PZPN za zamkniętymi drzwiami

PZPN za zamkniętymi drzwiami

Nadszedł czas, panie prezesie, żeby zacząć się tłumaczyć, jak to wszystko naprawdę wygląda

To powszechna opinia. Po każdym posiedzeniu zarządu PZPN mamy do czynienia z występem jednego aktora, który wszem wobec obwieszcza, co chce obwieścić, i na tym koniec. Obecny zarząd to raczej gremium niemych i niewidocznych. Na pytanie Cezarego Kowalskiego („Polska The Times” 14 stycznia 2013): „Jakieś lojalki kazał Pan podpisywać. Pan, który cenił sobie zawsze niezależność i mówił to, co chciał…?” Zbigniew Boniek odpowiedział: „No, no, no. Nie wiem, co to znaczy podpisywać lojalkę. Na pierwszym spotkaniu członków zarządu PZPN ja pierwszy podpisałem dokument, gdzie się zobowiązałem nie wynosić wiadomości, które nie są jawne. Powiedziałem, że pracujemy w grupie, mamy do siebie zaufanie i przestrzegamy zasad. Nie było problemów. 11-12 podpisało, 4-5 nie chciało podpisać. Nikomu się nic nie stało. Na razie to my się nie mamy z czego tłumaczyć, niech się tłumaczą ci, co byli wcześniej”.
Nadszedł czas, panie Boniek, żeby zacząć się tłumaczyć, jak to wszystko naprawdę wygląda, wedle jakich reguł funkcjonuje, dlaczego wiele, zbyt wiele spraw oraz mechanizmów jest tak pieczołowicie skrywanych przed opinią publiczną. Trzeba przestać wierzyć w skuteczność PR i uporczywych działań Departamentu Propagandy. Najwyższa pora uchylić szczelnie zamknięte drzwi do futbolowej centrali.

Trafność decyzji i transparentność

Na portalu Pilkawgrze ciekawie napisany tekst, wszakże konieczne jedno ale… żeby zrozumieć jego treść, należy pamiętać o całości w cudzysłowie: „To, co rzuca się w oczy na początku sezonu 2014/15, to swoista walka na raporty firm konsultingowych na temat polskiej piłki nożnej. Ostatnio pojawiły się aż trzy, firmowane przez EY, Deloitte oraz Grant Thornton. To bardzo pozytywny sygnał, że polska piłka nadal stanowi obiekt zainteresowania poważnych firm doradczych… Cieszy również coraz szersze uczestnictwo przedstawicieli firm konsultingowych w zarządzaniu piłką nożną. Krzysztof Sachs, Partner firmy EY, to przewodniczący Komisji Licencji Klubowych PZPN, a Jan Letkiewicz, Partner Zarządzający firmy Grant Thornton, to przewodniczący Komisji Odwoławczej ds. Licencji Klubowych PZPN. Z pewnością gwarantuje to trafność decyzji i transparentność procesu licencyjnego. Ponadto Grant Thornton badał sprawozdania finansowe Polskiego Związku Piłki Nożnej, a EY doradzał PZPN-owi w sprawie decyzji na temat budowy siedziby. Obecność członków kierownictwa EY i Grant Thornton w składzie organów PZPN daje też gwarancję wiarygodności danych prezentowanych w raportach…”.
Jako żywo mamy więc do czynienia z klasycznym układem zamkniętym. Dopełnieniem, a raczej potwierdzeniem, jest jeden z coraz liczniejszych ostatnio mejli (zachowana pisownia oryginalna) od czytelników: „Witam!!! Szef komisji licencyjnej PZPN jest równocześnie współwłaścicielem firmy konsultingowej, która posiada prawa do udzielania porad dla 6 klubów ekstraklasy. Zostało to podniesione przez członków zarządu związku jako oczywisty konflikt interesów. Ten temat ma powrócić na jednym z tegorocznych zarządów. Ten sam szef komisji licencyjnej poprzez tą firmę wycenił grunt pod budowę siedziby na Wilanowie na 3,5 mln zł, choć wartość tego była większa (ponoć na wniosek wysoko postawionego członka władz PZPN!). Są stwierdzenia, co należałoby z tym jegomościem uczynić!”.

Totalne bezprawie

Uchylić drzwi do układów i układzików w PZPN postanowił były prezes Górnika Zabrze, Łukasz Mazur  (Weszlo.com, 14 sierpnia 2014). To wręcz pasjonująca lektura: „Choć przyznaję – dosyć drażni mnie oburzenie Bońka, obywatela Włoch i twarzy firmy bukmacherskiej, na fakt obchodzenia przepisów. Wiadomo, że trenerzy to duża siła przy wyborach, więc ich interesów ruszać nie można. Rozumiem, ja wszystko rozumiem…
Trzeba jednak przyznać, że trenerzy to mali goście są. Najbardziej bowiem bandycko-zbójecką instytucją działającą w ramach PZPN jest Piłkarski Sąd Polubowny. Instytucja, która z sądem ma mniej nawet wspólnego co Starzyński z Figo. W »sądzie« tym »sędzia« może wyjść na chwilę i po chwili być adwokatem strony (przeżyłem to, widziałem, więc wiem), a wyroki opierają się nie na prawie, a na ch**u raczej. Przykład ostatni: będąc prezesem Górnika Zabrze, rozwiązałem za porozumieniem stron kontrakt z Robertem Szczotem. Górnik w kwestiach finansowych był i jest z piłkarzem »na czysto«. W ramach rozliczeń związanych z rozwiązaniem kontraktu spółka marketingowa (spółka prawa handlowego), w której Górnik miał 50% udziałów (pozostałe 50% miał Allianz), zobowiązana była do zapłaty Robertowi Szczotowi pewnych kwot. W międzyczasie spółka ta upadła. Robert Szczot próbował odzyskać pieniądze od tej spółki na podstawie prawomocnego wyroku sądowego sądu powszechnego. Niestety, wobec upadłości podmiotu nie udało mu się to, więc sprytny piłkarz skierował do Piłkarskiego Sądu Polubownego przy PZPN żądanie, aby kwoty te za inny podmiot zapłacił Górnik Zabrze. Biedny rozpłakał się, jak opowiadali mi świadkowie, na rozprawie i PSP orzekł zgodnie z jego życzeniem, że Górnik ma płacić długi innej spółki! Mimo że klub nic piłkarzowi nie zalega! Przecież to skandal, szwindel i chciałbym wiedzieć, kto i ile za to wziął! Totalne bezprawie usankcjonowane »powagą« PZPN. Takie rzeczy się dzieją, Panie Zbigniewie, pod Pana rządami! Co Pan na to?
Kontynuując ocenę Pana rządów. Na przykładzie Górnika, bo tak mi jest najłatwiej. W mediach przez kilka ostatnich dni trwał sąd nad Górnikiem, że bankrut, że nie płaci, nie ma przyszłości. Dosyć żenujący spektakl. Górnik otrzymał bowiem licencję na grę w Ekstraklasie. Wielka w tym zasługa uregulowania części zaległości przez mieszkańców Zabrza. Oczywiście przelewu na klub dokonały władze miasta, ale one były tylko narzędziem. Jeszcze większa przy tejże licencji zasługa Zbigniewa Waśkiewicza, byłego już prezesa. Facet bowiem wpadł na genialny w swej prostocie pomysł. Zamówił był bowiem w firmie Ernst & Young audyt finansowy klubu. Firma się chętnie podjęła, wyceniła i zaczęła pracę. Zbiegiem okoliczności partnerem w tej firmie jest Krzysztof Sachs, przewodniczący Komisji Licencyjnej. Ot taki drobiażdżek, który raczej Górnikowi nie zaszkodził. Oczywiście zaraz usłyszę, że się przewodniczący wstrzymał od głosu przy głosowaniu nad licencją Górnika. Brawo. Ale po co, skoro sprawa była jasna wobec uregulowania zaległości? A jeśli była niejasna, to może jego wstrzymanie się wpłynęło na niektórych członków i ostateczny werdykt? Trzeba też się zastanowić, jak będzie w przyszłym roku, skoro deal z Ernest & Young (a więc i pośrednio z Sachsem) robił Prezes Waśkiewicz. Czy kolejny prezes też będzie musiał za wstrzymanie się płacić? Czy może klub ponownie będzie musiał od tej samej firmy wziąć audyt lub inną usługę? Co, jeśli nie weźmie? Czy Pan Sachs też się wstrzyma od głosu? Czy teraz, żeby dostać licencję, trzeba będzie kupować usługi od sprawdzonego dostawcy? I co wtedy? Ale są inne kluby bez takich gwarancji. Czy nie pójdą one drogą Górnika i po prostu nie skorumpują członków Komisji Licencyjnej? Wystarczy przecież zamówić trochę usług. Komisja Licencyjna miała być transparentna, miała być narzędziem do naprawy finansów i sposobów zarządzania polskich klubów. Czy jest? Żona Cezara powinna być poza wszystkimi podejrzeniami. Panie Zbigniewie, jestem rozczarowany…”.

Sobiepaństwo Don Zibiego

Dokładnie 18 czerwca (trwał brazylijski mundial, więc może dlatego przeszło to bez większego echa) Antoni Bugajski („Przegląd Sportowy”) skomentował: „Związek stawia sprawę jasno – w jednej rundzie trener nie będzie mógł pracować w więcej niż jednym klubie. Ekipa Zbigniewa Bońka do tej pory straszyła, ale wreszcie zaczęła działać: – Już od nowego sezonu nie będziemy się zgadzać, by w trakcie rundy trener zwolniony z jednego klubu podejmował pracę w innym – deklaruje Stefan Majewski. Dyrektor sportowy związku po konsultacjach prawnych stwierdził, że nie jest do tego potrzebna nowa uchwała PZPN, bo wystarczy rzetelne przestrzeganie obecnych przepisów.
Obecny regulamin nie zezwala trenerowi na pracę w jednej rundzie w więcej niż jednym klubie, ale są możliwości obejścia tego przepisu. Chodzi o sytuację, w której klub rozliczył się z odchodzącym trenerem, czyli obie strony rozstają się w zgodzie. – Od tej pory nie będzie to już miało znaczenia, bo i tak nie wydamy zgody. Stosowanie wyjątków powodowało, że coraz częściej dochodziło do absurdalnych sytuacji – przyznaje Majewski.
Ma to więc działać podobnie jak w przypadku piłkarzy, którzy kluby mogą zmieniać tylko w okienkach transferowych z wyjątkiem sytuacji, gdy sezon zaczynają bez ważnego kontraktu. – Oczywiście moglibyśmy potraktować sprawę jeszcze bardziej rygorystycznie i nie pozwalać, by trener mógł zmieniać klub w tej samej klasie rozgrywkowej w przeciągu całego sezonu, ale byłaby to już przesada. Ważne jest, by trener pracował z drużyną w okresie przygotowawczym zimą albo latem – uważa Majewski.
Szefowie pionu szkoleniowego się spieszą, bo chcą, by prawo działało już w najbliższym sezonie. Stąd właśnie pomysł, by nie czekać na uchwałę zarządu PZPN. Istotne jest to, by kluby i szkoleniowcy już teraz mieli świadomość, iż nie będzie pobłażania dla trenerów wędrowniczków…”.
Chciałoby się powiedzieć: nareszcie ktoś w futbolowej centrali wziął się solidniej do roboty i postanowił posprzątać ten nielichy bałagan. Radość trwała krótko, bo oto już 26 sierpnia na portalu Transfery.info ukazała się wiadomość, że „Mariusz Rumak został nie tak dawno zwolniony z Lecha Poznań, ale szybko znalazł sobie pocieszenie w ramionach Radosława Osucha, który zaoferował mu objęcie stanowiska trenera Zawiszy Bydgoszcz. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie… przepisy. W zeszłym sezonie jeszcze dwukrotnie byliśmy świadkami takich sytuacji. Pierwszy raz, gdy po dwóch ligowych kolejkach z Koroną pożegnał się Leszek Ojrzyński, a chwilę później prowadził już treningi Podbeskidzia. Drugi raz, gdy z Białegostoku odszedł Piotr Stokowiec, by niedługo potem zostać zatrudniony w Zagłębiu Lubin.
PZPN mówi stanowcze DOŚĆ takim roszadom. Przed obecnym sezonem uchwalono przepis, w myśl którego trener nie może prowadzić więcej niż jednego zespołu w trakcie trwania rundy rozgrywek. Oznacza to więc, że wszelkie transfery szkoleniowców będą odbywać się na podobnej zasadzie jak piłkarzy – tylko w określonych terminach – a w tym wypadku są to okresy pomiędzy poszczególnymi rundami. Dotychczasowe przepisy także oficjalnie zabraniały takich roszad, ale było o wiele więcej luk, jakie zainteresowane kluby mogły wykorzystać. Chodziło m.in. o to, że w trakcie tej samej rundy można było zatrudnić trenera, który rozstał się z poprzednim pracodawcą za porozumieniem stron. Teraz przepisy są o wiele bardziej rygorystyczne i takiej luki już nie ma.
Oznacza to więc, że oficjalnie Rumak nie będzie mógł objąć stanowiska szkoleniowca Zawiszy. No właśnie, OFICJALNIE. Nieoficjalnie będzie mógł jednak trenować zespół, z tym że w tajemnicy, za zamkniętymi drzwiami. Podobnie jak robił to swego czasu Robert Warzycha, który nie miał uprawnień, by prowadzić Górnika Zabrze w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jako oficjalny trener zabrzan figurował wówczas Józef Dankowski, co nie przeszkadzało Warzysze prowadzić treningów. W Zawiszy mogą obejść ten przepis podobnie i zaproponować Rumakowi np. stanowisko dyrektora sportowego. Wówczas do stycznia oficjalnie sprawowałby tę funkcję, a potem bez żadnych przeciwwskazań mógłby prowadzić zespół”.
Wszystkie te rozważania były jednak z gatunku: co by było, gdyby… Rychło się okazało, że nie mają znaczenia żadne związkowe przepisy, a wszelkie deklaracje Majewskiego nie są warte funta kłaków i można je sobie w buty włożyć! Otóż jest i ma być wyłącznie tak, jak sobie życzy bezkarnie działający prezes. To, że sprawa dotyczy klubu, którego jest wychowankiem i który działa w jego rodzinnym mieście, to, rzecz jasna, kwestia całkowitego przypadku.
„Rozmawiałem z członkami Wydziału Szkolenia i nikt nie będzie Mariuszowi Rumakowi robił problemu. No bo po co? – rozwiewa wątpliwości Boniek. – Rozstał się z Lechem po dżentelmeńsku, za porozumieniem stron, więc nie ma przeszkód, aby objął inny klub. Zwłaszcza że dostaje szansę, a jest młodym trenerem, któremu nie chcemy blokować rozwoju kariery. Można mu tylko życzyć wszystkiego najlepszego w Zawiszy”.
Coraz liczniejsi działacze piłkarscy mają już serdecznie dość sobiepańskich poczynań obecnego prezesa. Ich zdaniem, nie jest on szefem demokratycznie funkcjonującego sportowego stowarzyszenia; bardziej przypomina bossa jakiejś dziwnej organizacji. Coraz głośniej wyrażane niezadowolenie środowiska potwierdza w „Na pograniczu faulu” („Piłka Nożna”) GAdam: „W wakacje doszło do spotkania sześciu opozycyjnych w stosunku do Bońka baronów, a we wrześniu na kolejnym takim zebraniu obecność zadeklarowało już 10 szefów regionalnych struktur…”. Don Zibi nie zasypia gruszek w popiele. Dbając o szczelnie zamknięte drzwi, spotkał się niedawno w Bydgoszczy ze swoimi najbardziej zaufanymi ludźmi (m.in. Eugeniuszem Nowakiem, Janem Bednarkiem, Andrzejem Padewskim) i radzili, co robić. Ano rozdzwoniły się telefony w całej piłkarskiej Polsce. Jedną z metod jest bowiem oferowanie miejsc i funkcji przy ekipach wyjeżdżających na międzynarodowe zawody. Jak się wydaje, takie coś działało, ale bodaj 30 lat temu. Po prostu śmieszne, a nawet żenujące. No cóż, tonący nie tylko brzytwy się chwytają.

Wydanie: 2014, 37/2014

Kategorie: Sport

Napisz komentarz

Odpowiedz na treść artykułu lub innych komentarzy