących nie tylko Afganistan, ale i sporą część nuklearnego mocarstwa, Pakistanu. W Moskwie nie ukrywa się, że obecna porażka talibów nie rozwiązuje całkowicie politycznego supła w tamtym rejonie. Ciągle istnieje groźba upadku wojskowych, proamerykańskich władz w Rawalpindi, a także przypływu islamskiej fali przemocy, do której nawołuje Osama bin Laden.
Kto jednak sądzi, że obecny sojusz amerykańsko-rosyjski jest aliansem choćby i wieloletnim, ale tylko taktycznym, związanym z kampanią antyterrorystyczną, poważnie się myli. Podobnie jak ci, którzy myślą, że współpraca pomiędzy USA i Rosją pod rządami obecnych prezydentów zawiązała się dopiero z chwilą ataku na WTC i Pentagon. W istocie zmiana w tej dziedzinie nastąpiła na przełomie kwietnia i maja tego roku.
Niektórzy mówią (słusznie zresztą), że tak musiało się stać, bo tego wymaga logika obecnej sytuacji międzynarodowej. Z takiego punktu widzenia znacznie wcześniej

do właściwych konkluzji doszedł

Władimir Putin niż George Bush. Jeszcze zanim został prezydentem Rosji, opublikował znamienny dokument, w którym poddał druzgocącej krytyce przekonanie wielu swoich rodaków, że pozostają światowym mocarstwem. Opublikowany w „Niezawisimoj Gazecie” materiał zapowiadał, co prawda, zamiar odbudowy państwa i przywrócenie mu wiodącej pozycji w świecie, ale już wówczas wyraźnie nie chodziło Putinowi, by odbywało się to w całkowitej opozycji do Stanów Zjednoczonych i Zachodu. Rosyjski polityk jeszcze w trakcie swojej kampanii prezydenckiej stwierdził, że wyobraża sobie nawet przynależność Rosji do NATO. Na spotkaniach z politykami Unii Europejskiej oraz Billem Clintonem jesienią 2000 r. mocno akcentował, że Rosja była, jest i będzie krajem europejskim. „W opinii Władimira Putina, Zachód nie jest zaprzysięgłym wrogiem, ale punktem odniesienia w projektowaniu reform gospodarczych, a także (choć w odległej perspektywie) przystanią, do której chciałby ostatecznie przybić rosyjski okręt”, pisaliśmy w „Przeglądzie” już rok temu.
Administracja George’a Busha rozpoczęła swoje urzędowanie od nieco innej optyki. W kampanii wyborczej dzisiejszy prezydent USA obiecywał, że w przeciwieństwie do „miękkiego Clintona” on Rosjan „przyciśnie”. W marcu tego roku w Departamencie Stanu przyjęto demonstracyjnie wysłannika bojowników czeczeńskich, Iljasa Achmadowa, a wkrótce potem Waszyngton wydalił z USA 50 rosyjskich dyplomatów pod zarzutem szpiegostwa.
By sytuacja się zmieniła, potrzeba było ostatecznego ukształtowania priorytetów w polityce zagranicznej i wewnętrznej ekipy Busha. Twarde „nie”, jakie słyszeli Amerykanie od Rosjan na propozycje zmian w układzie ABM, postawiło pod znakiem zapytania koncepcję budowy systemu antyrakietowego NMD, którym Waszyngton postanowił nie tylko bronić się przed atakiem jądrowym ze strony „państw nieprzewidywalnych” (jak Irak czy Afganistan), ale też wesprzeć słabnące tempo rozwoju amerykańskiej gospodarki. Analizy wykazały też, że poważnym przeciwnikiem USA w XXI w. będą Chiny, a nie Rosja, którą warto by mieć po swojej stronie.
Zorganizowane z tego powodu – dość nieoczekiwanie dla reszty świata – spotkanie obu prezydentów w Lublanie podczas czerwcowej podróży George’a Busha po Europie było pierwszym wyraźnym sygnałem budującego się porozumienia pomiędzy USA i Rosją. Później, podczas szczytu G8 w Genui, Putin zgodził się na rozmowy na temat systemu obrony przeciwrakietowej (NMD) i przyszłości układu ABM, czyli – jak określił to prof. Richard Pipes, były doradca prezydenta Ronalda Reagana ds. Europy Wschodniej – „Waszyngton i Moskwa zgodziły się, że tylko wspólnie mogą

budować stabilny pokój

na Ziemi”.
To, co wydarzyło się w poprzednim tygodniu w Waszyngtonie i Teksasie było tylko logiczną konsekwencją poprzednich decyzji. „Jesteśmy gotowi do współpracy z NATO w takim samym zakresie, w jakim NATO jest gotowe do współpracy z nami”, mówił Putin w Waszyngtonie. Stany Zjednoczone i Rosja ogłosiły, że dokonają poważnej redukcji swoich broni strategicznych, z około 6 tys. głowic jądrowych po każdej stronie do niespełna 2 tys. Wbrew pesymistom ciągle otwarta jest sprawa renegocjacji układu ABM i zgody – prawdopodobnie za jakiś czas – Kremla na powstanie systemu antyrakietowego w skali globalnej. Dziś Rosjanie tłumaczą, że na to nie czas, bo, po pierwsze – muszą przygotować do tego własną opinię publiczną, a po drugie – ważniejsza jest walka z terroryzmem.
Wielkim symbolem zmiany prezydenta Władimira Putina była niezauważona przez wielu komentatorów wypowiedź dla Radia Seattler na pytanie o zgodę Rosji na rozszerzenie NATO. „Rosja niewiele może uczynić, by nie dopuścić do przyjęcia do NATO trzech państw bałtyckich: Litwy, Łotwy i Estonii”, powiedział amerykańskim radiosłuchaczom Putin.
W istocie bowiem Rosjanie działają zgodnie z logiką obecnych czasów. Ale też – jak często podkreślają ich politycy w nieformalnych rozmowach – ciągle potrzebują czasu, by okręt Putina ustawić dokładnie na kursie, jaki obrała flotylla Zachodu.

 

Wydanie: 2001, 47/2001

Kategorie: Świat

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy